Powszechnie znany absurd zdemaskowany po 15 latach!

Portal prowadzący dziennikarskie śledztwa postanowił postawić na satyrę. Bo jak inaczej nazwać „odkrycie”, że socjalistyczna „reforma” służby zdrowia Łapińskiego i towarzyszy to zebrany do kupy zbiór absurdów bazujących na rozwiązaniach rodem z minionej epoki, które nie sprawdziły się nigdy nigdzie? Trzeba było aż bez mała dwudziestu lat, żeby dostrzec to, co stanowi fundament systemu od zarania jego istnienia. Co prawda portal nie istnieje aż tyle, ale przecież nie tworzą go ludzie, którzy urodzili się wczoraj.

Do tej pory uwaga dziennikarzy „śledczych” skupiała się na wykazywaniu, że nakłady na służbę zdrowia zagranicą są wyższe niż w Polsce. Żeby nic nie zaciemniało obrazu nie uwzględniano wydatków na usługi prywatnie. Z punktu widzenia propagandy lepiej prezentuje się informacja, że Polska na zdrowie przeznacza niewiele ponad 4% PKB, niż że w Polsce wydatki na zdrowie przekraczają 6% PKB (dane i wykres poniżej za p. Marzeną Tambor). Dzięki temu łatwiej jest przekonać, że winy za zapaść w służbie zdrowia nie ponosi niewydolny, barbarzyński, marnotrawny system, lecz skąpi politycy PiS-u. Przy czym, co należy podkreślić z całą mocą nigdzie, w żadnej analizie nie znalazła się choćby aluzja do źródeł finansowania owego zwiększenia nakładów. Jedynie p. red. Joanna Solska przy każdej okazji postuluje wprowadzenie współpłacenia. Ale także ani słowem nie zdradza jak sobie wyobraża całą buchalterię z tym związaną — kasy fiskalne, paragony, rozliczenia.

Wydatki na zdrowie

Z tego względu niczym grom z jasnego nieba okazał się dla portalu post doktora Bartosza Fiałka na Facebooku. Kluczowy w nim jest akapit, w którym mowa, że niebywale bezczelni pracodawcy chcą lekarzy, którzy pacjentom nieba by przychylili, puścić w skarpetkach. Chodzi o to, że

Pracodawca poszukuje lekarza specjalisty lub w trakcie szkolenia specjalizacyjnego. […] Jednym z istotniejszych punktów takich ofert jest wynagrodzenie. I tutaj zarobki stanowią wartość względną (pewien procent) całego kontraktu, który jest zawierany z Narodowym Funduszem Zdrowia na świadczenie usług danej poradni specjalistycznej. Na przykład: lekarz otrzymuje 75 proc. miesięcznego kontraktu, który wynosi 5 tysięcy złotych brutto.

Proste, jasne, zrozumiałe. Gdzie tkwi haczyk? Otóż

Niektórzy pracodawcy proponują pomniejszenie tego procenta wartości kontraktu o… zlecone badania (laboratoryjne, obrazowe). Tak. Im więcej badań zaordynujesz, tym mniej zarobisz. Wysokość Twoich zarobków zależy od, nota bene, jakości opieki nad pacjentem.

O k…ochana mamusiu! chciałoby się zakrzyknąć. Skandal, hucpa, rozbój w biały dzień! Tak uważa portal, który prowadzi coś tam coś tam, a głównie działalność propagandową. W artykule pod znamiennym tytułem »Śmiertelnie groźny absurd: im więcej lekarz zleci badań pacjentom, tym odpowiednio mniej zarobi« autor, cytując p. doktora, rozdziera szaty i rwie sobie włosy z głowy. Udaje, że nie wie lub z przyczyn propagandowych woli nie wspominać wprost o tym (o czym później), że ten absurd to podstawa działania wszystkich lekarzy pierwszego kontaktu! I nie jest to bynajmniej wiedza tajemna, ponieważ tę informacje można znaleźć w ciągu paru sekund.

