Symetryści czy raczej pożyteczni idioci?

Znowu wylądowałem w szpitalu. Leżąc i cierpiąc przeglądałem sobie strony internetowe i trafiłem na felieton Cezarego Michalskiego, który uważam za bardzo trafną obserwację wartą przytoczenia przynajmniej we fragmentach. Gorąco zachęcam do zapoznania się z całością i nie mieszkając przystępuję do cytowania.

I

Żabę, jak wiadomo, przyrządza się na dwa różne sposoby. Jeśli jest się zdecydowanie silniejszym od żaby, po prostu wrzuca się ją do wrzątku, trwa to tylko chwilę. Jeśli jednak nie ufa się swojej przewadze fizycznej nad żabą, natomiast wierzy się w swoją przewagę intelektualną nad nią, albo wręcz ma się co do niej pewność, wówczas głaszcząc żabę uspokajająco, mrucząc jej do ucha jakieś gwarancje, zachęca się ją do wejścia do garnuszka z wodą o temperaturze pokojowej, po czym zaczyna się bardzo powolne podgrzewanie. Trwa to wszystko o wiele dłużej, ale – jak twierdzą znawcy tej kulinarnej metafory – żaba nie poczuje zmiany temperatury, aż będzie ugotowana.

Kaczyński zawsze wiedział, że siłą nie poradzi sobie z poparciem większości Polaków dla naszego członkostwa w UE. Od bardzo dawna (może jako ciężki psychotyk nawet od zawsze) był jednak przekonany o wyższości intelektualnej nad swoimi rodakami, łącznie z tymi, którzy uważali się i uważają za elitę polskiego społeczeństwa. Jeśli zresztą porównać go z Czarzastym, Zandbergiem… wieloma innymi ludźmi udającymi polityków, a także z wieloma artystami czy medialnymi oraz internetowymi influencerami symulującymi polityczne kompetencje – była to nawet prawda.

Dziś dzieją się rzeczy, których kilka lat temu „My Naród” (czyli trzymając się naszej kulinarnej metafory „My Żaba”) nawet byśmy nie podejrzewali. Kara, jaką Polska musi zapłacić za niestosowanie się przez rząd Zjednoczonej Prawicy do decyzji TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN i Turowa przekroczyła już 100 milionów euro i rośnie w tempie półtora miliona euro dziennie. Ziobro twierdzi, że Polska tych pieniędzy nie zapłaci, co oznaczałoby potrącenie ich z unijnych wypłat dla Polski, w odwecie obniżenie składki polskiej składki do budżetu Unii…na końcu tej drogi tak czy inaczej mamy polexit.

II

Rządy Kaczyńskiego okazały się największym zagrożeniem dla Polski od przełomu ustrojowego 1989 roku, kiedy najważniejsze siły polityczne w Polsce – od prawicy do lewicy, od „postsolidarnościowców” do „postkomunistów” – zaczęły pracować nad jak najgłębszym i jak najbardziej solidnym wprowadzeniem Polski do zachodnich struktur politycznych, gospodarczych, prawnych, militarnych. Kaczyński zmienił ten podstawowy kierunek polskiej polityki. Ponieważ uznał, że zachodnia zasada rządów prawa krępuje go na jego drodze do „suwerennej dyktatury”, zaczął konsekwentnie oddalać Polskę od Zachodu.

Kraj, w którym Jarosław Kaczyński zniszczył zasadę trójpodziału władz (zakładającą wzajemną kontrolę władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej, co zawsze służy ochronie wolności i praw obywateli) nie może istnieć we wspólnocie, która trójpodział władz zachowuje. Kraj, w którym Kaczyński zniszczył zasadę niezawisłości sędziowskiej, nie może istnieć we wspólnocie, która na niezawisłości sędziów i sądów opiera całe swoje istnienie i funkcjonowanie. To jest i to była od początku oczywista konsekwencja działań Kaczyńskiego, Ziobry, Dudy, Szydło, Morawieckiego. Więcej, to była prosta i oczywista konsekwencja obietnic, z którymi Kaczyński i jego ludzie szli do władzy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku.

To wszystko było oczywiste od momentu rozpoczęcia drugich rządów Kaczyńskiego, a nawet od poprzedzającego ten moment okresu walki jego formacji o zdobycie władzy w 2015 roku. A jednak od samego początku niebezpieczeństwo związane z rządami Kaczyńskiego było bagatelizowane, relatywizowane, „zaszumiane”. I to nie tylko przez propagandystów PiS, ale przez wiele postaci opiniotwórczych, wielu publicystów, wielu „symetrystów” – w mediach i w obszarach komunikacji społecznej niekontrolowanych przez PiS.

