Spodziewamy się… cudu

Wczoraj pan premier wyszedł i zagaił. Zaczął od naświetlenia aktualnej sytuacji w Europie. Skoncentrował się na tych krajach, którym idzie tak samo źle jak Polsce, pozostałe pominął, żeby nie stawiać się w złym świetle. Dlatego też zamiast konkretnych działań, zamiast programu i jasnej strategii są apele. Oczywiście nie są one kierowane do własnego środowiska, do partyjnych harcowników o to, by nie prowokowali, by nie zaogniali sytuacji. Wręcz przeciwnie, premier chcą zaapelować o to, żeby pozostać w domach, ponieważ według analiz Uniwersytetu Warszawskiego każdego dnia wzrost liczby zakażeń na skutek protestów ulicznych może wynosić około 5000 osób każdego dnia. A więc po miesiącu możemy mieć ok. 150 tys. osób więcej niż mielibyśmy gdyby każdy trzymał się tych zasad, które określamy.

Nie dość, że apeluje, to się powołuje. Na dodatek, jak to już miało miejsce w przeszłości, mija się z prawdą, co wytknęli mu sami zainteresowani, czyli „analizatorzy z Uniwersytetu Warszawskiego”:

W związku z informacjami medialnymi dotyczącymi wpływu aktualnie trwających protestów na rozwój epidemii COVID-19 zespół modelowania epidemiologicznego ICM UW informuje, że w symulacjach założono dwa poziomy skuteczności wprowadzenia stref żółtej i czerwonej na terytorium całego kraju, co przekłada się na prognozowane liczby stwierdzonych przypadków. W obecnym stadium rozwoju modelu nie jesteśmy metodologicznie przygotowani, aby uwzględnić w sposób odpowiedzialny tego typu zgromadzenia jako odrębny czynnik. W związku z powyższym nieuprawnione jest stwierdzenie, że z modelu ICM UW wynika, iż protesty uliczne mogą zwiększyć liczbę stwierdzonych przypadków z 25 tys. na 31 tys.

Dlaczego premier ucieka się do — ujmijmy rzecz delikatnie — argumentów nie mających nic wspólnego z prawdą? Dlaczego nie waha się robić z uczonych ludzi nieodpowiedzialnych, stawiających wydźwięk propagandowy ponad rzetelność naukową? Z prozaicznego powodu — otoczywszy się klakierami i potakiwaczami nie ma wokół siebie liczących się autorytetów. O tym zaś, że nie wie co mówi świadczą słowa, których nie sprostował! Powiedział tak: Podnosimy też progi bezpieczeństwa dla handlu. W mniejszych sklepach, poniżej 100 m2 będzie mogła przebywać jedna osoba na 10 m2, a w większych pozostaje to 15 osób na metr kwadratowy (sic!). A przecież naukowcy, na których powoływać się tak uwielbia, obok maseczek, dystansu i higieny, wymieniają jeszcze jeden czynnik mający kluczowe znaczenie — wentylację. Można było już dawno, miesiąc, dwa temu wprowadzić wymóg wentylowania pomieszczeń. Lepiej w teatrze czy restauracji siedzieć w kurtce i czapce niż nie siedzieć wcale. Wentylowanie wyszłoby taniej niż zamykanie, jednak znacznie prościej jest powołać się na nieistniejące badania, niż wykorzystać istniejące.

W Europie, gdzie sprawy idą źle władze poszczególnych krajów skupiają się na walce z epidemią. Nie w Polsce, bo tu władza skupia się na szukaniu kozła ofiarnego. Bardzo proszę wszystkich, którzy dzisiaj nadal chcą protestować. Proszę bardzo! Protestujmy! Ale w sieci! W sieci internetowej, tam wyrażajmy nasze opinie. Protest w przestrzeni publicznej grozi tym, co naukowcy teraz pokazują, czyli gwałtowną liczbą przyrostu zakażeń. To szczym mamy teraz do czynienia to zawsze jest efekt dwutygodniowego opóźnienia. Z dwutygodniowym opóźnieniem realizujemy, jesteśmy jednocześnie świadkami konsekwencji tego, co miało miejsce dwa tygodnie wcześniej. I właśnie dlatego wprowadzona rozporządzeniem z 23 października zmiana zasad raportowania liczby zakażeń obowiązuje równe dwa tygodnie po pierwszych protestach, czyli dzisiaj.

