Za waszym przewodem

W gąszczu przewodów trudno połapać się nie tylko dyletantom, ale i fachowcom. A przewodów różnorakich ci u nas dostatek. Odnotujmy dla porządku przykładów kilka. Otóż mamy przewód zwykły, bezprzymiotnikowy, czyli kabel. Następnie przewód kominowy, który zatkany jest sprawcą nieszczęść. Z kolei przewód doktorski też raczej powinien być otwarty. Żeby nie przynudzać odnotujmy jeszcze tylko dwa rodzaje przewodów. Przewód przewodzący światło, czyli światłowód oraz hymnowy „twój przewód”, który łączy. Ten ostatni ostatnio przybrał znaną z czasów zdawać by się mogło bezpowrotnie minionych formę – „Ich przewód?! Tfuj!”

Skoro istnieją aż dwa ministerstwa zajmujące się kształceniem – Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego – to można domniemywać, że pod względem wykształcenia i badań naukowych Polska znajduje się w ścisłej czołówce światowej. I pod tym pierwszym względem owszem. Nasz kraj ma jeden z najwyższych na świecie wskaźników skolaryzacji oraz największą liczbę instytucji szkolnictwa wyższego w Europie. Problem w tym, że jakość tego kształcenia pozostawia wiele do życzenia. Jak wynika z raportu Unii Europejskiej, około 15% polskich piętnastolatków nie umie czytać ze zrozumieniem. A zdecydowana większość komentujących artykuły prasowe i udzielających się na popularnych forach ma kłopoty ze skleceniem poprawnie prostych zdań, o interpunkcji nie wspominając. Funkcjonalny analfabetyzm dotykać zaczyna także – o zgrozo – środowisko dziennikarskie. Do parlamentarzystów już dawno przestało docierać cokolwiek poza tym, co mówi lider partii.

Konia z rzędem temu, kto zna nazwiska szefów obu ministerstw odpowiedzialnych za naukę. I słusznie, że nie zna, bo nie ma sensu zaprzątać sobie tymi nazwiskami głowy, zważywszy na osiągnięcia polskich nastolatków z jednej strony i polskiej nauki ze szkolnictwem wyższym i PAN-em na czele z drugiej. Dla porządku odnotujmy więc tylko, że ministrem oświaty jest Krystyna Szumilas, która na fotelu ministra zmieniała Katarzynę Hall. Zaś ministrem od nauki i szkolnictwa wyższego jest od pięciu lat Barbara Kudrycka.

W tym roku nasza nauka odniosła gigantyczny sukces, co dowodzi, że opłaca się inwestować w edukację, naukę, wiedzę. Na 536 grantów przyznanych przez Unię Europejską do Polski trafił 1 (słownie: jeden!) Przelew na milion trzysta tysięcy euro otrzymała dr Justyna Olko z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistka od azteckiego języka nahuatl. Dla porównania Węgry dostały 29 grantów. Przyjmując że każdy grant to milion euro (w tym roku do rozdania było 800 milionów €, a do końca przyszłego roku Unia chce wydać 7,5 miliarda € [w tym miejscu ma miejsce zamknięcie nawiasu, który edytor przekształca w wykrzywioną grymasem buźkę idioty i tag końca wiersza] i że tylko 10 procent z tych pieniędzy zostanie wydane i opodatkowane w kraju dostajemy ok. 20 tysięcy euro podatku od grantu. Jeśliby Polska miała tylko tyle grantów ile trzy razy mniej liczne Węgry, to do budżetu wpłynęłoby 600 tysięcy €, czyli – licząc po 4 zł – bez mała dwa i pół miliarda złotych.

Po to istnieją wybory, żeby wyłonieni w ich wyniku przedstawiciele społeczeństwa w jego imieniu dbali o jego interesy. Tyle teoria. Praktyka jest taka, że żaden rząd nie uważa wiedzy, edukacji za cel wart troski i wsparcia. Zarówno poprzedni jak i obecny premier z pogardą wyrażali się o nauce i jej zdobyczach, bo jednego żadne krzyki i płacze nie przekonają, że czarne jest czarne, a drugiemu nikt nie wmówi, że nie jest białe. Sukces wielu krajów, jak USA, Chin czy Korei Południowej, a wcześniej Japonii opierał się na stawianiu na wiedzę, naukę, edukację. My postawiliśmy na inne wartości. Niestety, Watykan nie rozdziela grantów na odkrycie nowego rodzaju modlitwy ani nagród za rekord świata w modleniu się pod figurą z diabłem za skórą. Dlatego trzeba skubać emerytów, podwyższać podatki, bo miliardy przelatują koło nosa. A kraj zaprzepaszcza szanse na bogactwo i rozwój.

Wybitny polski polityk i mąż stanu powiedział kiedyś, że „Socjalizm to był ustrój hołoty, dla hołoty”. Być może miał rację. Tyle, że socjalizm stawiał na naukę. Kulała jak wszystko. Mimo, iż dzieła Lenina nie były nigdy lekturą obowiązkową, to zarówno wtedy jak i dziś hamulcem i barierą nie do przeskoczenia jest ideologia. Kilka lat temu prasa donosiła:

Minister edukacji Roman Giertych podpisał rozporządzenie w sprawie nowego kanonu lektur. Z kanonu usunięto między innymi Witolda Gombrowicza i Brunona Schulza, nie będzie też Stanisława Lema, czy Jana Lechonia. Zmarginalizowano też Witkacego i Kafkę. Obowiązkowo czytani będą Henryk Sienkiewicz i Jan Paweł II. Zgodnie z projektem MEN, polscy uczniowie nie będą już omawiać książek Gombrowicza. Z kanonu wypadł zarówno „Trans-Atlantyk”, jak i „Ferdydurke”.

Społeczeństwo dość już miało gier tych, więc wybrało kogoś innego. Minister Giertych odszedł, Jan Paweł II pozostał.

Jedyną Polką, która dostała prestiżowy grant ERC (European Resuscitation Council) jest p. dr Justyna Olko-Bajer z Instytutu Badań Interdyscyplinarnych „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Warto Jej pogratulować sukcesu i życzyć dużo wytrwałości oraz nietoksycznego środowiska. Naukowego.

Uczonym z Instytutu Optyki i Mechaniki Precyzyjnej w Szanghaju udało się spowodować opad śniegu w komorze Wilsona (mgłowej) za pomocą lasera. Uczeni im. Jana Pawła II w Polsce pracują nad rewolucyjną formułą modlitwy dającej podobny efekt. Zaś w rankingu szkół wyższych dwie najlepsze polskie uczelnie sklasyfikowane zostały na szarym końcu listy, w okolicach piątej setki (398, 412). Lepiej nie wiedzieć jakie kraje nas wyprzedzają i czy jest wśród nich Gabon.

Dodaj komentarz