Pamiętam z osobistego spotkania w telewizyjnym studio TVN, w apogeum parlamentarnej kampanii wyborczej 2015 roku, Karolinę Wigurę (szefową „Kultury Liberalnej”), mówiącą, że antyimigrancki język Kaczyńskiego – już wtedy zawadzający o rasizm, choć w rzeczywistości skierowany właśnie przeciwko UE – „nie jest niczym groźnym, należy do typowych kampanijnych przejaskrawień”. Pamiętam Jacka Żakowskiego, jak konsekwentnie relatywizował zagrożenie związane z rządami Kaczyńskiego i PiS. Jednak moją „nagrodę Darwina” (przyznawaną ludziom, którzy z powodu własnej bezrefleksyjności sprowadzają niebezpieczeństwo na siebie i otoczenie) przyznałbym pisarzowi z Wrocławia, Zygmuntowi Miłoszewskiemu, który w programie Marcina Mellera w TVN 24 „Śniadanie mistrzów” opowiadał ze swadą, jak to jego babcia słusznie powiedziała, że trzeba dać Kaczyńskiemu szansę, tak jak trzeba dać szansę pilotowi samolotu pasażerskiego. Nie można go skreślać zawczasu. „Dopiero jak się okaże, że nie umie pilotować, będzie można go krytykować”. […]

Ta nieprzemyślana metafora Miłoszewskiego niechcący dzisiaj się sprawdza. Kaczyński za sterami naszego Tupolewa faktycznie wybrał kurs na zderzenie – z Unią Europejską, z USA, z Izraelem – wcześniej zabarykadowawszy się skutecznie w kokpicie z Ryszardem Terleckim, Markiem Suskim, Julią Przyłębską i innymi swoimi najwierniejszymi towarzyszami i towarzyszkami. W tym samym czasie lewicowi populiści lub zwykli oportuniści udający „symetryzm” chwalili „realny faszyzm” (podobnie jak wcześniej chwalono „realny socjalizm”) za to, że poprzez politykę socjalnych transferów „naprawia błędy transformacji” i „wyrównuje szanse”.

Nawet to było kłamstwem, gdyż na każde 500 złotych adresowane do aktualnego lub potencjalnego wyborcy PiS przypadało 50 tysięcy, 500 tysięcy, a czasami nawet 5 milionów trafiające z publicznego budżetu do najważniejszych ludzi z politycznego i gospodarczego aparatu władzy. Kaczyński od samego początku budował oligarchię, a nie żaden socjalizm, choćby narodowy.

Już po dojściu Kaczyńskiego do władzy Grzegorz Sroczyński stworzył jednak w TOK FM „Sabat symetrystów”, podczas którego zajmował się – wraz z zapraszanymi przez niego populistami prawicy i lewicy – „dojeżdżaniem libków” i relatywizowaniem „rzekomych niebezpieczeństw związanych z rządami Kaczyńskiego”. Rafał Woś, najpierw na łamach „Tygodnika Powszechnego”, a później na łamach sympatyzującego z PiS-em i zarabiającego na PiS-ie „Super Expressu”, zachwycał się osiągnięciami „pisowskiej gospodarki”, tworząc uzasadnienie dla „pisolewu”, czyli przekonania, że to „liberałowie z PO” powinni być prawdziwym celem nienawiści lewicy, a z prawicowymi populistami można współpracować, żeby „liberałów z Platformy” zniszczyć. To była również od początku doktryna Adriana Zandberga, który w 2019 roku, kiedy dzięki koalicji z Czarzastym wszedł do Sejmu, zaczął w głosowaniach parlamentarnych wspierać – nieraz wbrew stanowisku reszty klubu Lewicy – najbardziej toksyczne ustawy PiS podnoszące podatki i daniny obciążające Polaków, także tych najbiedniejszych, jak to było w przypadku podwyżki akcyzy czy wprowadzenia podatku cukrowego.

Dogmat wyższych podatków i większego tempa państwowej redystrybucji był dla Zandberga ważniejszy, niż realna sytuacja Polski po 2015 roku, gdzie za pieniądze z wyższych podatków i danin upartyjnione państwo Kaczyńskiego finansowało uwłaszczających się działaczy PiS wraz z rodzinami, a także wszystkie środowiska będące sojusznikami PiS w prawicowej wojnie kulturowej, począwszy od mediów i uczelni Tadeusza Rydzyka, skończywszy na Ordo Iuris i Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości Roberta Bąkiewicza.

