Zmniejszenie nakładu środków

Zbigniew Giżyński we wczorajszej „Kawie na ławę” zapewniał, że wożenie chorych od szpitala do szpitala to nic takiego, bo zawsze tak się robiło. Z sytuacjami odsyłania z SOR-ów do innych jednostek opieki medycznej miewaliśmy do czynienia, zwłaszcza w okresach  jesiennych i wiosennych, kiedy mamy choroby sezonowe, chociażby takie jak grypa, bardzo często. To nie jest pierwsza tego rodzaju sytuacja. Czyli nihil novi sub sole, wszystko jest w jak najlepszym porządku, albowiem bałagan i towarzysząca mu nieudolność i niewydolność jest po prostu polską normą. Potwierdzeniem jest proste rozumowanie, z którego wynika, że nie przekształcono wszystkich szpitali w zakaźne i nie pogoniono chorych na inne choroby tylko dlatego, że „środowiska” się sprzeciwiły. Jeszcze 2-3 tygodnie temu, gdy były próby wyłączania niektórych szpitali i kierowania ich tylko i wyłącznie dedykowania dla chorych na covid, to pojawiały się zarzuty, że ograniczamy możliwość leczenia pacjentów na inne schorzenia prowadząc do tego, że bronimy się tylko i wyłącznie przed covidem. I dlatego, uwaga! trzeba podejmować działania racjonalne. Czyli jakie? Takie jakie podejmuje rząd najpierw usiłując przekształcić wszystkie w szpitale w szpitale covidowe, a potem się z tego wycofując. A szczyt absurdu dopiero przed nami.

Według Giżyńskiego opozycja chciała przełożyć wybory na jesień, bo w swej naiwności, że rząd do jesieni upora się z epidemią. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego jak dowieść głupcom, że bardzo się mylą. Przypomnijmy, że to, jak mówimy o tym, że coś mógł, można było zrobić inaczej, że także politycy opozycji, chociażby Borys Budka w mediach ogólnopolskich jeszcze w kwietniu, próbując doprowadzić do przełożenia wyborów na jesień twierdził, że pandemia przecież jesienią się skończy. W związku z tym my nie braliśmy tych słów na poważnie, przeprowadzaliśmy wszystkie działania w taki sposób, aby przy jak najmniejszym nakładzie środków na, przy jak najmniejszym zmniejszeniu nakładu środków na inne działania medyczne przygotować nas do tych zdarzeń, które wiadomo było, że jesienią ze względu na sezonowość tego typu chorób mogą się pojawić. To wszystko tłumaczy! Tak intensywnie przygotowywali się do zdarzeń, że zlikwidowali powołane kilka miesięcy wcześniej szpitale „jednoimienne” i nie zamówili szczepionek na grypę. Dlatego dziś są kompletnie przygotowani. Należy wspomnieć, że Giżyński jest wykładowcą akademickim i jako taki wydałby rządowi ocenę bardzo dobrą. Nie pozostaje nic innego jak pogratulować studentom sympatyzującym z obozem władzy i zasugerować pozostałym, by się ogarnęli.

Inny gość programu, rzecznik prasowy p.rezydenta Dudy wyjaśnił, że gdy Duda mówił, to mówił to na podstawie. A to dalece nie wszystko, ponieważ gdy mówił, to mówił w kontekście, a przecież wiadomo, że z kontekstu wyrywać nie należy. Otóż pan prezydent mówił wtedy, a to było już dobrych kilka tygodni temu, że z danych, którymi na dzisiaj dysponujemy wynika, że w połowie października powinno dojść do wypłaszczenia. Prowadzącemu audycję Krzysztofowi Piaseckiemu nie za to płacą, żeby reagował na nieścisłości i przeinaczenia, ale my możemy sobie pozwolić na sięgnięcie pamięcią wstecz, by przypomnieć sobie, że p.rezydent nie powoływał się na żadne dane, lecz na Pinkasa, czyli Głównego Inspektora Sanitarnego. Jest wzrost zachorowań, ale cały czas panujemy nad tą pandemią, nie ma dzisiaj żadnego zagrożenia wybuchem, jest wzrost, który był przewidywany i prawdopodobnie możemy się spodziewać, że do połowy października mogą być jeszcze wzrosty, tak mnie informowano, a spodziewamy się od połowy października wypłaszczenia. Kilka dni później mini ster od zdrowia też spodziewał się: Z naszych prognoz, które cały czas monitorujemy w Ministerstwie Zdrowia, wynika, że w najbliższym czasie – mówię o okresie dwóch tygodni – ta liczba będzie utrzymywała się w przedziale, w okolicach 1500, nawet powyżej 2000 zachorowań dziennie. Koronawirus nie kazał na siebie długo czekać i szybko dowiódł, że ich prognozy, które cały czas monitorują, nie są warte funta kłaków.

