Tytuły i nazwy zawodów pań suplement

Po sieci krąży szczególnego rodzaju zagadka, którą Marcin Makselon zacytował w rozmowie z Magdą Mołek. Otóż ojciec podróżował z synem i przydarzył im się tragiczny w skutkach wypadek. Ojciec zginął na miejscu, syna w stanie ciężkim przetransportowano do szpitala. Na szczęście w tym szpitalu na dyżurze był chirurg, więc przetransportowano go od razu, chłopca, nie chirurga, do sali operacyjnej. Chirurg wszedł na salę operacyjną, popatrzył na poszkodowanego i powiedział: „Ja go nie mogę operować. To mój syn!” I wszyscy teraz wiedzą oczywiście o co chodzi, no ale najczęściej pod tą zagadką padały pytania: jak to, on miał dwóch ojców, on był adoptowany? O co chodzi? No nie, chirurg była kobietą.

Gdyby tę historię opowiadał obcokrajowiec, można by mu wybaczyć. Jednak żaden Polak, nawet z podstawowym wykształceniem wiedząc, że mówi o kobiecie, nie będzie używał męskich form. Przyznał to zresztą sam Makselon mówiąc, że chirurg była (a nie był) kobietą. Czyli da się bez trudu zaznaczyć płeć jeśli się chce. Dlatego ten idiotyczny przykład-zagadka kompletnie niczego nie dowodzi, a w ustach absolwenta polonistyki jest po prostu żenujący. Gdy bowiem tę zagadkę opowie się zgodnie z zasadami, to przestaje być zagadkowa. Z feminatywem będzie brzmiała tak: „W szpitalu na dyżurze była chirurżka, więc chłopca przetransportowano od razu do sali operacyjnej. Chirurżka weszła, spojrzała i powiedziała: „Ja go nie mogę operować. To mój syn!” W wersji bez feminatywu: „W szpitalu dyżur pełniła chirurg, więc chłopca przetransportowano od razu do sali operacyjnej. Chirurg weszła, spojrzała i powiedziała: „Ja go nie mogę operować. To mój syn!”

Gościa

Makselon w swoim stand-upie słusznie zauważył, że Polska, a więc także i język, istnieją od dawna. Skoro kobiety wyrugowały feminatywy walcząc o równouprawnienie, to trzeba sobie jakoś bez nich radzić, więc sobie radzono. Może dla Magdy Mołek słowo gościni jest wynalazkiem Magdy Biejat, jednak poprawna forma — ‘gościa’ — znajduje się w Słowniku języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego (t. 2, s. 1249) z czasów wrednej komuny (rok 1965). Wystarczyło sięgnąć. Chyba, że na półce zamiast słownika stoją dzieła Lenina. Wtedy nie ma jak sprawdzić. Czy umieszczenie tego słowa w Słowniku języka polskiego oznaczało zakaz jego stosowania? Czy profesorki nadzwyczajne doktorki habilitowane Magdalena Środa z domu Ciupak, Monika Płatek i inne w swoich pracach naukowych stosowały i stosują feminatywy? Głupie pytanie! Oczywiście, że nie. Wystarczy wziąć pierwszą z brzegu wyplutą przez wyszukiwarkę pracę, żeby przeczytać:

Bycie lekarzem, policjantem czy prawnikiem to nie tylko wiedza, doświadczenie i talenty, to również pewien ethos – zbiór norm, obyczajów i wartości, które czynią daną rolę społeczną wartościową i godną zaufania. Społeczne zaufanie przekłada się również na prestiż i skuteczność zawodową.

Ażeby tekst był zgodny z wymogami feminizmu-makselonizmu musiałby brzmieć: „Bycie lekarką i lekarzem, policjantką i policjantem czy prawniczką i prawnikiem to nie tylko wiedza…” Swoją drogą święte słowa. Bycie filozofką czy prawniczką to nie tylko wiedza, ale przede wszystkim rozsądek, obiektywizm i przyzwoitość.

Umówiliśmy się kilkadziesiąt lat temu — twierdzi Makselon, choć naprawdę umówiliśmy się dużo, dużo wcześniej — bo to jest rzecz stosunkowo nowa, że umówiliśmy się, że rodzaj męski jest generyczny, czyli uniwersalny, tak? obejmuje wszystkich. Że jeżeli, że kobieta może być doktorem właśnie, tak? Że doktor oznacza i kobietę i mężczyznę. Teraz uwaga, będzie rozumowanie. No gdyby tak było, no to na przykład w ustawach dotyczących konkretnych zawodów byłyby tylko nazwy męskie, prawda? bo są generyczne, obejmują wszystkich. A jednak mamy pielęgniarkę. Jednak mamy sprzątaczkę. Mamy też kurtyzanę… Nie, kurtyzany nie mamy. To chyba oczywiste, że zawody sfeminizowane są reprezentowane przez żeńskie nazwy, ale najwidoczniej nie wtedy, gdy trzeba zmanipulować rzeczywistość: no te zawody niższe są jednak podawane jednak w formie żeńskiej. Nieprawda, ściema, kłamstwo. Wystarczy sięgnąć po urzędowy spis zawodów, by się o tym przekonać. Mamy pielęgniarkę, wizażystkę, sprzątaczkę, sekretarkę, kosmetyczkę. Sprzątacz też jest. Ale pielęgniarz tylko trawników/murawy (greenkeeper). Kilka sfeminizowanych zawodów na ogólną liczbę ponad 2000.

