Tomasz Strzyżewski na Uniwersytecie Gdańskim

W latach 70-tych młody cenzor Tomasz Strzyżewski wywiózł do Szwecji księgę zapisów cenzury i opublikował ją w Radiu Wolna Europa. Był w strachu, ale nic złego nie spotkało go ze strony władz PRL. Kilka lat temu niemłody już Tomasz Strzyżewski spotkał się z pracownikami i studentami Uniwersytetu Gdańskiego na Wydziale Humanistycznym. Spotkanie miało charakter otwarty i wziąłem w nim udział. Organizatorami byli „prawdziwi patrioci”. Są tacy wśród pracowników UG.

Podczas spotkania doszło do dwóch sensacyjnych wydarzeń:

1) Obecność na spotkaniu Adama Jezierskiego, który został o nim poinformowany przez „wrogie siły”. Spóźniłem się kilka minut i po otwarciu drzwi od sali, w której odbywały się zajęcia wpadłem na Krzysztofa Wyszkowskiego. Tego od procesów z Wałęsą. Wyszkowski przywitał się ze mną, co wywołało konsternację wśród zebranych. Organizatorzy byli w nerwach przez cały przebieg spotkania, jako że w programie była dyskusja. Odpuściłem im. Tym razem. Nie wziąłem udziału w dyskusji.

2) Tomasz Strzyżewski mówił, że napisał książkę opisującą swoją pracę w Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk i teraz w III RP, wydawnictwa państwowe i prywatne nie chcą mu tej książki wydać, powołując się na różnorakie „trudności obiektywne”. Tomasz Strzyżewski jednoznacznie sugerował, że prawdziwym powodem jest to, że cenzura w III RP działa na tych samych zasadach jak cenzura PRL.

Adam Jezierski, czyli ja,  zawsze, o ile tylko jest to możliwe, podpisuje się własnym imieniem i nazwiskiem. Ostatnio, na niektórych portalach,  podpisanie komentarza Adam Jezierski wywołuje z automatu odrzucenie tego komentarza. Wyświetla się napis – „Komentarz zawiera treści niedozwolone”. Tą treścią niedozwoloną jest nick: „Adam Jezierski”. Ten sam komentarz podpisany innym nickiem wchodzi bez problemów

Przypomnę, że komunistyczna cenzura pozwalała Jackowi Kuroniowi publikować kryminały. Pod pseudonimem. Oczywista oczywistość!!!

**********************************************

PS. Na nazwisko Czesław Miłosz był w PRL zapis. Wymienienie jego nazwiska powodowało ingerencją cenzury. Aż do chwili, gdy Miłosz otrzymał Nagrodę Nobla. Wtedy Poczta Polska wydała znaczek pocztowy z jego wizerunkiem. Do serii dołączyła Reymonta, Sienkiewicza i Curie-Skłodowską.

W związku z tym przyłączam się do zdania wypowiedzianego kiedyś przez mądrego człowieka, który w sposób elegancki odrzucił propozycję wystąpienia na znaczku pocztowym: „Nie jestem Papieżem ani Królową Angielską i nie pozwolę sobie dupy lizać w miejscu publicznym.”

 

Adam Jezierski

Dodaj komentarz


komentarzy 9

  1. 2) Tomasz Strzyżewski mówił, że napisał książkę opisującą swoją pracę w Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk i teraz w III RP, wydawnictwa państwowe i prywatne nie chcą mu tej książki wydać, powołując się na różnorakie „trudności obiektywne”. Tomasz Strzyżewski jednoznacznie sugerował, że prawdziwym powodem jest to, że cenzura w III RP działa na tych samych zasadach jak cenzura PRL.

    Ad 2)

    Selfpublishing oznacza ni mniej, ni więcej to, że autor sam finansuje wydanie książki. W klasycznym wydawnictwie jest odwrotnie – autor daje tekst, pieniądze wykłada wydawca, który uznaje, że w ten tekst warto zainwestować. Jako że wydawca zajmuje się wydawaniem książek zawodowo, od razu może skupić się na promocji i dystrybucji, nie musi przecierać ścieżek na nowo. Dodatkowo zatrudnia osoby odpowiedzialne za oprawę graficzną, redaktorką i korektorską, z racji regularnych zleceń może też mieć preferencyjne stawki w drukarni, co z kolei bezpośrednio przekłada się na cenę książki, a więc jej atrakcyjność dla nabywcy – zwłaszcza w wypadku debiutu, gdzie wysoka cena może odstraszyć.

