Więcej kasy, bo jak nie, to nie

Tradycyjnie w grudniu lekarze rozpoczęli przedstawienie pod tytułem „My chcemy więcej kasy, więcej kasy, więcej kasy, chcemy my. Bo nam się należy więcej kasy, więcej kasy, więcej kasy należy się nam.” Dlaczego lekarzom należy się więcej kasy? To oczywiste — system jest tak skonstruowany, że im gorzej lekarz leczy, im mniej zleca badań, tym lepiej zarabia. Obecnie ryczałt płacony na jednego pacjenta wynosi 8 zł. Ale jeśli pacjent cierpi na cukrzycę lub choroby układu krążenia, to stawka wynosi nie 8 lecz 24 zł. NFZ płaci za 2.750 pacjentów. Lekarz nie może odmówić przyjęcia kolejnych, za których jednakowoż nikt mu nie zapłaci. Ale ta zasada lekarzom nie przeszkadza. Czyli rocznie lekarz dostaje od NFZ-u minimum 264.000 zł. Czy to stawka większa niż życie? To są pieniądze, za które lekarz musi wynająć gabinet, pokryć koszta jego funkcjonowania, zapłacić za zlecone badania itd.

Jak widać ani pacjenci ani lekarze nie protestują przeciwko systemowi, w którym pieniądze zbierane na ochronę zdrowia są przeznaczane na wynajem lokali, na zakupy sprzętu z leczeniem nie mającego nic wspólnego, jak szafy, fotele, biurka, lastriko itp. Czy może dziwić, że niektórym lekarzom pieniędzy zaczyna brakować już we wrześniu czy w październiku? System, w którym pracownicy mają płacone z góry bez oglądania się na efekty pracy nigdy nigdzie się nie sprawdził. Dlaczego miałby się sprawdzić w służbie zdrowia skrojonej na socjalistyczną modłę przez tow. Łapińskiego z aprobatą tow. Millera i tow. Kwaśniewskiego? Pamiętamy, że kontraktacja trzody chlewnej i bydła rzeźnego nie doprowadziła do zapełnienia półek sklepowych mięsem. Dlaczego miałaby się sprawdzić kontraktacja usług medycznych? Warto pamiętać, że pod sklepami ludzie też koczowali w wielotygodniowych kolejkach. Niedoborom i kolejkom położyła kres dopiero zmiana systemu.

Tak więc lekarze rozpoczęli coroczny taniec wokół kasy i pomrukując groźnie grożą, że przestaną leczyć. Oczywiście nie chodzi o zmianę systemu na taki, w którym będą otrzymywać nie 8 zł od pacjenta zapisanego, ale np. 800 zł od wyleczonego, ale wszelkie koszta związane z prowadzeniem działalności opłacą sobie sami. Przekaz jest wręcz odwrotny — dotychczasowy system jest rewelacyjny i doskonale nadaje się do ukrywania szwindli i oszustw. Kasa jest tylko za mała. Dlatego można postawić spokojnie dolary przeciw orzechom, że nawet gdyby NFZ zaproponowało 3 zł za pacjenta, to lekarze pohałasowawszy, postraszywszy i pogroziwszy podpisaliby kontrakty. Bo już dziś, czyli w nowomowie partyjno-rządowej na dzień dzisiejszy,  żadne objawy nie są w stanie skłonić ich do wypisania skierowania na badania.

Gdy pieniądze się kończą lekarze przestają świadczyć usługi. Nie przyjmiemy, bo skończyły się kontrakty — słyszy niedoszły pacjent. Oczywiście z punktu widzenia NFZ-tu taka sytuacja jest niedopuszczalna. Dowolny rzecznik dowolnego oddziału zgrabnie nawinie makaron na uszy twierdząc z całą powagą, iż przychodnia nie ma prawa nie przyjąć pacjenta z powodu „braku kontraktów”. A Dokładniej mówiąc, lekarze mogą mieć wyczerpane tzw. limity, ale to też jest działanie niczym nieuzasadnione, ponieważ umowy podpisuje się na dłuższe okresy. Specjalistyka ma zresztą umowy, które wykraczają poza rok 2014. Natomiast rzeczywiście ustala się załączniki finansowe, czyli przychodnie ustalają swoją rzeczywistość finansową do końca roku. Czyli nikt wam nie zapłaci, ale świadczyć usługi musicie, choć nie ma takiej siły, która by was do świadczenia usług zmusiła. Więc po prostu przestańcie mówić prawdę, że kontrakt się wyczerpał, tylko wymyślcie jakieś zgrabne kłamstwo. Bo, jak tłumaczy rzecznik, przychodnie Mają więc prawo ustawiać pacjentów w kolejkach, ale nie mają prawa mówić nawet w grudniu, że im się kontrakt skończył. Jak więc widać kolejki stały się elementem składowym systemu i nikt już nawet nie próbuje z nimi „walczyć”.

Co ciekawe specjaliści od tropienia komuny wszędzie ją tropią i znajdują, a w służbie zdrowia nie. Obie czołowe partie prawicowe, z których połowa mieniała się mianem „liberalna”, wpisały sobie do programu likwidację NFZ i obie czołowe partie prawicowe, w tym jedna „liberalna”, poprzestały na poobsadzaniu kluczowych stanowisk swoimi ludźmi. Bo tak naprawdę nikomu nie zależy na tym, by służba zdrowia zaczęła funkcjonować w oparciu o zdrowe zasady. Charakterystyczne jest, że tylko lekarze pracujący na opłacanych z góry kontraktach są tacy roszczeniowi i cierpią na rozedmę sumienia wypełnionego w całości Duchem Świętym. Lekarze na prywatnych praktykach nie strajkują, nie pyskują, tylko po prostu robią to, za co im pacjenci płacą — leczą jak potrafią.

Coraz wyraźniej widać, że pomysł na służbę zdrowia jest taki: składka zdrowotna będzie przeznaczana na utrzymanie NFZ-u i zaprzyjaźnionych lekarzy oraz szpitali, a pacjenci za leczenie siebie będą płacić sobie z własnej kieszeni. Jeśli kogoś nie będzie stać, to będzie miał prawo zapisać się do specjalisty i stać w kolejce. Mogli ludzie stać wiele dni pod sklepem w oczekiwaniu na towar, mogą w komfortowych warunkach w domku. Jeśli taki przeżyje, to zgodnie z logiką stosowaną już podczas demaskowania czarownic znaczy, że pomocy medycznej nie potrzebował. Jeśli nie przeżyje, to znaczy, że w tym konkretnym przypadku medycyna okazała się bezradna.

Dodaj komentarz