Wyobraźmy sobie działania wojenne. Sztab generalny nie prowadzi żadnych działań rozpoznawczych bo nie musi. Dysponuje kadrą doświadczonych wizjonerów-klakierów, którzy wszystko widzą i wszystko przewidzą. Dlatego naczelny dowódca uspokaja: „Rozmawiałem z głównym jasnowidzem strategicznym i on mi powiedział, że na dniach, w okresie kilku najbliższych tygodni, spodziewane są niespodziewane ataki z różnych stron, ale jak mówiłem, udało się nam stosunkowo łatwo nad tą jesienną ofensywą zapanować. Co prawda nie wiemy ani skąd wróg zaatakuje, ani w jakiej liczbie,  ale my mamy wszystko pod kontrolą i jesteśmy przygotowani z kazdego kierunku”. Choć wielu wybitnych wojskowych spodziewało się zmasowanego ataku, to gdy wreszcie do niego doszło głównodowodzący przyznał z rozbrajającą szczerością, że jednak nie spodziewali się aż tak zmasowanej akcji. „Dlatego ogłaszamy, że żarty się skończyły! Tam, gdzie wróg zajął przyczółki wprowadzamy ostre restrykcje i nakaz budowania umocnień. Tam natomiast, gdzie go jeszcze nie ma w dostatecznej liczbie zalecamy spokój.  Poczekajmy aż się pojawi i wtedy… całą mapę pomalujemy na jednolity, krwisty kolor”.

Rządowy zespół zarządzania kryzysowego spotyka się codziennie, jest tam dwóch przedstawicieli pana prezydenta — szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a także szefowa Kancelarii Prezydenta, to jest to ciało, gdzie podejmowane są kolejne decyzje o wprowadzaniu kolejnych obostrzeń. My robimy oczywiście wszystko, ażeby panować nad pandemią, ażeby nie doprowadzić do sytuacji, w której rzeczywiście nie będzie miejsc w szpitalach. Na dzisiaj nad sytuacją panujemy, na dzisiaj… Oczywiście jest trudno, bo to nie jest tak, że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach będzie twierdził, że jest łatwo, jest oczywiście trudno… Sytuacja jako żywo przypomina potężny kryzys jaki stosunkowo dawno temu dotknął tereny dzisiejszej małopolski. Smok straszliwy pustoszył wtedy okolicę, porywał krasawice i robił wiele innych okropnych rzeczy, kompletnie nic sobie nie robiąc z robiącą wszystko, żeby się go pozbyć władzą. A ta nie zasypiała gruszek w popiele. Narada goniła naradę, zebranie zebranie, a spotkanie spotkanie. Odbywały się rozmowy, głos zabierali specjaliści i zapewniali, że smok słabnie i wkrótce przestanie porywać wnuczki koncentrując się na babciach. Zasięgano opinii najróżniejszych nadwornych specjalistów, tworzono jednoimienne odziały przecismokowe, wyposażano je w najnowocześniejszy sprzęt kupowany bez przetargu u kogo popadnie, ale wszystko nadaremnie. Dopiero niezależny ekspert przemknąwszy niepostrzeżenie przez kordony i zasieki doprowadził sprawę do szczęśliwego finału. W przeciwieństwie bowiem do władzy nie robił wszystkiego, lecz tylko to, co trzeba. Owego bohatera, który zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii, szewczykiem Dratewką zwano.

Nie wystarczy codziennie spotykać się w towarzystwie szefa i szefowej i poklepując ich po plecach zapewniać, że wszystko się robi lub zrobi. Trzeba wiedzieć co trzeba zrobić, kiedy i dlaczego. A tej wiedzy ewidentnie brakuje. Rząd nie wyciągnął żadnej lekcji i powtarza te same błędy, które popełnił na wiosnę. Premier zapewnia, że chcą dobrze, ale jak im znowu nie wyjdzie, to przecież nie można ich winić. Postanowili to nawet w ustawie zapisać. Chcemy wdrażać obostrzenia, które będą chroniły nas przed rozprzestrzenianiem się koronawirusa, ale jednocześnie chcemy, żeby gospodarka możliwie w dużym zakresie pracowała. Znana i gorzka prawda głosi, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Obostrzenia znowu są wprowadzane bez ładu i składu. Jednych przedsiębiorców puszcza się w zasadzie z torbami, innym nie czyni większej szkody. Kto na przykład zrozumie dlaczego „w budynkach i innych obiektach kultu religijnego” przebywać może „nie więcej uczestników niż 1 osoba na 4m2 powierzchni w obszarze żółtym albo 1 osoba na 7 m2 powierzchni w obszarze czerwonym”, a w sklepach „1 osoba na 15m2” (czyli jeden kupujący od drugiego w odległości ponad 2m)? A na tym przecież nie koniec absurdów. „W budynkach i innych obiektach kultu religijnego” trzeba zachować „odległość nie mniejszą niż 1,5m”. Koło o promieniu 1,5m ma powierzchnię ponad 7m2. Ponieważ ograniczenie dotyczy miejsc kultu religijnego wymóg zachowania odległości 1,5m na powierzchni 4m2 można rozpatrywać wyłącznie w kategorii cudu.

Wystarczy jeden rzut oka na dzienną liczbę zakażeń na wiosnę, by zorientować się, że ówczesna blokada gospodarki zdała się psu na budę. Nieco tylko przyhamowała rozwój epidemii. Oczywiście można tłumaczyć się, że nikt wtedy nie był mądry, ale dlaczego nie wyciągnięto żadnych wniosków? Dlaczego na jesieni z bezrozumnym uporem stosuje się rozwiązania, które już raz nie sprawdziły się? Co przemawia za tezą, że tym razem będzie inaczej? Wtedy działano po omacku. Dziś jednak nie można sobie pozwolić na działanie po partacku, ponieważ w grę wchodzi zdrowie i życie ludzi.

Od kilku dni POZ-ety zlecają po około 150.000 testów. Od kilku dni wykonywanych jest około 50.000 testów. Oznacza to, że za kilka dni liczba osób oczekujących ze skierowaniem na wykonanie testu przekroczy milion. To jest prawdziwy wymiar „panowania nad sytuacją”.

Dodaj komentarz