Sezon 78, odcinek 1425

Dla stałych Czytelników nie jest tajemnicą, że lubię fantastykę naukową zwaną czasem science fiction, w skrócie SF, albo sci fi, a nie FN względnie fan na. Zawsze angielskie skróty brzmią lepiej, uczeniej i bardziej tajemniczo. Niestali Czytelnicy właśnie dowiedzieli się o niebędącej tajemnicą tajemnicy. Fantastykę naukową można spotkać w książkach, a także na ekranie, gdzie filmowcy do fabuły podchodzą po macoszemu traktując ją jako dodatek do efektów specjalnych. O ostatnio przeczytanych i godnych polecenia książkach pisałem od czasu do czasu. Dla tych, którzy chcieliby zapoznać się z opinią lub odświeżyć sobie pamięć, służę minispisem na dole.

Naczytawszy się zatęskniłem za jakimś filmem lub serialem. Bardzo pozytywne wrażenie wywarł na mnie „Mój własny wróg” (Enemy Mine) z 1985 roku, który koncentruje się bardziej na zawiłościach ludzkiej i nieludzkiej psychiki, przyjaźni, odpowiedzialności, poświęceniu, niż na efektach specjalnych. Swego czasu namiętnie oglądałem serial „Gwiezdne wrota” zachęcony filmem kinowym o tym samym tytule. Nie jest to kino najwyższych lotów, ale sprawnie zrobione, trzyma w napięciu, a regularność z jaką kilku amerykańskich żołnierzy najpierw ratuje Ziemię, potem Galaktykę, a w spin-offie galaktykę Pegaza jest i wzruszająca i budująca zarazem. Łezka kręci się w oku, gdy śledzi się losy bohaterów przez 214 odcinków głównej serii (SG-1), ponieważ na oczach widza dokonuje się postęp technologiczny. Wydawałoby się, że to nic nadzwyczajnego, skoro bohaterowie na co dzień stykają się z technologią, o jakiej się ludziom nie śniło. Tyle, że jest to bardzo przyziemny postęp technologiczny — wyposażenie bazy nie zmienia się z uwagi na technologie obcych, ale w miarę pojawiania się w sklepach nowego sprzętu, na przykład monitorów ciekłokrystalicznych.

Serialowi można wiele zarzucić, zwłaszcza tanie moralizatorstwo, ale od początku do końca trzyma poziom i dla miłośników fantastyki jest lekturą obowiązkową. Godny polecenia jest także Stargate Atlantis (Gwiezdne wrota Atlantyda), który jest o połowę krótszy, liczy sobie ledwie 100 odcinków. Najmniej ciekawy, chaotyczny i miejscami nudny jest drugi spin-off — Stargate Universe (Gwiezdne wrota Wszechświat), w którym nawet gwiezdne wrota z niewiadomego powodu poddano liftingowi, więc wyglądają inaczej niż w poprzednich seriach. Serial przypomina nieco Battlastar Galactica (nad którym popastwić się zamierzam później), co nie wychodzi mu na dobre. Warto wiedzieć, że pozostawione bez rozstrzygnięcia dwa główne wątki kończą filmy — Stargate Continuum (Gwiezdne wrota Continuum) kończy wątek Goa’uldów, a Stargate The Ark of Truth (Gwiezdne wrota Arka Prawdy) finalizuje wątek Ori.

Szukając serialu zdatnego do oglądania trafiłem na The Boys (Chłopcy). To prawdziwa historia superbohaterów. Przedstawiono ich jako zwykłych, pełnych kompleksów ludzi, którzy przypadkowym zrządzeniem losu posiedli boskie moce. Pierwszy sezon był wciągający, drugi przeciętny, a trzeci rozczarowujący. Oczywiście kończy się niczym, bez rozstrzygnięcia, bo jeśli coś „żre”, to wytwórnia eksploatuje pomysł tak długo, aż go kompletnie zarżnie. Czy warto obejrzeć ten serial? Warto chociażby dlatego, że krew leje się w nim strumieniami, co dowodzi, że politycy i działacze mają całkowitą rację koncentrując się na hejcie, dyskryminacji, seksizmie i innych zbrodniach, zwalczając wszelkie poglądy, które uznają za niesłuszne i szkodliwe i nie reagując na sadyzm i przemoc na ekranie.

