Prawa do piłowania gałęzi, na której siedzimy, nikt nam nie odbierze!

Nawiązując do wczorajszych rozważań o cenzurze na usługach twórców spróbujmy rzecz uporządkować i odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Zanim jednak je postawimy puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że odziedziczyliśmy w spadku, lub wygraliśmy na loterii pokaźną sumkę i postanowiliśmy ją zainwestować. Uznaliśmy, że najlepiej będzie stworzyć coś na kształt youtube, gdzie każdy użytkownik będzie mógł podzielić się z innymi swoją twórczością. Jeden wrzuci wierszyk, drugi opowiadanie, trzeci filmik, a my zarobimy na utrzymanie dzięki reklamom.

Aby pomysł zrealizować trzeba sporo zainwestować. Kupić serwery, nośniki, wynająć pomieszczenie w którym będą stały, podpisać umowę z elektrownią, zapewnić zasilanie awaryjne, zapewnić sobie szerokopasmowy dostęp do internetu. Wydatki szybko uszczupliły kapitalik, ale serwis ruszył. Pojawili się reklamodawcy. Żeby nie żerować na czyimś talencie i pracy wprowadziliśmy zasadę, że dzielimy się zyskami z reklam po połowie. Oczywiście użytkownicy zaczęli umieszczać nie tylko własną twórczość. W takim przypadku pieniądze nie trafiały do nich, lecz do właścicieli praw.

Okazało się wkrótce, że to za mało. Że twórcy tracą miliardy ponieważ użytkownicy wrzucają ich dzieła, a oni nic z tego nie mają. Zaproponowali, by nie tylko dzielić się z nimi wpływami z reklam, ale także płacić za każdą „odsłonę” ich twórczości. Najaktywniej domagali się gratyfikacji ci, którzy po śmierci zrobili większą karierę niż za życia. Hendrix na przykład wydał cztery płyty przed śmiercią, a po śmierci wydaje do dziś, ostatnią w tym roku. W jego przypadku i wielu podobnych opowiadanie o umierających z głodu artystach okradanych przez nieuczciwych użytkowników, którzy słuchając nie płacą, brzmi jak ponury żart.

Oczywiście to była tylko propozycja, ale z sugestią, że winna stać się obowiązującym prawem. Co to oznacza dla nas? Będziemy mieć dwa wyjścia. Pierwsze, najprostsze, to usunięcie arcydzieł zbyt pazernych twórców, za które posiadacze praw do ich dzieł, domagają się opłat. Ponieważ konkurencja jest spora skorzystają na tym mniej zachłanni, bo łatwiej będzie trafić na ich twórczość. Dla usuniętych to także czysty zysk — zamiast wpływów z reklam nie dostaną nic. Drugie wyście jest bardziej skomplikowane. Musimy policzyć ile kosztuje przetrzymywanie dzieł na serwerze i pomniejszać o nie należne opłaty za ich „użytkowanie”. Gdy wyjdzie ujemna liczba twórca będzie musiał dopłacać do prawa zaistnienia.

Wielu twórcom wydaje się, że zarabiają mało na swojej twórczości, ponieważ szerzy się piractwo, ludzie kradną im ich arcydzieła i czytają, oglądają, słuchają za darmo. Nie mieści im się w głowie, że to im nie staje talentu. Bowiem żaden złodziej nie ukradnie czegoś, co nie przedstawia dla niego żadnej wartości. Jest też oczywiście i druga strona medalu. Nikt nie sięga i nie płaci za coś, co według niego nie jest warte żądanej ceny. Twórca, czy mu się to podoba czy nie,  jest usługodawcą. Nie zarobi nie tylko wtedy, gdy nie ma popytu na jego usługi, ale także wtedy, gdy je za wysoko wyceni. Bardzo łatwo określić wartość artysty. Wystarczy sprawdzić, czy ktoś interesuje się jego twórczością. Jeśli nie, to i „złodzieje” będą się od niej trzymać z daleka. I nie pomogą żadne dyrektywy, obostrzenia oraz kary długoletniego więzienia,. Jeśli ktoś nie chce za darmo, to tym bardziej nie kupi.

