Chcemy, żeby ceny były wyższe

Poprzedni rząd jaki był każdy widział. Wielu miało dość nieudolności i niekompetencji i wybrało inne opcje. Nie udało się, Prawo i Sprawiedliwość po raz trzeci wygrało. Na szczęście przegrani dogadali się i odsunęli nieudaczników od władzy. Po co? Aby ochoczo, w lansadach powielać politykę gospodarczą poprzedniego rządu w najdrobniejszych szczegółach. Trwonienie publicznych pieniędzy nie tylko nie zostało zahamowane, ale uległo nasileniu. Wszelkiego rodzaju programu typu 500, a teraz 800 plus, dopłaty, wsparcie, rekompensaty, tarcze wszelakie, subwencje mają się coraz lepiej.

Urszula Zielińska, wiceministerka klimatu i przewodnicząca Zielonych w Radiu Plus lała krokodyle łzy użalając się nad ciężką dolą odbiorców energii. Zapewniała solennie, że nie grożą im wysokie rachunki za prąd, ponieważ ceny sukcesywnie spadają, a poza tym pracujemy w rządzie nad rozwiązaniami takimi, które zapewnią, że ceny energii nie wystrzelą, a zwłaszcza będą chroniły osoby wrażliwe, szczególnie narażone na jakieś fluktuacje na rynku energii długofalowo, systemowo, nie tak, żeby robić to co sezon zimowy, z sezonu na sezon i żebyśmy żyli w niepewności, tylko żeby ludzie znali mechanizm osłonowy, który będzie działał co zimę i będziemy o to mogli być spokojni. Oznacza to, że nadzieje na unormowanie sytuacji w energetyce i spadek cen są płonne. Rząd dołoży starań, by ceny były wysokie i nie spadały.

Naiwnością zgrzeszyłby każdy, kto by sądził, że rząd pracuje nad rozwiązaniami, których efektem będzie obniżenie cen prądu. No bo niby dlaczego miałby dążyć do obniżenia cen? Przecież niższe ceny to mniejsze zyski i mniejsze zarobki zarządów spółek energetycznych, które właśnie wymienia na swoje. Dlatego nie pracuje nad tym, żeby ceny były niższe, lecz nad tym, by były marginalnie wyższe. Co to znaczy marginalnie? Czyli kilka, kilkanaście procent? Nie określę teraz procentu — uśmiecha się chytrze ministerka. I to jest zrozumiałe, bo skoro jedno gospodarstwo zużywa mniej, a drugie więcej, to znając procentową skalę podwyżki wszyscy wiedzieliby co ich czeka. A tak muszą zadowolić się informacją, że to będą kwoty rzędu kilkudziesięciu złotych, w okolicach 30 i nie dla wszystkich, dla tych którzy są wrażliwi, dlatego nie chcę określać tutaj, bo to jest za wcześnie żeby to mówić.

Ceny spadły na tyle już w stosunku do roku 2022 i 2023 i teraz rolą największą i URE, Urzędu Regulacji i też spółek i nad tym też jakby pracujemy, żeby te ceny u odbiorców finalnych były podobne do teg, do cen na rynku hurtowych, a te są znacznie niższe niż w poprzednich latach. W gospodarce socjalistycznej ceny kształtował nie rynek, nie konkurujące ze sobą przedsiębiorstwa, ale urzędy i urzędnicy. Podobną politykę prowadził swego czasu Obajtek na stacjach Orlenu. Teraz też ceny będą utrzymywane na zawyżonym poziomie po to, by rząd mógł chełpić się, że to wyłącznie dzięki jego staraniom wszystkich stać na prąd. Osoby wrażliwe, osoby narażone, które wydają duży, których duży udział wydatków w budżecie, najuboższe, będą osła, osłonione, będą chronione przed wzrostami cen energii systemowo w systemie wieloletnim. Podsumowując, podwyżki, jeżeli będą średnio dla gospodarstw domowych, to będą absolutnie marginalne i gospodarstwa, które potrzebują wsparcia będą wsparte długofalowo, a nie tylko raz na sezon.

Tak więc zamiast inwestycji w sieć elektroenergetyczną pieniądze będą szły na poprawę kondycji finansowej spółek energetycznych i wsparcie ludzi cierpiących przez brak długofalowych rozwiązań systemowych. Bajki, które opowiada Urszula Zielińska w niczym nie ustępują paplaninie Anny Moskwy. Identyczna niekompetencja, brak pomysłu i umiejętności rozwiązania problemu. Zapewnienia, że nie kiwniemy palcem i dalej będziemy ze wszystkich sił wspierać energetykę węglową sprawiają, że zęby same zaczynają zgrzytać, a nóż otwiera się w kieszeni zagrażając istotnym organom. Okazuje się, że nie szuka się nawet sposobu na wykorzystanie pochodzącej z wiatraków i paneli fotowoltaicznych, praktycznie darmowej energii, za którą notabene każdy użytkownik płaci w rachunku haracz. Ministerka baje o wsparciu i wzroście cen podczas gdy

w niedzielę trzeciego marca, o godzinie 11:25 Polskie Sieci Energetyczne (PSE) wydały komunikat o nierynkowym rozdysponowaniu jednostek wytwórczych w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym (KSE). Oznacza to, że w odgórny, sztuczny sposób ograniczyły generację energii w określonych godzinach. Innymi słowy – wyłączyły OZE.

Opowieści ministerki są irytujące z jeszcze jednego powodu. Co z tego, że gospodarstwa domowe dostaną dopłatę do żarówki, skoro wzrost cen prądu to wzrost rachunków za gaz, wodę, czynszu, cen w sklepie. Państwo więc jedną ręką rzuci ochłap, a drugą wyciśnie jak cytrynę.

Problem z wyłączeniami fotowoltaiki jest podwójny. Po pierwsze, w grę wchodzą pieniądze. Gdy fotowotlaika nie pracuje, nie tylko nie obniża cen prądu, ale inni użytkownicy sieci muszą się zrzucić na rekompensaty z tytułu wyłączeń. Opłaty są zaszyte w rachunkach za prąd, w części dystrybucyjnej i trzeba uczciwie przyznać, że są niewielkie — nie wiadomo ile dokładnie wynoszą, bo to rozmywa się wśród innych opłat, ale wyłączenia są na tyle rzadkie i w relatywnie małej skali, że nie jest to problem, który doprowadziłby do finansowej ruiny.

Czy za wszystko można winić Tuska? Tak, ponieważ to on powołał do rządu ludzi niekompetentnych i niekompetencję toleruje. Bo jeśli chodzi o gospodarkę, to jedyna zmiana jak dotąd polega na wymianie zarządów państwowych spółek i wspieraniu ich kosztem społeczeństwa. Reszta pozostaje bez zmian.

Dodaj komentarz