Notabene szaleńcy mający władzę i nie wahający się z niej korzystać zgodnie z własnym widzimisię już dawno dobrali się do literatury i filmów i zaczęli nanosić poprawki. To wstęp do rewizji historii. W nowej nie będzie miejsca na dyskryminację, przemoc, mordy, grabieże, pogromy, rasizm i kawałek gołego ciała w nieprzyzwoitych miejscach. Na razie poprawia się literaturę dla dzieci. Nie Murzynek Bambo, ale Afroafrykanin Bambo, w ogóle

Historia literatury dla dzieci to od samego początku, a więc od czasów oświecenia, historia skreśleń, przeróbek, mniejszych i większych ugrzecznień. Od XVIII w. młodzież czytała skrócone, ocenzurowane wersje przygód Crusoe, Don Kichota i Guliwera. Z oryginalnych wersji usuwano obyczajowo „niestosowne” fragmenty i „szkodliwe” wątki polityczne, dopasowywano odpowiednio aluzje religijne, dopisywano treści „pedagogicznie pożyteczne”. Nawet bracia Grimm łagodzili i zmieniali spisane przez siebie oryginalne wersje niektórych baśni, tak aby nie podważały wizji świata, którą dorośli chcieli przekazywać najmłodszym czytelnikom (np. pierwotnie w „Kopciuszku” złą postacią była matka, a nie macocha głównej bohaterki).

Roald Dahl to brytyjski pisarz piszący między innymi książki dla dzieci. Okazało się, że to co napisał w ogóle nie nadaje się do czytania, bo zawiera straszne rzeczy. Na przykład takie słowa jak gruby, brzydki, mama, tata, chłopczyk, dziewczynka i inne szkaradzieństwa.  Dlatego

Wydawnictwo Puffin Books zdecydowało po konsultacjach wprowadzić w książkach Dahla zmiany dotyczące określeń związanych z płcią postaci, ich wzrostem, wagą, kolorem skóry, a także przemocą czy odnoszących się bezpośrednio do zdrowia psychicznego. Poprawiono lub wykreślono wszelkie słowa, zdania i większe fragmenty, co do których uznano, że mogłyby dziś kogoś urazić lub nadwyrężyć czyjąś wrażliwość.

I tak zniknęły m.in. słowa „gruby”, „szalony”, „brzydki”. Postaci opisywane jako „malutkie” stały się małe, „chłopcy i dziewczynki” to dzieci, „mama i tata” – rodzice lub rodzina. Usunięto fragmenty związane z kolorem skóry – w nowej wersji nikt się nawet nie rumieni ani nie robi blady. Wykreślono fragmenty, w których mowa o broni i byciu pijanym. W „Fantastycznym panu Lisie” usunięto opisy „słabych i biednych” żon lisa i borsuka, małe liski stały się małymi lisiczkami, a ci, którzy dotąd próbowali cydru, już tylko go wąchają.

Dzięki staraniom… jak ich nazwać? Idiotów? Nie wypada. Dzięki staraniom łebskich ludzi dzieci od najmłodszych lat mają styczność z fantastyką, choć bynajmniej nie naukową. W książkach przeznaczonych dla siebie poznają nierzeczywisty, urojony, nieistniejący, przykrojony przez ludzi bez wyobraźni pod kątem ich lęków i traum, cukierkowy świat z jednej strony i brutalną rzeczywistość z drugiej. Dziecko z nadwagą nie dowie się jak sobie poradził cierpiący na tę samą przypadłość bohater powieści, bo w poprawionej wersji nie ma grubasów, puszystego bohatera wszyscy kochają i tylko dlatego nie noszą na rękach, że nawet gdyby ktoś nie wiem jak się natężał, to nie udźwignie, taki to ciężar. Dzieci nie żyją pod kloszem, na pustyni, mają smartfony, wiedzą i rozumieją co się na świecie dzieje i na co dzień spotykają się z przemocą, nietolerancją, szykanami. Tymczasem durnie zamiast zająć się prawdziwymi problemami, zajmują się cenzurowaniem literatury dziecięcej i filmów dla dzieci, choć nie tylko. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że młodzież jeśli nie sięga po narkotyki czy dopalacze, to próbuje, często skutecznie, ze sobą skończyć?