Ostatnio politycy, na przykład europoseł Boni M. u Lizuta M. w programie „A teraz na poważnie” (zapłać żeby posłuchać albo spadaj) przekonują, że na twórcach zarabiają pośrednicy. I to jest według nich niedobrze, a wręcz źle. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach twórcy bez pośredników nie istnieją. Dawniej minstrel sam komponował, sam układał słowa, sam wykonywał i sam inkasował tantiemy do kapelusza. Dziś musi wynająć studio (pośrednik) lub drukarnię (pośrednik), żeby swą twórczość uwiecznić (nośnik) i zwielokrotnić (nośnik), po czym wydawca ryzykuje, inwestuje i wydaje (pośrednik). I albo odnosi sukces, dzieło się sprzedaje, osiąga status najlepszego selera (bestseller) i wszyscy są szczęśliwi, albo się nie sprzedaje, osiąga status klapy roku, gniota, porażki lub temu podobny i wszyscy są nieszczęśliwi. Twórca o głodzie i chłodzie przystępuje do tworzenia następnego dzieła, a wydawca (pośrednik) liczy straty i kombinuje jak sobie je powetować.

Oczywiście Boni M. wspominając o pośrednikach miał na myśli takie serwisy jak na przykład youtube, które według niego zarabiają na cudzej twórczości, a twórca nic z tego nie ma. Trudno wymagać od posła, żeby wiedział o czym mówi. Wystarczy zapoznać się z zasadami panującymi na youtube, by przekonać się, że portal dzieli się zyskami z reklam z twórcami mimo, iż zapewnia im darmową, ogólnoświatową reklamę. Wielkie, światowe rekiny i podczepione pod nich mniejsze lub większe gwiazdki poradzą sobie, ponieważ stoi za nimi cały przemysł rozrywkowy. Oczywiście stoi dopóty, dopóki nie powinie się im noga, dopóki przynoszą zyski. W praktyce wygląda to tak, jak w podlinkowanych wczoraj utworach.

Pierwszy oryginalny, stworzony przez włoskiego kompozytora i piosenkarza Al Bano i drugi taki sam, stworzony przez amerykańskiego twórcę Jacksona M. Al Bano walczył o swoje prawa 10 lat i poległ. Włoskie, nie amerykańskie! włoskie sądy orzekły, że choć kawałki są identyczne, choć ewidentnie Jackson przywłaszczył sobie twórczość Al Bano, to on, a nie Al Bano jest „w prawie”. Z kolei zmarły w zeszłym roku Jean-Philippe Léo Smet, zwany francuskim Presleyem, a szerzej znany jako Johnny Hallyday, wystąpił swego czasu do sądu z wnioskiem, by Universal zwrócił mu taśmy z jego nagraniami. Hallyday zerwał kontrakt z Universalem w styczniu 2004 i chciał odzyskać ponad 1.000 swoich utworów. W sądzie okazało się, że twórca nie ma prawa rościć sobie prawa do swoich nagrań. Owszem, ma prawo wszystkie je nagrać sobie jeszcze raz jeśli ma ochotę, ale od oryginałów wara. A jak je już nagra, to  musi wytwórni zapłacić honorarium. Co prawda w pierwszej instancji wygrał, ale jest jeszcze przecież druga. W tym przypadku, podobnie jak we włoskim, francuski był sąd, ale firma amerykańska.

Tak wygląda prawo „autorskie” w praktyce. Nadeszła więc wreszcie pora, by postawić zapowiedziane na początku pytania.

Pierwsze. Twórcy żyją ze swej twórczości. Bez odbiorców — czytelników, słuchaczy, widzów — nie istnieją. Jak sobie wyobrażają karierę, jeśli nikt się o nich nie dowie, bo prawo wymusi usuwanie ich dzieł z serwisów społecznościowych? Kto pójdzie na koncert zespołu, którego twórczości nie znajdzie w sieci i nie dowie się co grają, jak i po co? Drugie. Dziś na rzecz twórców opodatkowane są wszelkie możliwe nośniki danych od papieru (z wyjątkiem toaletowego, ale pewności nie ma), po płyty CD-R, DVD±R i Blu-Ray, dyski twarde, pendrive’y etc. oraz wszelkiego rodzaju urządzenia reprodukcyjne od nagrywarek po kserokopiarki. Dzieła są chronione dziesiątki lat po śmierci twórców. W czyim interesie? Denatów? Wielu nie ma praw do swojej twórczości (Beatlesi są najlepszym przykładem), nie decydują ani o tym co się ukaże, kiedy, w jakiej formie i czy w ogóle. Wspominana wczoraj Gazeta Wyborcza wyraźnie napisała, że za dyrektywą o „jednolitym rynku cyfrowym” stoją medialni giganci. Jakim trzeba być…. geniuszem by wierzyć, że na rozwiązaniach korzystnych dla wielkich skorzystają mali?

