Suchary

Dywagacje mają zaszczyt przedstawić suchar, czyli stary, powszechnie znany „fakt autentyczny” z czasów minionych pod tytułem „Uważaj pan na to, co mówisz!”

Osoby: dwóch znajomych — mężczyzna pierwszy i mężczyzna drugi oraz stojący opodal nieznajomy.
Miejsce akcji: przystanek autobusowy.

mężczyzna pierwszy (do mężczyzny drugiego):
Słyszałeś najnowszy kawał o milicjantach?

mężczyzna drugi:
Nie.

nieznajomy (wtrąca się do rozmowy):
Niech pan uważa, bo ja jestem milicjantem.

mężczyzna pierwszy:
Nie szkodzi, powtórzę trzy razy.

kurtyna
Opada z suchym mlaśnięciem.

***

Trzeba bardzo uważać żartując, bo nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. W skrajnym przypadku nawet wielokrotne powtarzanie i tłumaczenie nie pomoże. Najlepiej, najbezpieczniej w ogóle zrezygnować z opowiadania kawałów, ponieważ zawsze znajdzie się ktoś mało lotny, kto albo nie zrozumie, albo opacznie zrozumie, albo należy do stosunkowo licznej grupy strażników moralności, poprawności i kultury. Jej członkowie to ludzie, którzy coś zoczywszy lub usłyszawszy odczuwają przemożną potrzebę wyrażenia swojej krytycznej opinii. Trochę pod tym względem przypominają występujące w przyrodzie kundelki obszczekujące wszystko co się rusza.

Zdawać by się mogło poważny dziennik, „Dziennik Gazeta Prawna”, przeanalizował emitowany w TVP program z gościnnym udziałem Karola Strasburgera. Oczywiście nie pod kątem niezgodnego z prawem przerywania w mediach publicznych programu reklamami. Czujny, acz niepodpisany dziennikarz, zwrócił uwagę na opowiadany, czy raczej „cytowany”  przez Strasburgera dowcip, który, choć kiepski, został przytoczony w całości: Przychodzi facet do rejestracji do szpitala, to taki temat jest gorący na owe czasy, i mówi do tej pani: „Proszę pani ja się bardzo źle czuję. Chciałem zrobić sobie jakieś badanie, no, bo mam kłopot ze zdrowiem”. Ona mówi: „No tak, ale ja to mogę pana zapisać dopiero gdzieś za dwa lata, bo mamy terminy”. A on mówi do niej: „Proszę pani, ale ja naprawdę jestem chory, ja mogę umrzeć do tego momentu”. A ona mówi: „No dobra, to ja zapiszę pana ołówkiem”.

Najlepszym miernikiem jakości dowcipu jest reakcja opowiadającego. Ten musiał być dobry, ponieważ Strasburger śmiał się z niego do rozpuku, co dowodzi, że za pierwszym razem zrozumiał dlaczego ołówkiem. Czego w takim razie nie pojął bezimienny redaktor skoro uznał, że wic jest tak kiepski, że należy poinformować o tym czytelników na pierwszej stronie portalu? Uznał, że o jakości żartu nie tyle świadczy jego celność, błyskotliwość i zaskakująca puenta ile przede wszystkim czas, w którym się go opowiada. W tym konkretnym przypadku

Pech chciał, że odcinek emitowany był w dniu, gdy badania laboratoryjne potwierdziły zakażenie koronawirusem u kolejnych 27 875 osób. To największa liczba nowych przypadków od początku epidemii. Resort poinformował, że zmarło 349 chorych. Od początku pandemii zachorowało ponad 500 tys. osób.

Trudno temu rozumowaniu odmówić racji, stąd kawał o milicjancie otwierający dzisiejszy wpis. Z milicjantów można już śmiać się do woli bez obawy, że właśnie wzrosła liczba czegoś. Problem w tym, że opowiedziana przez Strasburgera historia to nie „suchar”, ale skrzecząca od lat rzeczywistość.