Kupując płyty DVD czy Blu-ray z klasycznymi pozycjami firmowymi trzeba więc mieć świadomość, że to mogą być wykastrowane, ocenzurowane wersje. Co prawda prawo autorskie nie pozwala na żadne ingerencje w dzieło, ale kto wytwórniom i wydawnictwom zabroni ingerować i poprawiać? Kupując książkę nie będziemy wiedzieć, czy to autorski oryginał czy cenzorska kopia. Identycznie jest z filmami. Pytanie dlaczego ze słowników nie wykreślono jeszcze co bardziej obrazoburczych słów pozostaje otwarte.

Ponieważ zboczyliśmy z tematu, więc wrócimy do niego następnym razem.

 

Minispis na dole:

»Mistrzowie polskiej fantastyki«
»Jak Polacy Góry Pierścienia pokonali na okrętach ze stali«.
»Ziemcy czyli my«
»Lepiej karać niż zapobiegać«
»Dla mnie figura«
»A to Polska właśnie«
»Dolna granica«
»Dolna granica — suplement«
»Polacy to ludzie łagodni«
»Poniedziałek zaczyna się w sobotę«
»Przenicowany świat wywrócony«
»Co by było gdyby nie było?«
»Zagubiona przyszłość«
»Chodź za mną krok w krok, aniele mój«
»Wódz rdzennych mieszkańców«
»Siły ekspedycyjne«
»Janusz A. Zajdel: „Czwarty rodzaj równowagi”« (na str. 2)

Z powrotem do góry.

Wódz rdzennych mieszkańców

Dodaj komentarz


komentarze 24

  1. lubię fantastykę naukową zwaną czasem science fiction, w skrócie SF, albo sci fi, a nie FN względnie fan na

    Nigdy się nie spotkałem z takim spolszczeniem. Jak już to wymowa es-ef.

    Gwiezdne wrota

    Mnie tam się podobało ładne włączenie starożytnego Egiptu – ale faktycznie to nie było sf najwyższych lotów. O, może to jest jakiś pomysł na mój wpis? Muszę przemyśleć.

    dzieci od najmłodszych lat mają styczność z fantastyką, choć bynajmniej nie naukową

    Tu ładny kamyczek do naszych rozmów o programach nauczania i o Lemie :). Pamiętam jak córa miała problem z „Bajkami robotów”. Bo szkoła nie wprowadziła, że to nie są bajki dla dzieci. Ja musiałem. I dzięki temu poznała ideę SF – córa, nie szkoła 😀

    Kupując płyty DVD czy Blu-ray z klasycznymi pozycjami firmowymi trzeba więc mieć świadomość, że to mogą być wykastrowane, ocenzurowane wersje.  (…) nie będziemy wiedzieć, czy to autorski oryginał czy cenzorska kopia.

    To jedna sprawa, ale jest jeszcze coś niebezpieczniejszego. Bo o cenzorach to zawsze wrze w sieci.

    Mówię o „wersjach reżyserskich”. Potem polecasz komuś film, coś tam opowiadasz – ten sobie znajduje jakąś wersję i tam jest inaczej. Tu chyba kanonicznym przykładem są stare Gwiezdne Wojny, gdzie dodawano wielokrotnie kolejne warstwy efektów specjalnych.