Jeśli skład porcelany zostanie przystosowany na potrzeby słonia, to jak będzie się w nim czuła mrówka?

Dodaj komentarz


komentarzy 10

  1. Mnie tytuł
    „Prawa do piłowania gałęzi, na której siedzimy, nikt nam nie odbierze!”
    =================================================================
    zainspirował na inne spojrzenie. Podcinanie gałęzi, na której się siedzi trwa w Polsce od 1989r. Tą gałęzią jest wewnętrzne bezpieczeństwo kraju. A w skali mikro widać to na stadionach, klubach piłkarskich, grupach kibiców, z których wybierani są jedynie „prawdziwi Polacy”. A idiota zakonnik zachwyca się, że „wprawdzie podobno bandyta, ale jakże wzruszająco jest patrzeć, gdy taki duży mężczyzna żarliwie się modli” (cytat z pamięci, cudzysłów służy do podkreślenia myśli i mowy  xxxxx – zamiast inwektywy)

    Przeczytaj, ważne: ”

    Jedna rzecz jest wręcz szokująca. Nawet wszechpotężny Arkan nie zdołał przejąć Crveny Zvezdy, a tu mamy grupę przestępców, którzy wchodzą na salony w tak wielkim klubie jak Wisła. Można tak powiedzieć?

    Miesiąc temu, w jednym z procesów, sąd w Krakowie potwierdził, że „Sharksi” to zorganizowana grupa przestępcza. Mają świetnie poukładaną strukturę, podział obowiązków.

    Z czego żyją?

    Z narkotyków, haraczy, wymuszeń, ale też wchodzą w biznes legalny. Najbardziej spektakularna jest siłownia w budynku Wisły, zarejestrowana na firmę Pawła M. ps. „Misiek”. To też jest ciekawe, facet z taką przeszłością, za którym wydano list gończy, ma siłownię w budynku klubu.

    List gończy?

    W maju Centralne Biuro Śledcze Policji zorganizowało jedną z największych operacji ostatnich lat, postawiono na nogi antyterrorystów, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Straż Graniczną. Przygotowania trwały miesiącami. Zatrzymania miały być w poniedziałek, a w sobotę „Misiek” jedzie na lotnisko, wylatuje samolotem rejsowym do Włoch i znika. Ale siłownia dalej działa, świetnie prosperuje.”

    Było-nie było śledztwa kto ujawnił? https://sportowefakty.wp.pl/pilka-nozna/777281/jak-bandyci-zawladneli-wisla-krakow-mowi-szymon-jadczak-dziennikarz-tvn

    1. To pasowałoby na osobny wątek.

      Najsmutniejsze jest to, że wszyscy o tym wiedzą i nikt nie ma odwagi niczego zmienić, a ci, którzy nawet próbowali – w Lechu, w Legii – koniec końców musieli odpuszczać. Nie rozumiem tego.

      Piłkę nożną w Polsce powinno się odciąć od pieniędzy. Canal+ powinien zrezygnować i żadna stacja telewizyjna nie powinna tego pokazywać. Tak samo żadna szanująca się firma nie powinna się reklamować na stadionach, a te, które to robią, powinno się pokazywać palcem i bojkotować.

        1. Gwarancja bezkarności ofiarowana kibolom jest jak zaraza. Przed Mundialem w Kołobrzegu zamieszkali Duńczycy, w hotelu z pięcioma gwiazdkami. Stadion został wyremontowany, otrzymał oświetlenie, można grać na nim nocą.Niby wszystko ok. Ale odezwali się prowincjonalni kibole, którzy ogłosili swoje żądania głupie. Częściowo je uwzględniono by Duńczykom zapewnić maksimum spokoju.

          Jeśli kibole mogą rządzić w Warszawie, w Krakowie, to dlaczego nie w Kołobrzegu?

      1. Przypomnę premier Tchatcher . Ona ze zbójami stadionowymi sobie porodziła. Bo nie udawała, nie markowała działań.

        I w użyciu było Dura lex! – Sed lex! Twarde prawo, ale prawo. Rzymska zasada prawnicza wyrażająca absolutną nadrzędność norm prawa, zgodnie z którą należy bezwzględnie stosować się do przepisów ustawy niezależnie od ich uciążliwości oraz konsekwencji dla zobowiązanego.