Lekarz rodzinny nie otrzymuje zapłaty za każdą wizytę. Świadczenia te są rozliczane tzw. stawką kapitacyjną. Oznacza to, że lekarz otrzymuje 154,20 zł na rok za każdego zapisanego do niego pacjenta w wieku 18-39 lat, bez względu czy odwiedza lekarza często, czy też nie korzysta z jego pomocy. Za osoby młodsze lub starsze przewidziana jest większa kwota. Jeśli lekarz kieruje pacjenta np. na badania laboratoryjne czy RTG, USG to z tej kwoty opłaca koszt zlecanych badań. Dwa badania nie obciążają lekarza kierującego, mimo że wystawia na nie skierowanie. Jest to kolonoskopia i gastroskopia.

O jakich kwotach mowa? 154,20 to przecież nie jest wygórowana suma. Lekarz jednak może mieć „zapisanych” maksimum 2.750 pacjentów. Jeśli działa na wsi, ma mniej. Ale już 1.000 osób daje 154.200 zł, czyli  12.850 zł miesięcznie. Czy to dużo czy mało zależy od punktu widzenia. Bo z tych pieniędzy musi utrzymać przychodnię i zapłacić za wszelkie ewentualne badania zlecone pacjentom. Z uwagi jednak na to, że nie jesteśmy utrzymującym się z jałmużny portalem prowadzącym propagandową agitkę, więc pisaliśmy o tym i sześć lat temu, i pięć lat temu, i cztery lata  temu, i dwa lata temu. Wspominaliśmy także, że Platforma Obywatelska tuż przed wyborami cztery lata temu zróżnicowała tak zwaną stawkę kapitacyjną płaconą lekarzom uzależniając jej wysokość od liczby zlecanych przez lekarza badań. Portal śledczy nie wspomniał ani słowem, że mini ster Radziwiłł chcąc lekarzom zrobić dobrze zniósł ten wymóg. Pisaliśmy o tym bez mała cztery lata temu:

od stycznia zeszłego roku [2015]  stawka kapitacyjna dla lekarzy POZ wzrosła do 140,04 zł. To podstawa, należna za obecność w gabinecie. Natomiast ci lekarze, którzy sprawozdawali zlecane badania od 1 lipca dostawali 142,08 zł, a po osiągnięciu wyższego, określonego przez NFZ wskaźnika badań, od sierpnia 144 zł. Jeśli na jednego lekarza przypadało maksimum niemal 3 tysiące pacjentów, dodatkowa kwota była do nie pogardzenia. Aż nastał miłościwie nam panujący mini ster Radziwiłł i zdjął z lekarzy POZ obowiązek zlecania jakichkolwiek badań. Dzięki temu wszystko wróci do normy — lekarz POZ zamiast sam skierować na badania skieruje do specjalisty, by ten zlecił badania.

Minęły cztery lata i nagle, ni stąd ni zowąd, znienacka, lekarza specjalistę ubodło, że jest traktowany tak, jak lekarz pierwszego kontaktu. Portal prowadzący śledztwa zawrzał świętym oburzeniem choć ten problem także poruszaliśmy i to trzy lata temu! Oczywiscie to nie są zarzuty kierowane pod adresem pana doktora, lecz pod adresem nierzetelnego, propagandowego portalu, który bardzo wiele problemów przemilcza. Pan doktor dopiero teraz spotkał się z takimi chorymi wymogami, bo dopiero teraz skończył specjalizację i rozgląda się za pracą. Jest pierwszym lekarzem, który o tej patologii powiedział głośno. Może podpyta swoich starszych kolegów dlaczego przez bez mała dwadzieścia lat milczeli. Dlaczego nie domagali się zmiany zasad choćby podczas pamiętnego strajku rezydentów, którego celem było przykrycie bałaganu związanego z wprowadzeniem sieci szpitali.