Ustawiczne dzielenie na płcie, wymienianie jednym tchem towarzyszek i towarzyszy, obywatelek i obywateli, Polek i Polaków, nauczycielek i nauczycieli, polityczek i polityków, posłów i posłanek itd., itp. doprowadziło do tego, że rodzaj męski przestaje być reprezentatywny dla całości populacji. Jeśli ktoś powie Polacy, to nie będzie miał zgodnie z tą nową tendencją na myśli społeczeństwa polskiego en bloc, lecz wyłącznie mężczyzn. Dlatego trzeba za każdym razem doprecyzowywać. Oczywiście nawet najzagorzalsze feministki nie są w stanie upilnować się i często jeden człon pomijają. Opowiadając o Francuzach zapominają o Francuzkach, mówiąc o walczących Ukraińcach zapominają o walczących Ukrainkach, użalając się nad ciężką dolą imigrantów pomijają imigrantki etc. Takie rozróżnienie i rozdzielenie już się sprawdza. W badaniu poproszono dzieci, by narysowały naukowca. I one rysowały naukowca. Jedynie 20% narysowało naukowczynię. Jak je poproszono o narysowanie osoby zajmującej się nauką, to aż 40% narysowało naukowczynię. Czego to dowodzi? Niczego, ponieważ nie poproszono dzieci by narysowały naukowca bądź naukowczynię. Nie poproszono także, by narysowały człowieka. Według Makselona na tym polega widoczność w języku, prawda? Jaka widoczność? Widoczność czego? Jeśli 37% dzieci słysząc polecenie narysuj człowieka narysuje kobietę, to czego to dowodzi? A gdyby zapytać dzieci czy więcej znają naukowczyń czy naukowców, to co by odpowiedziały?

W rozmowie z Magdą Mołek Makselon powtórzył tezę, że to komuniści wyrugowali feminatywy z języka polskiego, choć dowodów na to nie ma, bo rugowali po cichu, po nocach, w konspiracji i nie informowali o tym w Trybunie Ludu. I znowu powołał się na pracę Z. Klemensiewicza. Każdy mógł się z nią zapoznać, jest dostępna w całości. Niemniej jednak, jeśli absolwent polonistyki nie rozumie, co czyta, plecie jak Piekarski na mękach i opowiada androny, to znaczy, że polska edukacja i nauka jest w opłakanym stanie. Powrotowi żeńskich nazw na pewno nie sprzyja jazgot nieuków, szum wokół nich i bezczelne, nachalne, acz niekonsekwentne stosowanie ich przez niektóre redaktorki i niektórych redaktorków. Niewątpliwie zdecydowanie łatwiej byłoby zaakceptować wszelkie -czynie czy -anki, gdyby przekaz był podany poprawną polszczyzną.

Cipa i cipka
U góry Słownik języka polskiego z 1900 roku
pod redakcją Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwiedzkiego,
u dołu pod redakcją Doroszewskiego

Na koniec specyficzne uzupełnienie, kompletnie nie związana z omawianym tematem, choć w jakiś pokrętny sposób łącząca się nim ciekawostka. Otóż od dawana zastanawiałem się, dlaczego na kury woła się się cip, cip, cip. Co najmniej kilka cip, a minimum trzy. Słyszałem także wersję tiu, tiu, tiu, ale ona nie leży w kręgu naszych zainteresowań. Zainspirowany manipulacjami Marcina Makselona zerknąłem do starych słowników, na które powoływał się w programie i okazało się, że na początku wieku kurę z niewiadomych przyczyn nazywano… cipa. Po wojnie kura stała się cipką (Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, t, 1, s. 1013), a dziś… Szkoda gadać.

Słowo ‚kobieta’ było pogardliwym określeniem niewiasty, białogłowy. „Męże nas zowią białogłowy, prządki ku większemu zelżeniu kobietami zowią.” (Marcin Bielski). „U kobiety włos długi, a rozum krótki” (przysłowie). Coś musi być na rzeczy, skoro najpierw kobiety dowartościowywały się za pomocą męskich nazw stopni naukowych i pełnionych funkcji, a teraz, w tym samym celu, domagają się stosowania żeńskich. I to by było na tyle jeśli chodzi o feminatywy.

Dodaj komentarz