    1. Cenzorom poświęciłem też kilka wpisów. Pewnie na nie trafisz. Bajki robotów to wbrew pozorom wcale nie bajki dla dzieci. Zawierają tyle podtekstów i niuansów, że nawet nie każdy dorosły jest w stanie je dostrzec. Czytając je dzieciom trzeba wiele wyjaśniać, bo po wierzchu są banalne i trzeba się w nie zagłębić głębiej.

        1. Niektórym specom wystarczy sam tytuł. Kazik kiedyś śpiewał piosenkę zatytułowaną „Jeszcze Polska”. Czujni tropiciele obrazy i zniewag stwierdzili, że obraził i znieważył… hymn polski. Może pamiętasz to „zdarzenie”, do którego doszło lata temu? Wniosek: nie trzeba czytać, żeby wiedzieć, czy jak to się teraz zwykło mówić mieć wiedzę.

          1. Tego nie pamiętam. Za to często zaglądam na taki wykop.pl i tam przekleństwem są wypowiedzi osób, co przeczytały tylko tytuł linkowanego materiału i już mają swoje zdanie na temat. Przeczytać całość – a po co?

            Strasznie widzieć, jak internet zaadoptowany (z zastosowań co by nie mówić wojskowych) dla cywilów jako platforma pozyskiwania wiedzy; stał się śmietnikiem.

            W nawiązaniu do piosenek:

            https://www.youtube.com/watch?v=4DPqbsVcqGc

              1. Oj, coś chyba zagrzebałem „w przelocie” i mi post się nie zapisał. Najwyżej się powtórzy…

                Co do Kukiza: ja oddzielam „wszechświaty”. W polityce wydawał się obiecujący, ale na własne życzenie się zeszmacił. Czy to jednak oznacza, że mam wyrzucić z pamięci świetny utwór, gdzie nawet nie wiem kto WCZEŚNIEJ pisał tekst a kto muzykę?

                Samurai – ooo, to mi jakoś przypomina mój ulubieny Marillion.

                1. Też oddzielam i nie wyrzucam. Tylko przekaz do mnie nie przemawia w tym wykonaniu, bo ocieka nieszczerością bez względu na to, kto pisał słowa. Na półce stoi płyta Piersi, z piosenką „ZChN zbliża się”. Wtedy Kukiz po raz pierwszy zeszmacił się w moich oczach. Dlatego to jest jedyna płyta, ponieważ jeśli ktoś na kolanach blaga o wybaczenie za skrytykowanie czegoś to w moim mniemaniu jest twórcą marnym i niewiarygodnym, albowiem tchórzliwym. Zresztą gdyby było inaczej nie musiałby chałturzyć w polityce.

                  Trzeba uważać, bo kliknięcie lub naciśnięcie czegoś potrafi wysłać komentarz w kosmos. Wpisy są zapisywane automatycznie co jakiś czas, a przeglądarka pamięta gdy się przypadkiem wyjdzie. Firefox pamięta, nie wiem jak inne.

                  1. Tey  .) no – ale jaka szczerość w pop-piosence? „Szczerość” to właśnie mogliśmy poznać w działalności politycznej. Ale nadal co mnie to obchodzi w kontekście utworu X? Przecież to mógł wykonywać ktokolwiek inny. Ile różnych brudów wyszło na różnych wykonawców, aktorów czy pisarzy? I teraz mam robić wymazywanie pamięci o dziełach w ich wykonaniu?

                    1. Gdyby to wykonywał ktoś inny, to wykonałby to inaczej. Być może lepiej, a na pewno inaczej. I na pewno bardziej wiarygodnie.  Oczywiście odpowiedź na Twoje pytanie brzmi nie! Nie masz robić wymazywania. U mnie na półce stoi Michael Jackson, choć ci, co mają monopol na ocenianie co jest dobre i dopuszczalne, a co złe i niedopuszczalne nie pozostawili na nim suchej nitki i zabronili słuchać zboka. Płyta Kukiza stoi na półce i nigdzie się nie wybiera. Nie sięgałem po kolejne, ponieważ w moim mniemaniu nie miały żadnej wartości artystycznej. I tyle.