Niejako mimochodem autor artykułu dostrzegł, że to jest jednak szerszy problem, ale by pozostać w zgodzie z propagandową linią portalu opisał go tak, że do końca nie wiadomo kto naprawdę płaci za badania:

Lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej niechętnie wypisują zlecenia, bo to też do pewnego stopnia powiązane jest z ich zarobkami. Dostają pewną ilość pieniędzy na pacjenta i jeśli przepiszą mu za dużo badań, jest to dla nich finansowo niekorzystne. Dlatego od dawna postuluje się, by pieniądze na badania zlecane przez lekarzy POZ były w osobnym, niezależnym „worku”.

Sytuacji w POZ nie da się jednak porównać z absurdem, którego świadkiem był dr Fiałek.

Tu kwestię odpłatności badań rozwiązano „radykalnie”. Płaci za nie lekarz z własnej kieszeni. Albo w ogóle ich nie zleca i wtedy system nie ponosi żadnych opłat.

Dlaczego dwóch identycznych sposobów rozliczania lekarzy nie da się porównać? Ano z prozaicznej przyczyny. Lekarz POZ zamiast zlecić badania i  za nie zapłacić wysyła pacjenta do specjalisty i niech ten się martwi. Tak potraktowany pacjent czeka kilka miesięcy na wizytę, dostaje skierowanie na badania (albo zostaje odesłany z powrotem do lekarza pierwszego kontaktu) i po kolejnych kilku miesiącach jest wreszcie diagnozowany i leczony. Nikt nie liczy społecznych kosztów tej spychologii. Dlatego niesamowite wrażenie robi niemal zwierzęcy lęk populistów-publicystów przed prywatnym. Widać jak na dłoni, że państwowe jest niewydolne, nieudolne i marnotrawne*. Mimo to autor łka na bolszewicką nutę:

Dr Fiałek pracę z pewnością znajdzie. Wszystko wskazuje na to, że będzie to sektor prywatny.

Szkoda. Kolejki do reumatologów w sektorze publicznym ostatnio jeszcze się wydłużyły. Niedawno na poradę czekało się 8,3, dziś już 10,1 miesiąca.

No to może wzorem bolszewików wszystko znacjonalizować i po kłopocie? Jak pan myśli panie doktorze Zagórski? Ale, ale! Czy pan w ogóle myśli? Przecież pracodawca, o którym pisze p. doktor, podpisuje kontrakt z NFZ-tem! Czyli jest właśnie owym sektorem publicznym, nad którym pan tak przekonywająco leje krokodyle łzy! Świadczy usługi „za darmo”! Wielka szkoda, że pan nie wie o czym pan pisze!

 

PS.
W radio Tok na ten sam temat głupa rżnęła Agata Kowalska w „Analizach” (zapłać, żeby posłuchać)…


* Tańce i zabawa do białego rana przy rytmach „Oczy zielone” Zenka Martyniuka i „Miłości w Zakopanem” Sławomira. Stoły uginające się od drogich alkoholi i wykwintnych frykasów. Pięknie odziane panie i eleganccy panowie. Nie, to nie wesele, a impreza integracyjna pracowników NFZ w hotelu nad jeziorem Ukiel.

Dodaj komentarz


komentarze 3

      1. Wszystko zależy od tego, na jakim miejscu znajduje się dyletant, głupiec, nieuczony. Duda jest dr praw, a czy można nazwać go mądrym, a nie ignorantem?

        Czy Ziobro jest mędrcem, czy raczej dyletantem?

        Czy Błaszczak ma pojęcie o potrzebach obronności Rzeczpospolitej, potrzebach armii, wojska?

        Czy Macierewicz działa dobrze czy jest szkodnikiem i zdrajcą jak udowadnia Piątek?

        Czy za ich głupotę, niewiedzę, ignoranctwo można będzie ich oskarżyć, a po uczciwej rozprawie skazać?

        Powiem tak: każdy kij ma dwa końce