Apogeum tego oswajania rządów PiS przez sporą część lewicy stało się w minionym roku poparcie przez Czarzastego, Zandberga, Biedronia, Dziemianowicz-Bąk… ratyfikacji europejskiego Funduszu Odbudowy w taki sposób, który dawał Kaczyńskiemu pełną możliwość dysponowania unijnymi pieniędzmi do budowy potęgi swojej partii. Ta decyzja Lewicy była połączona ze złamaniem solidarności opozycji, która wcześniej wspólnie uchwaliła w Senacie ustawę o Agencji Spójności i Rozwoju, mającą poddać ponadpartyjnej i samorządowej kontroli wydawanie przez rząd PiS unijnych pieniędzy. Kiedy parę tygodni po tamtym głosowaniu Agnieszka Dziemianowicz-Bąk biegała po mediach skarżąc się na działania ministra Czarnka, zastanawiałem się już tylko, czy to jest z jej strony cynizm, czy też bezgraniczna polityczna głupota – skoro dosłownie przed chwilą wraz z całą swoją formacją wykonała ruch mający zagwarantować Kaczyńskiemu, Morawieckiemu, Czarnkowi… dalsze sprawowanie władzy.

Jedni „symetryści” bagatelizowali niebezpieczeństwa związane z rządami Kaczyńskiego, bo byli cynikami, którzy na tych rządach zarabiali pieniądze i od tych rządów dostawali stanowiska (jak np. młodzi, ale już doskonale cyniczni eksperci Klubu Jagiellońskiego). Inni – tu można wymienić Żakowskiego, Sroczyńskiego czy wspomnianego już wcześniej Miłoszewskiego – bagatelizowali ryzyka związane z rządami Kaczyńskiego z przyczyn ideowych, bo chcieli oczyścić miejsce dla lewicy Zandberga, Biedronia… (Czarzasty zawsze wydawał się im raczej złem koniecznym). A uważali, że zbyt ostre atakowanie PiS, „nadmierna polaryzacja”, będą sprzyjały PO.

Czy „symetryści” się czegoś nauczą? Nie sądzę. „Zaszumianie” trwa nadal. Pytanie, jaka część polskiego społeczeństwa, jaka część polskich elit opiniotwórczych zrozumie, że dalsze rządy Kaczyńskiego są śmiertelnym ryzykiem dla Polski. I co jeszcze Kaczyński musi zrobić, żeby ta świadomość do „symetrystów” dotarła.

Cezary Michalski

***

Ze swej strony dodam, że propagandowym majstersztykiem było wpojenie wielu wydawać by się mogło rozgarniętym i myślącym osobom, że jeśli kiedyś „PO też” coś zrobiła źle, to PiS tym bardziej może nawet 10 razy gorzej. PO i Tusk mają wiele za uszami, ale nigdy nie działali z takim rozmachem i tak ostentacyjnie nie łamali zasad. Owszem, wybrali sobie dwóch nadmiarowych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, ale nigdy nie przejęli go w całości. Nie układali komisji sejmowych tak, by mieć w nich większość. Nie podporządkowywali sobie prokuratur, sądów, nie prześladowali sędziów wydających wyroki nie po ich myśli, nie szykanowali prokuratorów wszczynających niewygodne śledztwa. Ba, bardzo zabiegali o to, by przeciwnikom politycznym nie spadł włos z głowy, żeby nikt nie stanął przed Trybunałem Stanu, na czym wszyscy dziś cierpimy.

Głosami szefa Ryszarda Kalisza z SLD oraz posłów PO i PSL przyjęto raport, który pośrednią odpowiedzialnością za samobójstwo posłanki SLD obarcza ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę.

Gdy szef komisji opublikował projekt, Donald Tusk wyraźnie zdystansował się od stawiania Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem [Stanu].

Gdyby ani Ziobro, ani Kaczyński nie mogli ani kandydować, ani pełnić żadnych funkcji publicznych, Polska wyglądałaby dziś zupełnie inaczej.

Cezary Michalski użył bardzo delikatnego określenia ‚symetryści’. Wydaje mi się, że znacznie lepiej pasuje ukute przez Lenina określenie ‚pożyteczni idioci’, a lista nazwisk jest znacznie dłuższa niestety.

Dodaj komentarz