                    2. Gdyby to wykonywał ktoś inny, to wykonałby to inaczej. Być może lepiej, a na pewno inaczej.

                      „Nie ulega żadnej wątpliwości,” że grube tysiące wokalistów mogą to zrobić lepiej artystycznie.

                      > I na pewno bardziej wiarygodnie.

                       

                      Powtarzam – jaka wiarygodność? Czy uważasz, że on tam wiwisektował własną duszę?

                       

                      U mnie na półce stoi Michael Jackson, choć ci, co mają monopol na ocenianie co jest dobre i dopuszczalne, a co złe i niedopuszczalne nie pozostawili na nim suchej nitki i zabronili słuchać zboka.

                      Ta, mimo tego, ze właściwie nikt nie wie co tam się do końca działo. Muza świetna i tyle.

                    3. Nie. Sam wykonawca jest dla mnie niewiarygodny.

                      No a dla mnie wykonawca ma być „wiarygodny” tylko w ramach konkretnego utworu. Czyli właściwie – utwór jako taki ma być wiarygodny. Po opublikowaniu utwór żyje własnym życiem – bez względu na to kto go stworzył.

                      Znów przykład z Jokera w wykonaniu Phoenixa. Czy AKTOR jest psychopatą? Zabijał ludzi? No nic mi o tym nie wiadomo. Stworzył postać i tyle.

                      Wybacz jeśli uraziłem Twoje uczucia estetyczne.

                      Czo? 🙂

                      Z zupełnie innej beczki. Był pewien legendarny wykonawca, który na starość postanowił wykazać

                      Oj to bym musiał znów poczytac, ale teraz nie mam czasu.

                      Niemniej jednak jestem przeciwny odwoływaniu jego koncertów. 

                      Ta chyba wiem – mundury stylizowane na faszystowskie czego idioci nie zrozumieli. Ale to akurat inna płyta  -znowu moja ulubiena.

                    4. »No a dla mnie wykonawca ma być „wiarygodny” tylko w ramach konkretnego utworu. Czyli właściwie – utwór jako taki ma być wiarygodny. Po opublikowaniu utwór żyje własnym życiem – bez względu na to kto go stworzył.«

                      Wiarygodność rozumiem jako „wiarygodność twórczą” — coś mi się podoba i nie mam żadnych zastrzeżeń i coś mi się nie podoba i mam. Kukiz rozczarował mnie nie dlatego, że się zeszmacił, lecz stracił wiarygodność twórczą. Po nieśmiertelnej „Skórze” i pierwszej płycie Piersi nie stworzył nic, co by mnie porwało. Reszta to tłumaczenie sobie dlaczego. Co nie znaczy, że potępiam wszystko w czambuł. Jak trafię na coś, co mnie porwie, to będę tego słuchał.

                  2. »Powtarzam – jaka wiarygodność? Czy uważasz, że on tam wiwisektował własną duszę?«

                    Nie. Sam wykonawca jest dla mnie niewiarygodny. Dlatego nie jestem w stanie przekonać samego siebie do jego twórczości. Wybacz jeśli uraziłem Twoje uczucia estetyczne. Po prostu nie trafiłem na piosenkę Kukiza, która poruszyłaby mnie bardziej jak to, co wykonywał na pierwszej płycie czy z Aya RL.

                    Z zupełnie innej beczki. Był pewien legendarny wykonawca, który na starość postanowił wykazać, że jest kompletnym idiotą. Ponieważ uznał, że to on odpowiada za najsłynniejszą płytę w historii, której ciemny lud kompletnie nie zrozumiał, więc postanowił ją nagrać drugi raz z obszernym komentarzem. Wyszedł z tego niesłychany i niesłuchany gniot. Niemniej jednak jestem przeciwny odwoływaniu jego koncertów. Niech słuchacze decydują czy chcą słuchać jego muzyki, a nie politycy czy nawiedzeni szaleńcy.