        I żadne pielgrzymki nie powinny być przywilejem w stosowaniu bezkarności dla przestępców.

        Dodam (co mnie szczególnie irytuje), że Stalin likwidował, zabijał najczęściej urojonych wrogów, ale nie bandytów – zbrodniarzy.

        ONET:”Jak ustalił Onet, rzecznik dyscypliny zainteresował się sędzią Arkadiuszem Krupą z Sądu Rejonowego w Łobzie. To kolejna już osoba, której może grozić dyscyplinarka. A tymczasem władza w szybkim tempie przejmuje Sąd Najwyższy, w którym powstaje nowa Izba Dyscyplinarna. Ta będzie mogła nawet wydalić sędziego z zawodu i odebrać mu prawo do sędziowskiej emerytury. – Niestety, nie jestem optymistą, ta rewolucja kadrowa się chyba dokona – mówi nam rzecznik SN sędzia Michał Laskowski. – Do normalności i zasad cywilizacji powracać możemy bardzo długo – dodaje. ”

        Co będzie dalej?

  2. > „… za dyrektywą o „jednolitym rynku cyfrowym” stoją medialni giganci. Jakim trzeba być…. geniuszem by wierzyć, że na rozwiązaniach korzystnych dla wielkich skorzystają mali?”

    A jak to było wcześniej, w zamierzchłych czasach przedinternetowych? Utalentowany twórca, najczęściej bez grosza przy duszy, sam szukał takiego medialnego giganta w postaci firmy muzycznej, którą starał się zainteresować swoją osobą i która by zainwestowała w jego debiut. Czasem te firmy same wysyłały zwiadowców do różnych klubów, by zobaczyć i posłuchać kogoś, o kim w środowisku było głośno i mówiło się, że coś z niego może być. Jeśli dochodziło do podpisania kontraktu, to wiadomo która strona była silniejszą i dyktowała warunki.

    Była wszakże jedna różnica. Wtedy powstawało coś materialnego, mianowicie płyta. I zawsze, w każdym kontrakcie, nawet najmniej korzystnym twórca miał jednak zagwarantowany procent od każdej sprzedanej płyty. Dziś tego nie ma, bo rynek płytowy praktycznie przestał istnieć. Podobnie jak kino muzyka „istnieje” tylko w wersji cyfrowej, dostępnej w internecie od ręki, w każdym miejscu na świecie. Trzymają się jeszcze książki, ale jak długo, skoro popularność e-booków też szybko rośnie?

    Jeżeli rzeczywiście są jeszcze twórcy wierzący, że powrót do tamtych czasów jest możliwy i mogą otrzymywać jakiś ułamek procenta od każdej sprzedanej „legalnie” piosenki w internetowym serwisie, to naprawdę bujają w obłokach. Dziś twórca, by zarobić, nie może i nie powinien na to liczyć. Dziś musi występować publicznie, dużo i często. Dlatego trasy koncertowe są coraz dłuższe, obejmują jednorazowo coraz więcej miast w coraz większej liczbie krajów. Wymaga to od twórców bardzo dobrej kondycji fizycznej i zdrowia, a organizmy czasem zawodzą – jak to się przydarzyło ostatnio Bono.

    Natomiast nie wierzę, że tylko dla wielkich będzie miejsce. Nawet w tamtych czasach było miejsce dla małych wytwórni płytowych, które nazywano „niezależnymi” – jak 4AD na przykład – i często to one właśnie wypuszczały na rynek najciekawsze produkty muzyczne, a nawet wyznaczały trendy. Jeśli wtedy dawały radę, to w czasach internetu możliwości są o niebo większe. Małe studia wciąż istnieją, nagrywają i nawet jeśli twórczość ta trafia do ograniczonej grupy ludzi, to w internecie ograniczona grupa ludzi oznacza miliony potencjalnych odbiorców. Wystarczy, że tylko część z nich odwdzięczy skromnym datkiem, na start wystarczy.

    A potem do potentata…

    1. Była wszakże jedna różnica. Wtedy powstawało coś materialnego, mianowicie płyta. I zawsze, w każdym kontrakcie, nawet najmniej korzystnym twórca miał jednak zagwarantowany procent od każdej sprzedanej płyty.

