Ach ci bojarzy!

Nie od dziś wiadomo, że władca nigdy nie ponosi odpowiedzialności za swoje decyzje. On jest dobry, mądry, stara się, żeby poddanym tylko ptasiego mleczka brakowało, nieba by poddanym przychylił, ale nie ma zielonego pojęcia co się dzieje, co jego ludzie wyprawiają, bo mu nie mówią. Gdyby wiedział, gdyby mu powiedzieli, to by oczywiście nie pozwolił. Kto mu nic nie mówi? Ludzie z jego najbliższego otoczenia — doradcy, współpracownicy, pomocnicy, wszyscy ukrywają przed nim „prawdę”. Pierwsi odkryli tę prawidłowość prawowierni Rosjanie pocieszając się, że царь хороший, бояре плохие, czyli że car dobry, bojarzy źli. Wczoraj portal Wyborczej wołowymi literami na głównej stronie potwierdził tezę, że Putin może nie jest zbyt dobry, ale na pewno nie jest głupi, tylko niedoinformowany, biedaczyna. »Putin nie jest idiotą. Jest niedoinformowany. Nie wiedział, że miliardy dla armii generałowie transferowali do Szwajcarii« — głosi głupkowaty tytuł, choć materiał jest wart uwagi.

Car i bojarzy

Artykuł, którego właściwy tytuł brzmi »Stalin chciał być Bogiem, Putinowi wystarczy, że jest marką«, jest zapisem rozmowy Macieja Jarkowca  z Siergiejem Guriewem, byłym doradcą prezydenta Rosji, głównie o demokracji, reżimach totalitarnych oraz oczywiście o Putinie. Ciekawe jest wyjaśnienie skąd bierze się niewiedza dyktatorów. Otóż w demokratycznym kraju masz niezależne media, społeczeństwo obywatelskie, opozycję. Jeśli twój minister zdefraudował fundusze, dowiadujesz się o tym. W autokracji korupcja pozostaje w ukryciu i powoli wykańcza państwo. Karkołomna teza w kraju, w którym korupcja była powszechnie znana, wszyscy o niej wiedzieli, ministrowie defraudowali fundusze na oczach społeczeństwa, coraz szybciej wykańczali państwo i nikt ani nie reagował, ani nie protestował. To dowodzi, że liczy się to, jaki z wiedzy władza robi użytek.

Teza o niewiedzy, niedoinformowaniu jest nieudolną próbą usprawiedliwienia łajdactw i zbrodni. Przecież Kaczyńskiemu nikt nie odciął dostępu do radia, telewizji, prasy, internetu. On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, tylko konsekwentnie nie chce przyjąć tego do wiadomości, ignoruje sygnały. Ma władzę i sam decyduje kogo ewentualnie poświęcić, a kogo chronić. Naiwni wyznawcy wiary w dobrego cara i złych bojarów nie chcą pamiętać o fundamencie każdej totalitarnej władzy, opoce każdej dyktatury — rozbudowanych do granic możliwości, wszechobecnych i wszechmocnych tajnych służbach i sieci konfidentów. Naiwnością, by nie rzec infantylizmem umysłowym jest zakładanie, że tajne służby skupiają się wyłącznie na ewentualnej opozycji i przeciwnikach. Pegasusem i Hermesem podsłuchiwano opozycję, ale głównie swoich.

Prawdziwym zagrożeniem dla dyktatora jest bowiem nie jakiś krzykacz, którego działalność jest pod kontrolą, a środowisko zinfiltrowane, lecz jego własne otoczenie. Zaś skorumpowany urzędnik to największy skarb, najwierniejszy z wiernych, ponieważ jeśli tylko okaże brak lojalności, natychmiast zostanie mu wytoczony pokazowy proces, w którym dyktator okaże niezłomność w zwalczaniu korupcji nawet we własnych szeregach. A informacja? Naprawdę ktoś wierzy, że dziennikarze śledczy sami typują urzędnika lub funkcjonariusza publicznego, zakładają mu podsłuchy, zbierają dowody, a potem opisują wszystko w niezależnych mediach? Na pewno służby nie mają z tym nic wspólnego?

