Co jakiś czas ktoś wyskakuje jak Filip z konopi względnie diabełek z pudełka i oznajmia, że nie pozwoli, by ktoś decydował za niego. Na przykład p. Scheuring-Wielgus uznała, że skoro mamy XXI wiek, to nikt nie ma prawa decydować za nas. Niestety, medal ma dwie strony, a kij dwa końce.
Skoro nikt nie ma prawa, to co ma? Odpowiedź jest prosta: ma być chroniony. To jednak oznacza, że ktoś musi zdecydować za niego co jest dobre po to, żeby sobie krzywdy nie zrobił. Najlepiej zilustrować to zagadnienie na przykładzie dzieci. Otóż dziecko, zgodnie z artykułem 12 Konwencji o Prawach Dziecka ONZ z 20 listopada 1989, ma prawo do swobodnego wyrażania własnych poglądów we wszystkich dotyczących go sprawach. Choć Konwencja nie wspomina o głoszeniu cudzych poglądów, to nie daje uprawnień do zabierania głosu w sprawach, które go nie dotyczą. Wynika to z faktu, że za dziecko i o dziecku decydują rodzice. Nie oznacza to jednak, że ich prawa są nieograniczone. Granice zakreślił były minister zdrowia Konstanty Radziwiłł: Rodzice mają prawo do tego, żeby decydować o tym, co z dzieckiem się dzieje, ale jednak są tego granice. Tymi granicami jest bezpieczeństwo dziecka. Co to oznacza? To oznacza, że jeśli rodzice postanowią nie szczepić dziecka, to gdy dziecko zachoruje, to koszty leczenia jego i wszystkich osób, które zarazi, poniesie państwo, czyli podatnicy, a nie rodzice. Ale zdziwienie jest bezzasadne, ponieważ wspomniane przez ministra granice przebiegają w zupełnie innym miejscu.
Cały wpis