      Pod warunkiem wszakże, że wydawca był uczciwy. Przykład Beatlesów, Hendrixa i wielu, wielu innych wykonawców świadczy o tym, że uczciwość w tej branży to rzadkość.

      Dziś paradoksalnie łatwiej jest zaistnieć młodym, nieznanym, czasem utalentowanym. Wrzucą do sieci swoje dzieło i podziwiać ich może cały świat.  Jak po wdrożeniu dyrektywy będzie wyglądała dziewczyna, która gra na gitarze i śpiewa cudze utwory? Zostanie zbanowana czy każą jej płacić milionowe odszkodowania?

      Natomiast nie wierzę, że tylko dla wielkich będzie miejsce. Nawet w tamtych czasach było miejsce dla małych wytwórni płytowych, które nazywano „niezależnymi” – jak 4AD na przykład – i często to one właśnie wypuszczały na rynek najciekawsze produkty muzyczne, a nawet wyznaczały trendy.

      Wszystko zmierza ku temu, żeby mali nie byli w stanie zaistnieć. Całe zyski chcą zgarniać duzi gracze. Tak jak powoli, małymi krokami przygotowuje sie grunt pod eliminację wolnego oprogramowania.

      1. > ‚Pod warunkiem wszakże, że wydawca był uczciwy. Przykład Beatlesów, Hendrixa i wielu, wielu innych wykonawców świadczy o tym, że uczciwość w tej branży to rzadkość.”

        Można na to też spojrzeć inaczej, poprzez pryzmat ponoszonego ryzyka. Czy Brian Epstein, kiedy doprowadzał do podpisania kontraktu Beatles’ów z EMI mógł wiedzieć, że to wypali i staną się oni wielką gwiazdą? Mógł co najwyżej w to wierzyć. A ile innych takich czwórek nigdy nie wypaliło i inwestycje w ich promocję okazało się stratnymi?

        > „Jak po wdrożeniu dyrektywy będzie wyglądała dziewczyna, która gra na gitarze i śpiewa cudze utwory? Zostanie zbanowana czy każą jej płacić milionowe odszkodowania?”

        Takie zagrożenie wygląda mi na wydumane. Taką dziewczynkę można by ścigać i dziś w oparciu o obowiązujące przepisy, nikt jednak tego nie robi. Zapewne byłoby inaczej, gdyby dziewczynka próbowała za swoje występy pobierać honoraria…

        > „Wszystko zmierza ku temu, żeby mali nie byli w stanie zaistnieć. Całe zyski chcą zgarniać duzi gracze.”

        Nie sądzę. Eliminacja małych graczy wręcz nie jest w interesie wielkich, bo to ci mali mają większe możliwości wyszukiwania i wyłuskiwania talentów. Jeśli talenty te błysną, wielcy ich potem przejmują. Mali zatem wykonują dla nich kawał pożytecznej roboty.

        1. Jeśli można, Wasz spór  skomentuję słowami PLATONA

          „Każdy rząd ustanawia prawa dla własnego interesu. Demokracja ustanawia prawa demokratyczne, dyktatura – dyktatorskie, a inne rządy tak samo.

          A jak je ustanowią, wtedy ogłaszają rządzonym, że to jest sprawiedliwe dla rządzonych, co jest w interesie rządzących, a kto się z tych przepisów wyłamuje, tego karzą za to, że niby prawo łamie i jest niesprawiedliwy.

          Więc to jest, poczciwa duszo, to, co mam na myśli; że w każdym państwie sprawiedliwość polega na jednym i tym samym: na interesie ustalonego rządu.

          Rząd przecież ma siłę. Więc kto dobrze rachuje, temu wychodzi, że sprawiedliwość  wszędzie polega na jednym i tym samym: na interesie mocniejszego”

          czyli w skrócie, po polsku „Siła złego na jednego” Na najsłabszą jednostkę – obywatela.

          1. Dla mnie to szwindlem pachnie na kilometr. Bo rynek ma być jednolity, ale regulowany przez poszczególne kraje z osobna po swojemu. Dlaczego? Bo poszczególne parlamenty łatwiej przekonać do korzystnych dla wielkich koncernów medialnych rozwiązań niż Parlament Europejski. To także tłumaczy dlaczego dyrektywa jest taka mętna i pokrętna.

            Tak to widzę.