Operacja „Zbawienie II”

— Przyszedł, Panie.
— Niech wejdzie.
— Słucham, Panie.
— Niedługo minie dwa tysiące lat od twojej śmierci. Znowu zesłany zostaniesz na Ziemię…
— Panie, miej litość i wyślij kogoś innego. Ja do tej pory mam dreszcze na samo wspomnienie tych zardzewiałych gwoździ, którymi mnie przymocowali…
— Zaufaj mi, synu. Tym razem wystąpisz incognito.

— Wróciłeś? Oczekuję sprawozdania.
— Tak Panie. Jak szczegółowe ma być?
— W granicach rozsądku.
— No więc ogólnie nie jest najlepiej. Ci co w ciebie wierzą wykorzystują twoje imię jako alibi i usprawiedliwienie niegodziwości. Ci którym się wydaje, że jak cię zwą inaczej, to już nie jesteś ty, występując w tym twoim drugim imieniu starają się wyrżnąć tych pierwszych w pień. Nie wyrażam się zbyt zawile, Panie?
— Przykład jakowyś pomocny by był wielce.
— Około 80 lat temu przywódca pewnego kraju rozpoczął w twoim imieniu wojnę informując na sztandarach, że firmujesz i aprobujesz jego poczynania.
— Co napisał?
— Gott mit uns.
— Skandal! Rozumiem, że ci, którzy mienią się moimi sługami potępili w czambuł tę bezczelną uzurpację?
— Niezupełnie….
— Niezupełnie?
— No… Wręcz przeciwnie… Dopiero dużo później… A i to niechętnie i jakby pod przymusem.
— Aha. No tak. Mogłem się tego spodziewać. A jakie wrażenie wywarły na nich znaki ostrzegawcze, którem im zsyłał był?
— W zasadzie żadnego. Nie przejmują się ani trzęsieniami ziemi, ani powodziami, ani tornadami. Nawet wybuch wulkanu uznali za zjawisko naturalne.
— No a wyznawcy drugiego mego miana?
— Skierowali pełne ludzi maszyny latające na dwie wieże Światowego Centrum Handlu żeby dokuczyć niewiernym, jak nazywają wyznawców pierwszego.
— Hmmm. Jednak poproszę bardziej konkretnie.
— No więc wybrałem się do bardzo chrześcijańskiego kraju w środku Europy. Udałem się do zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości…
— Hola! Miarkuj się!
— Wybacz mi Panie. Oni tak określają zadupie.
— Co za bezczelność! Muszę im wbić jakoś do tych zakutych łbów, że ja niczego nie zapominam! Co dalej?
— Schowałem pejsy pod czapkę…
— A czemu ich nie zgoliłeś?
— Przecież jestem Żydem…
— A no tak. Zapomniałem. To znaczy oczywiście nie zapomniałem, ale… ten… no… Mów dalej.
— Idę ulicą, ale czuję na sobie wzrok przechodniów. Na wszelki wypadek nie pytam o drogę i udaję, że nie znam tutejszego dialektu. Nagle zatrzymuje się jakiś pojazd i trzech młodzieńców jeden przez drugiego wrzeszczy, że jestem Żydem.
— Zaprawdę prawdę głosili, albowiem jesteś.
— No jestem. Ale do żadnego innego przechodnia nie ryczeli, że jest Niemcem, Francuzem, Polakiem, Szwedem, czy Żydem. A nie. Właśnie Żydów jako jedynych informowali kim są.
— Piękny zwyczaj…
— Dalej trafiłem na dzieci, może dwunastoletnie. Też głosiły wszem i wobec żem Żydem jest i bardzo je to bawiło. Kompletnie nie rozumiem co w tym śmiesznego? W końcu zadeklamowały mi wierszyk: „Żyd jest frajer, Żyd jest buc, żyje po, by go tłuc” i ciarki przeszły mi po krzyżu, bo przypomniałem sobie gwoździe…
— Co to jest buc? Nieważne, mów dalej.
— No i w końcu rzucili się na mnie i mi dokopali. Podobno miałem szczęście, że trafiłem na tych, bo inni by mnie zatłukli. Wolałem jednak tego nie sprawdzać i dałem nogę.
— Niewiarygodne! Rozumiem, że miejscowi słudzy moi ostro zareagowali.
— Wróciłem w przebraniu dziennikarza, żeby się dowiedzieć, bo domyślałem się, że o to zapytasz. Miasto małe, ale domy twoje w nim dwa. W jednym nikt nie chciał o tym rozmawiać odsyłając do władz w stolicy kraju. W drugim sługa twój ubolewał, że to, co się stało, to było ordynarne chamstwo, ale nie wynikało z antysemityzmu…
— A z czego?
— Też nie wiedział…

Podobieństwo opisanych wydarzeń i postaci do wydarzeń i postaci rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe.

Dodaj komentarz