Wybitny polski reżyser Andrzej Wajda nakręcił był swego czasu film opowiadający o młodej adeptce szkoły filmowej pod tytułem „Człowiek z marmuru”. Potem nakręcił film opowiadający o ciężkiej pracy dziennikarzy pod tytułem „Człowiek z żelaza”. Niestety, zmarł i nie nakręci trzeciej części trylogii, poświęconej tym razem wybitnym inaczej współczesnym dziennikarzom i politykom pod tytułem „Ludzie z pustaków”. Pech chce, że obrodziło ich ostatnimi czasy niebywale.

Skoro już o mediach mowa, to warto wspomnieć o portalu pod wodzą Piotra Pacewicza, który jest tak otwarty, że nie ma możliwości skopiowania tekstu ze strony „O nas”. Powodem jest prawdopodobnie wstyd, ponieważ dumnym deklaracjom o otwartości i prawdzie towarzyszy ukrywane przed czytelnikami niektóre publikacji i żądanie rejestracji. Niezarejestrowany czytelnik nie zapozna się więc z arcyciekawym materiałem zatytułowanym »Trump machał pięścią, Biden wyciąga rękę do demokratycznego świata« ani nie posłucha podcastów »Gdy skończy się Strajk Kobiet, Polska już nie będzie taka sama« czy »Strajk kobiet w specjalnym wydaniu Przesłuchania OKO.press – Październik 2020«. Oczywiście można się zarejestrować, to nic nie kosztuje tyle, że wiąże się to z koniecznością podania swoich danych, a portal gwarantuje anonimowość jedynie ścisłe określonej grupie użytkowników.

Dajemy gwarancję anonimowości każdemu, kto będzie chciał podzielić się z nami tym, co wie. Także tym, którzy chcieliby nas dyskretnie lub całkiem otwarcie wesprzeć finansowo.

W sytuacji gdy niemal wszystkie instytucje państwa skupione są w jednych, niezbyt uczciwych rękach, żądanie od użytkowników rejestrowania się jest nieetyczne, niemoralne i niebezpieczne. Po co w ogóle wymóg rejestracji? Żeby… zalegalizować związek!

W trudnych czasach dla demokracji i wolnego słowa OKO.press proponuje Wam zalegalizowanie naszego partnerskiego związku. Specjalne teksty, niepublikowane taśmy, poufne wiadomości — takie będzie „Twoje OKO”! Oczywiście za darmo, bez reklam. Bo powyborcza odsłona, taka czy inna, przyniesie jeszcze większe wyzwania. Bez Was nie damy rady

W ten sposób „wiarygodne, sprawdzone informacje” zostały podzielone na dwie kategorie: zwykłe, przeznaczone dla ciemnego ludu żyjącego w niezalegalizowanym związku i ekskluzywne, dla wybranych. Niestety, „gwarancje anonimowości” są patykiem na wodzie pisane, ponieważ jedna akcja podporządkowanych władzy służb i portal znika, a wszystkie dane użytkowników przechodzą na własność państwa. Można zrozumieć młodych, oni metod totalitarnej władzy nie znają, wydaje im się, że prawo coś znaczy, że ich ochroni. Jednak na czele redakcji stoi człowiek doskonale pamiętający tamte czasy, swego czasu wyrzucony z „Wyborczej”. Wtedy, gdy władza coraz bardziej przykręca śrubę, nęka coraz więcej osób, on wprowadza embargo na swobodny dostęp do treści publikowanych przez

portal sprawdzający fakty i prowadzący dziennikarskie śledztwa, medium społecznościowe i archiwum życia publicznego. Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej.

Zbieranie danych użytkowników świadczy raczej o tym, że redaktorzy, jeśli nawet nie są, to w każdej chwili mogą stać się bezmyślnym narzędziem władzy, ewentualnie TW.

Dodaj komentarz