                    1. Wiarygodność rozumiem jako „wiarygodność twórczą” — coś mi się podoba i nie mam żadnych zastrzeżeń i coś mi się nie podoba i mam. Kukiz rozczarował mnie nie dlatego, że się zeszmacił, lecz stracił wiarygodność twórczą.

                      I tym się właśnie różnimy – dla mnie dzieło w momencie opublikowana zaczyna stanowić byt odrębny. Ten byt ma być wiarygodny – a nie osoby, które go tworzyły.
                      (Właśnie dlatego nie cierpię „wersji reżyserskich” itp itd. Dzieło powstało w takiej formie jak powstało – twórca poszedł na kompromis z producentem – ale niech teraz zrobi coś nowego).

                    2. O, jeszcze jeden przykład: Blade Runner. Nie wiem, czy kojarzysz, że pierwotna wersja była pełna przemyśleń głównego bohatera ” z offu”; podobno na reżyserze wymógł to producent no i po latach powstała wersja bez tego komentarza.

                      Teraz z kimś rozmawiam – ja mówię, że przecież wyraźnie było powiedziane, co o czymś bohater sądził – ale ten ktoś widział wersję już bez komentarza bohatera. No to dla niego jak najbardziej już wcale tak nie było. Grrr….

                    3. »I tym się właśnie różnimy – dla mnie dzieło w momencie opublikowana zaczyna stanowić byt odrębny. Ten byt ma być wiarygodny – a nie osoby, które go tworzyły.
                      (Właśnie dlatego nie cierpię „wersji reżyserskich” itp itd. Dzieło powstało w takiej formie jak powstało – twórca poszedł na kompromis z producentem – ale niech teraz zrobi coś nowego).«

                      Różnimy się tym, że czasem jestem karygodnie nieprecyzyjny. Uważam pierwszą płytę Piersi za dzieło wybitne. Czy to znaczy, że ten byt nie jest wiarygodny ze względu na osoby, które go tworzyły?

                      Nie mam zdania na temat wersji reżyserskich, ponieważ nie jestem aż tak zapalonym kinomanem. Dlatego zwracam uwagę na inne kwestie. Na przykład byłem sobie w kinie na „Seksmisji”. Potem kupiłem sobie płytę z filmem i oczy przecierałem ze zdumienia, ponieważ nie było tam słynnej kwestii „Uwaga grupa! Kierunek wschód, tam musi być jakaś cywilizacja!” Do tej pory nie rozumiem kto tę scenę wyciął i po co, skoro komuna upadła.

                      Żeby uniknąć rozczarowań nie kupuję filmów. Ponieważ nie ma informacji na pudełku, że „wersja poprawiona”. „Ziemię obiecaną” oglądałem z wypiekami na twarzy. Chciałem sobie przypomnieć, ale to już nie była „Ziemia obiecana”, lecz „Ziemia wykastrowana”. Kupiłem sobie koncert na BR. Próbuję obejrzeć, nie mogę, bo nie mam licencji. Ściągam, kombinuję, nic. A wersja piracka działała bez zarzutu.

                    4. Różnimy się tym, że czasem jestem karygodnie nieprecyzyjny.

                      A to tutaj akurat wcale a wcale 🙂 Mam dokładnie to samo.

                      Uważam pierwszą płytę Piersi za dzieło wybitne. Czy to znaczy, że ten byt nie jest wiarygodny ze względu na osoby, które go tworzyły?

                      Ale to pytanie do mnie? Ja akurat nie znam płyt Piersi, za to cały czas mówię, że każdy taki byt ma być „wewnętrznie wiarygodny” a nie ze względu na osoby twórców.

                      Nie mam zdania na temat wersji reżyserskich, ponieważ nie jestem aż tak zapalonym kinomanem.