    Logika selfpublishingu jest następująca – autor wierzy w swój pomysł i tekst. Wie, że jakość jest dobra i warto zainwestować w wydanie książki, ale nie znalazł nikogo, kto podejmie takie ryzyko, więc sam występuje w roli sponsora. Na tym jednak kończy się jego rola – wynajmuje wydawnictwo, które dba o pozostałe kwestie: redakcję, korektę, projekt okładki, ilustracje, skład, wreszcie dystrybucję i promocję. Siłą rzeczy ze sprzedanych egzemplarzy czerpie większy zysk niż autorzy korzystający z drogi tradycyjnej.

    Czy to oznacza, że Tomasz Strzyżewski myli się, a prawdziwym powodem nie jest cenzura tylko obawa wydawców, że dzieło nie znajdzie nabywców?

      1. Nie mam ochoty nikogo wdeptywać w ziemię. Prowadzisz antykwariat i wiesz, że nie wszystko da się sprzedać. Czasem wydawca podejmie złą decyzję i przegapi okazję, ale przeważnie orientuje się co ma szansę a co nie.

        1. Wydawca wie, że obecnie ŻADNEJ książki niszowej (naukowej, poezji, monografii itp.) nie da się sprzedać w nakładzie pozwalającym na uzyskanie zysku ze sprzedaży wyprodukowanych egzemplarzy książki.

          Selfpublishing polega na tym, że autor opłaca wszelkie koszty oraz zysk wydawnictwa, a następnie martwi się, co zrobić z wyprodukowanym towarem. Np. Autor osobiście sprzedaje książki na tzw. spotkaniach autorskich. Albo autor opłaca tzw, półkowe w MPiK-u i latami czeka na pieniądze. Ma szansę na wypłatę o ile utarg jest większy od półkowego.

          Strzyżewski nie mieszkający w Polsce jest bez szans na nadzorowanie procesu dystrybucji książki, która sensownie mogłaby być wydana w nakładzie 1000-3000 egzemplarzy.

          Wydawcy mają żony, dzieci i kredyty. Są w podobnej sytuacji do „niezależnych dziennikarzy” z TVP i innych mediów.

          1. Książki trudno sprzedają się, bo mają potężną konkurencję. Chociażby czytniki e-booków, w których można trzymać całą bibliotekę. Dla nas to żadna atrakcja, ale młodzi są zachwyceni. I nie przejmują się, że mogą to co zgromadzili w jednej chwili stracić, gdy dystrybutor uzna, że mu się dalej nie opłaca. Już był taki przypadek, że książka kupiona zniknęła, bo były z nią jakieś zawirowania prawne. Dlatego jestem spokojny. Chronili płyty z muzyką przed kopiowaniem i doprowadzili do tego, że ludzie przestali kupować kompakty a wrócili do winyli. Z książkami będzie podobnie mam nadzieję.

        2. Wydania książek niszowych (WSZYSTKICH) są sponsorowane przez państwowe instytucje Uniwersytety, IPN, KK, czasem jakieś fundacje prowadzone przez polskich oligarchów. Sponsorzy odbierają większą część wyprodukowanych nakładów, pozostawiając resztówki wydawcy i autorowi.

          1. Wielu autorów udostępnia swoje działo w internecie i prosi czytelników, którym się spodobało o dobrowolna wpłatę na konto. Jeśli jest zapis cenzorski na Strzyżewskiego, a jego dzieła są tak cenne, to czemu nie skorzysta z tej drogi? Dlaczego oczekuje, że ktoś za niego poniesie koszta i weźmie na siebie ryzyko? Za komuny można było publikować w podziemiu, a i to nie wszystko, teraz można w internecie. Wszystko.

            1. Koszt wyprodukowania książki w nakładzie 1.000 sztuk to kilka tysięcy złotych. Prawie każdego na to stać. Tylko, że po tej akcji masz mieszkanie zawalone paczkami książek…-:)

              Mam to przetrenowane.

              Szczęśliwie mam swoją własną księgarnie i te książki nie były po islandzku. .