Jeśli policja zgarnia kogoś z ulicy, wyłuskuje z tłumu, to trudno to ukryć. Natychmiast mnóstwo osób filmuje, robi zdjęcia, dokumentuje. Przeniesienie protestów do internetu skutkuje natomiast tym, że można po cichu, bez rozgłosu uciszać delikwentów i pies z kulawą nogą nie dowie się co się stało, dlaczego zamilkli. Nawet jak ktoś zaprotestuje to… niech sobie protestuje. Identyczny manewr zastosowały chińskie władze. Zasugerowały mianowicie udzielającym się w sieci, by się ujawniali, bo przecież nic im nie grozi. Po czym wojsko rozjechało czołgami plac Tian’anmen, a służby w tym czasie pukały do domów najbardziej aktywnych internautów.

Żaden, nawet najlepszy plan nie powiedzie się, jeżeli nie będziemy odpowiedzialni i solidarni. I choć nie mamy takich samych poglądów, to w tej jednej kwestii powinniśmy być zgodni. Epidemia jest fundamentalnym zagrożeniem dla polskiej gospodarki, dla polskiego systemu zdrowia, jest zagrożeniem dla tysięcy istnień ludzkich. I dlatego mordy zdradzieckie w kubeł i nie ważcie się protestować! O co, motyla noga, naprawdę premierowi chodzi? Ano o to, że specjaliści, tacy jak Simon czy Grzesiowski wielokrotnie wskazywali, że rzeczywista liczba zakażeń jest kilkukrotnie wyższa od oficjalnej i może sięgać nawet jednej piątej miliona dziennie! Wykonując niecałe 100.000 testów nie da się tego ani tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Choć mini ster zdrowia jest pełen optymizmu i przekonuje, że te ledwie 70 tysięcy testów to „bardzo dużo”, to nie wiadomo czy kpi czy żartuje, skoro lekarze POZ-ów codziennie wystawiają po pół miliona skierowań (dziś 756 649). Jeśli tylko jedna czwarta jest dodatnia, oznacza to, że zakażonych jest już grubo ponad milion osób.

Premierowi wtóruje mini ster zdrowia, który kompletnie nie wie co robić, którego sytuacja ciągle zaskakuje, który służbę zdrowia doprowadził na skraj zapaści. Mamy przyrastającą liczbę zgonów i to nie tylko COVID-owych. Ten system opieki zdrowotnej przestaje być wydolny. W tej sytuacji należy w pierwszym rzędzie wskazać paluszkiem winnych i zaapelować do nich, choć przekaz dla zmyłki artykułowany jest oczywiście w pierwszej osobie liczby mnogiej. Musimy wszyscy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji w jakiej się znajdujemy. Tu należy wyjaśnić, że jeśli władza mów „my”, to nie ma na myśli siebie, a jedynie nas, obywateli. Dlatego Trybunał konstytucyjny miał pełne prawo zainicjować dyskusję światopoglądową, wyprowadzić ludzi na ulicę mimo, że to nie jest czas na niesnaski, to jest czas na kłótnie, to jest czas na dyskusje światopoglądowe, to jest czas na ochronę życia, na ochronę życia, na ochronę tej podstawowej wartości. Uważam, że to jest czas, żeby powiedzieć i odpowiedzieć sobie na pytanie co my, co każdy z nas może zrobić, dla tego, żeby powstrzymać pandemię. Co możemy zrobić? Na tak postawione pytanie odpowiedź może być tylko jedna: możemy zrobić wszystko. Jak się uda — zasługa rządu. Jak nie, kolejny raz zawiedliście nas. Przecież my nawet maseczki u instruktorów narciarskich kupujemy z myślą o nas!

