Perła w koronie

Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że człowiek, który mało wie, nie ma doświadczenia, praktyki nie jest w stanie (wstanie zgodnie z  patriotyczną nomenklaturą Brudzińskiego) sprawnie i szybko wykonać usługi. Oczywiście nie trzeba być w powszechnie rozumianym znaczeniu tego słowa „wykształconym”, kończyć wyższych uczelni, żeby nabyć wiedzę i umiejętności, zostać mistrzem w swojej dziedzinie. Wystarczą zdolności, talent, umiejętności i praktyka. Jak potrzebna jest zarówno wiedza jak i doświadczenie przekonuje się każdy, kto próbuje samodzielnie zaszpachlować dziurę w ścianie albo ugotować jakąś wykwintną potrawę. Murarz przygotuje zaprawę, parę razy wywinie kielnią, machnie pacą i ściana gładziusieńka, a na podłodze nie ma śladu.  Dyletant rozmiesza zaprawę, wsadzi do dziury i jeśli nawet uda mu się sprawić, że nie wypływa od razu, to odpada po chwili, a po wyrównaniu pozostaje imponująca liczba wgłębień i wypukłości. Jak wygląda podłoga, koszula i spodnie lepiej nie mówić. Kucharz przygotuje składniki na oko, wymiesza, doda szczyptę tego, łyżeczkę tamtego i człowiek nie może przestać jeść, a gdy spróbuje sam wykonać podobna potrawę odważając starannie wszystkie składniki dostaje często niejadalna breję, albo coś smakujące bardzo umiarkowanie. Wiedza, doświadczenie i praktyka potrzebna jest zawsze i wszędzie. Murarz, kucharz wie w jakich proporcjach mieszać składniki, malarz wie jak mieszać kolory, żeby uzyskać efekt taki, jaki chce, a nie taki, jaki wyjdzie. Laborant musi wiedzieć jak przechowywać próbki, w jakiej kolejności dodawać odczynniki, jak je dozować, jak interpretować wyniki.

Kolejne rządy w trzeciej Rzeczpospolitej szybciej lub wolniej, acz z żelazna konsekwencją, zadłużały kraj. Pieniądze jednak nie szły na naukę, inwestycje, które przyniosłyby zyski w przyszłości i pozwoliły pospłacać długi. Skutek jest taki, że te dziedziny, które zależały od państwa kuleją, nie działają, albo działają wadliwie. Na przykład od kilku lat pustoszy Polskę susza, ale pieniądze zamiast na tworzenie infrastruktury pozwalającej na zatrzymywanie wody przeznacza się na programy socjalne, kopanie nikomu niepotrzebnych kanałów, gigantycznych lotnisk, zakup samolotów bojowych, których nie ma kto pilotować itp. itd.

W służbie zdrowia źle się działo już w minionych czasach, a po transformacji, gdy wkroczył rynek, stan zapaści tylko pogłębił się. Rząd prof. Jerzego Buzka wprowadził rozwiązania, które sprawdziły się przed wojną w Polsce i w wielu innych krajach, a które rządzący po nim neobolszewicy natychmiast wywrócili wprowadzając system, który nie sprawdził się nigdy nigdzie. Żaden rząd po Buzku nie zrobił niczego konstruktywnego koncentrując się na psuciu i niszczeniu tego, co zastał.

Służba zdrowia kulejąca od czasów neobolszewickiej reformy teraz znalazła się w stanie zapaści. Koronawirus obnażył to w sposób bezwzględny. Na epidemię nałożyła się dodatkowo indolencja władzy, dla której ważniejsze jest posłuszeństwo i lojalność niż doświadczenie i wiedza. W 2003 po ataku węglikiem na Stany Zjednoczone wyasygnowano pieniądze na stworzenie w szpitalach pododdziałów zakaźnych z prawdziwego zdarzenia, ze śluzami, pełną dezynfekcją, możliwością utrzymania podciśnienia, bezpiecznym systemem odprowadzania ścieków itd. Skończyło się tak, jak kończy się wszystko, czyli niczym. Na przykład warszawski pododdział liczył cztery łóżka. Podobnie było w innych miastach. Na rozwój i utrzymanie tych oddziałów nie pozwalał scentralizowana czapa decydująca o finansach, płacąca po uważaniu lub nie płacąca wcale. Szpitale nie mające pieniędzy na podstawową działalność oszczędzały na wszystkim. Teraz rząd PiS-u udowodnił, że prowizorka popłaca, nie trzeba niczego trzymać w gotowości, bo wystarczy jedna decyzja, żeby w szpital zakaźny przekształcić choćby hotel.

W Puławach znajduje się Ośrodek Diagnostyki i Zwalczania Zagrożeń Biologicznych. To jedno z zaledwie czterech w Polsce laboratoriów, które może zajmować się wirusami wywołującymi poważne choroby ludzi i zwierząt, w tym np. koronawirusem. Pod koniec stycznia, czyli w przededniu pandemii, MON zdziesiątkowało pracujący w Ośrodku zespół fachowców przenosząc ich do innych jednostek. Dzisiaj władza chce wykonywać więcej testów, laboratoria mogą wykonywać więcej testów, nie wiadomo dlaczego wykonuje się mniej, a na wyniki trzeba czekać niejednokrotnie kilka dni. Dlaczego? Z prozaicznego powodu — brakuje doświadczonych laborantów. Profesor Krzysztof Chomiczewski, jeden z najbardziej doświadczonych epidemiologów w Polsce:

personel jest obecnie intensywnie doszkalany, ale trudno w kilka miesięcy nadrobić wieloletnie zaniedbania. W efekcie mamy takie historie jak 63 fałszywie dodatnie testy w Zabrzu. To nie miało prawa się zdarzyć, ponieważ pociąga to za sobą określone konsekwencje, jak kwarantanna zdrowych osób czy co znacznie groźniejsze, zamykanie całych oddziałów w szpitalach. Jeszcze bardziej niebezpieczne są testy fałszywie ujemne, bo wtedy wypuszczamy na ulicę ludzi, którzy zakażają innych. To wszystko się bierze z nieprzygotowania personelu.

Na to wszystko nakłada się przekleństwo lat minionych, czyli ludzie mierni, bierni ale wierni na stanowiskach. To sprawia na przykład, że im mniej wykonuje się testów, tym skwapliwiej różnym urzędnikom, politykom i niektórym uczonym wypłaszcza się krzywa zakażeń.

Można samochód połatać drutem, zlepić dziury taśma klejącą, zainwestować w paliwo do cieknącego baku, ale daleko się takim pojazdem nie zajedzie.

Dodaj komentarz