                      Rozumiem – dlatego staram się w miarę dokładnie opisać podawane przykłady. Przecież to nie ma znaczenia, czy to film, płyta czy książka. Wyobraź sobie, jakby jakimś cudem zmartwychwstał Mickiewicz i opublikował „wersję autorską” Pana Tadeusza,  gdzie nagle okazuje się, że ksiądz Robak to tak naprawdę zawsze miał być… tu wstaw cokolwiek

                       

                      byłem sobie w kinie na „Seksmisji”. Potem kupiłem sobie płytę z filmem i oczy przecierałem ze zdumienia, ponieważ nie było tam słynnej kwestii „Uwaga grupa! Kierunek wschód, tam musi być jakaś cywilizacja!” Do tej pory nie rozumiem kto tę scenę wyciął i po co, skoro komuna upadła.

                      A, sprawdziłem. To wtedy, na początku się wadzy nie spodobało.

                      https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/kierunek-wschod-tam-musi-byc-jakas-cywilizacja-mija-35-lat-od-premiery-seksmisji

                      Czyli pewnie dystrybutor DVD właśnie miał prawa do jakiejś stareńkiej wersji. Albo w ogóle wydał „na granicy prawa” 😀

                    5. Refleks szachisty… Co właściwe złego jest w tym powiedzeniu? To na Wschodzie – a nie zgniłym Zachodzie musi być jakaś cywilizacja przecież.

                    6. Błogosławieni niech będą ci, którym wszystko kojarzy się z seksem i seksizmem. Z opisu wynika, że miałem szczęście i obejrzałem film zanim go wykastrowali. Widziałem jeszcze kilka filmów, z których poznikały rożne sceny, które pamiętałem. Nie talko polskich. Stwierdziłem, że nie będę kupował wznowień książek, bo nikt mi nie odda pieniędzy za wykastrowane dzieło. Kupuje pierwsze wydania.

                      Co złego jest w tym powiedzeniu? Ano to, że nikt nie kiwał głową z aprobatą, lecz wszyscy pokładali się ze śmiechu.

                    7.   Z opisu wynika, że miałem szczęście i obejrzałem film zanim go wykastrowali.

                      Albo i odwrotnie – widziałeś w kinie wersję po „odkastrowaniu”. W końcu nawet premiera była już po stanie wojennym a i cenzura PRL często wcześniej puszczała różne rzeczy jako swoisty społeczny wentyl bezpieczeństwa.

                      Co  złego jest w tym powiedzeniu? Ano to, że nikt nie kiwał głową z aprobatą, lecz wszyscy pokładali się ze śmiechu.

                      Mnie się wydaje, że byłem na tym w kinie dość szybko po premierze. Akurat tekstu o wschodzie nie pamiętam, ale pamiętam jak Maks znalazł gdzieś butelkę po wódce i zakrzyknął „nasi tu byli”. Też wszyscy się pokładali, ale jakoś cenzorom takie okropne szkalowanie Narodu nie przeszkadzało 🙂

                    8. Jeśli nie sprawi CI to kłopotu, to poproszę o kasowanie pustych wierszy na końcu komentarza, to pozwoli zmniejszyć odstępy miedze nimi.

                      Jeśli chodzi o Seksmisję, to byłem w kinie zaraz po tym jak zaczęli wyświetlać w grajdole, w którym mieszkałem. Wygląda więc na to, że jeszcze nie zdążyli tego wykastrować. Albo nie kastrowali kopii przeznaczonych dla grajdołów. Tak czy owak widziałem tę scenę.

                      W TVP oglądałem „Z tyłu sklepu” kabaretu Tey. Kupiłem kasetę i… Tutaj swoje zdziwienie opisałem.

                    9. Te puste wiersze pojawiają się w trakcie edycji postu i staram się na nie zwracać uwagę, ale niczego nie obiecuję bo preferuję przewagę treści nad formą.

                    10. Ok, skup się na treści a ja zadbam o formę. Wkurzające jest przewijarnie w poszukiwaniu przycisku „Odpowiedź”, więc zadbam o to, by przewijać trze baby było jak najmniej.