Czy wprowadzane obostrzenia zdadzą egzamin, pomogą zdusić epidemię? Nie, ponieważ tak jak na wiosnę system jest nieszczelny, zbyt wiele w nim luk i wyjątków. Instytucje kultury mają być zamknięte, nie mogą organizować żadnych „wydarzeń kulturalnych”, ale oczywiście mogą prowadzić działalność związaną z prowadzeniem prób, przygotowaniem do organizacji wydarzeń artystycznych, udostępniać zbiory bądź spektakle online. Nie byłoby w tym niczego nagannego gdyby nie fakt, że do pracy trzeba jakoś dojechać, a koronawirus nie omija środków komunikacji miejskiej. Olbrzymią furtą są także kościoły, gdzie 1 osoba może przypadać na 15 metrów kwadratowych, czyli odstępy między wiernymi muszą przekraczać 2 m. Kto to będzie przestrzegał? Kto będzie egzekwował? Kto zmusi starszych, żeby maseczką zasłaniali nos i usta a nie brodę lub szyję? Jak to (nie) działa mogliśmy się przekonać na wiosnę. Wszędzie starano się zredukować liczbę zakażeń, u nas „wypłaszczyć krzywą”. Na Zachodzie spadek liczby nowych zakażeń zredukowany do pojedynczych przypadków uśpił czujność, u nas nie było czego usypiać, ponieważ epidemia tliła się przez długi czas na stałym, stosunkowo wysokim poziomie.

Kompletny brak rozeznania w sytuacji potwierdza sam mini ster od zdrowia, który szerze przyznaje, że byłby zaskoczony gdyby w tym tygodniu liczba zakażonych przekroczyła 30.000. Taki wynik owszem, jest przewidywany, ale dopiero w przyszłym tygodniu. W tym tygodniu raczej nie [przewiduję przekroczenia progu 30.000 zakażonych], będę zaskoczony takim scenariuszem, który miałby ewentualnie takie miejsce, natomiast, no, wszystko zależy też od tego co się zadzieje właśnie w przyszłym tygodniu, bo według mnie te, patrząc na wszystkie analizy, ale tak jak mówię tu trzeba się zastrzegać, bo pandemia potrafi nas zaskakiwać, uważam, że stabilizacja zachorowań nastąpi mniej więcej w przyszłym tygodniu i ona będzie właśnie gdzieś w przedziale 25-30.000. Podczas gdy złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, tak kiepskiego ministra zaskakuje wszystko, a najbardziej to, z czym usiłuje „walczyć”. Dowód mieliśmy 1 października, gdy po przeanalizowaniu prognoz tryskali optymizmem. Cały czas trzeba spodziewać się zwiększonej liczby dziennych zachorowań. W tej chwili ta liczba oscyluje wokół 2000, do połowy października nie należy się spodziewać, że coś się zmieni. Nasze prognozy pokazują, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni liczba zachorowań może się wahać między 1,5-2,5 tys. 7 października liczba zakażeń nie oscylowała, lecz bez wahania przekroczyła 3000, a w połowie października 8000. I właśnie dlatego ciarki po plecach zaczynają chodzić na myśl ile wkrótce wyniesie rzeczywista liczba zakażeń, skoro mini ster „spodziewa się”.

Fundamentalne pytanie brzmi: czy jest w stanie ugasić ogień ktoś, kto nie wie co się pali, gdzie się pali, lekceważy smużki dymu wskazujące na to, że coś się tli, nie instaluje czujników dymu, a o wodzie do gaszenia myśli dopiero wtedy, gdy płomienie strzelają pod niebo?

Dodaj komentarz