Wbrew rozsiewanym przez nich samych bajkom dyktatorzy są najlepiej poinformowanymi ludźmi w państwie. Ci, którzy są źle poinformowani przestają być dyktatorami i kończą albo na wygnaniu, albo w trumnie. Jeśli chodzi o społeczeństwo, to tu jest inaczej, ponieważ nowocześni dyktatorzy manipulując informacją, stosując ukrytą cenzurę, sprzedają narrację o swoich ekonomicznych kompetencjach. Jesteśmy lepsi od politycznej konkurencji, bo sprawnie zarządzamy gospodarką. W dyktaturach kondycja ekonomiczna państwa jest z reguły dużo gorsza, niż wydaje się obywatelom. Dzięki przejęciu telewizji publicznej Prawo i Sprawiedliwość przez lata skutecznie przekonywało społeczeństwo, że gospodarka ma się znakomicie. Niewygodne informacje były ukrywane, podkreślano, że to dzięki geniuszowi ekonomicznemu władzy możliwe są transfery socjalne na ogromną skalę. Nie podzielono się jednak informacją, że ludowi wypłacano setki złotych, a swoim setki tysięcy.

Badania pokazują, że jeśli ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę z istnienia cenzury, popularność dyktatury spada. Więc dyktatura pozwala na istnienie niewielkiej ilości niezależnych mediów. Gnębi je różnymi metodami, żeby zmniejszać ich publiczność. Dąży do tego, aby ludzie ich nie oglądali, nie lubili, nie wierzyli im. Jednocześnie może powiedzieć – o proszę, mamy wolne media, mamy wolność słowa. W ZSRR istniało ministerstwo cenzury. Było jasne, że pewnych rzeczy nie można mówić. W Rosji przed wojną badania opinii pokazywały, że ludzie nie zdawali sobie sprawy, jak wielka jest machina putinowskiej cenzury. Została ona skutecznie ukryta. Nawet teraz, gdy zakazano używania pewnych słów – jak choćby „wojna” – państwo twierdzi, że w Federacji Rosyjskiej nie ma żadnej cenzury. Siergiej Guriew nie zdradza, a Maciej Jarkowiec nie pyta, ani jakie badania, gdzie i przez kogo przeprowadzone, ani jaką miarą mierzono popularność dyktatury.

Jako kontrargumentem posłużmy się słowami niepopartymi żadnymi badaniami. Poul Anderson, amerykański pisarz science fiction i fantasy, w powieści „Olśnienie” w usta jednego z bohaterów włożył następujące słowa:

Dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi, nawet najbardziej inteligentnych, zrobi to, co jest dogodne, a nie to, co jest mądre. W dodatku sami siebie będą przekonywali, że mogą uniknąć konsekwencji. Tak po prostu jesteśmy skonstruowani, a w efekcie świat jest pełen nienawiści i przesądów. Zbyt wielu ludzi jest tolerancyjnych w tej kwestii, to istny cud, że piekła na ziemi nie czynią sobie jeszcze częściej. […] Może jednak rację mają ludzie praktyczni, tacy, którzy łatwo się adaptują. Może najbardziej moralną rzeczą jest dbałość wyłącznie o siebie i rodzinę.

O tym, że w Polsce, w mediach publicznych, ale przecież nie tylko, jest cenzura, że informacje są — jak to się teraz zwykło określać — moderowane i filtrowane wiadomo było od początku, odkąd PiS je przejęło. I co? I partia nie ukrywająca, że zamierza w Polsce stworzyć dyktaturę na putinowską modłę, zwyciężyła w wyborach. Zawołanie „prawda nas wyzwoli” to więc gówno prawda zgodnie z klasyfikacją zaproponowaną przez nieodżałowanego księdza Tischnera. Święta prawdą jest natomiast stwierdzenie, że „prawda boli”. Albowiem – jak z kolei przekonywał jeden z bohaterów powieści Jerzego Jurandota „Operacja Sodoma” —

Cudzą prawdę każdy ma w de!
Rzecz to absolutnie jasna —
Cudzą prawdę każdy ma w de!
Lepsza gorsza, ale własna.

Więc gdy nieszczęśliwy traf da,
Że się z prawdą spotka prawda,
To doprawdy diabeł wie,
Co jest prawdą, a co nie!

Prawdziwa informacja to towar cenniejszy od złota. Sugerowanie, że dyktator, pan życia i śmierci o czymś nie wiedział jest nie tyle naiwnością, co niezrozumiałą próbą wybielenia i usprawiedliwienia zbrodniarza. No bo co z tego, że Putin nie wiedział jaka jest skala korupcji? O złym stanie zdrowia Nawalnego też mu bojarzy nie powiedzieli?

Dodaj komentarz