Recenzja

Recenzja pierwsza. „Pierwsza płyta od kilku lat i prawdziwy odlot. Rewelacja! Już pierwszy kawałek wgniata w fotel. Kolejne to istne perełeczki. Ta muzyka wciąga i trudno się oderwać.” Trzy gwiazdki.

Recenzja druga. „Wykonawca nie miał ostatnio dobrej passy. Ostatnia płyta potwierdza, że jeszcze nie wrócił do formy sprzed lat. Zapowiada się bardzo ciekawie, ale już w drugim kawałku wieje nudą. Zdawało się, że chociaż zamykający płytę utwór tytułowy uratuje całość, ale porywa tylko do połowy, a potem przeradza się coś nieokreślonego, kompletnie niesłuchalnego.” Pięć gwiazdek.

Fikcja? Nie. Takie recenzje można spotkać w prasie muzycznej. Co to znaczy? To znaczy, że nie należy kierować się swoim gustem, a nie cudzym. Nie opierać się na recenzjach, lecz samemu ocenić. Często bowiem płyty uznawane za gnioty są entuzjastycznie przyjmowane i wysoko cenione przez publiczność. I odwrotnie — produkcje wzbudzające zachwyt krytyków okazują się niesłuchalne.

Dodaj komentarz


komentarze 4

  1. W czasach piękności i młodości byłam ogromną kinomanką. Jeden-dwa razy na tydzień  chodziłam do kina. W tym czasie kupowałam także tygodnik Film, w którym była rubryczka z nazwiskami krytyków filmowych, a powyżej nazwy filmów, pod nimi zaś oceny poszczególnych (4) krytyków.

    Oceny filmów były często bardzo różniące się, ale gdy wybierałam zdanie (ocenę) red. Stanisława Janickiego, który prowadził program W starym kinie, to zawsze film mi się podobał. Oceniane przez innych krytyków niekoniecznie.

    1. Z podobnymi sobie zapaleńcami w latach siedemdziesiątych prenumerowaliśmy wszystkie periodyki traktujące o muzyce. Taką rubrykę prowadził między innymi tygodnik „Razem”. Bodajże w styczniu 1976 ukazało się podsumowanie roku 1975. Autor narzekał, że ten rok nie przyniósł niczego godnego uwagi, nie ukazała się żadna znacząca pozycja, że muzyka rockowa przeżywa kryzys. A przecież w tym roku ukazała się chociażby „Noc w operze” Queen, zaliczana do największych osiągnięć grupy. Nazaret wydał świetną płytę „Hair Of The Dog”, Led Zeppelin „Physical Graffiti”, Elton John bardzo dobry „Captain Fantastic and the Brown Dirt Cowboy”, Pink Floyd wydał „Wish You Were Here”, a Black Sabbath w mojej opinii doskonały album „Sabotage”, Camel zadebiutował „The Snow Goose” (zadebiutował, ponieważ 38 lat później, w 2013 roku, nagrał tę płytę jeszcze raz nie bardzo wiadomo po co). W tym roku ukazała się też dziewiąty album Procol Harum, wydany także w Polsce! (Muza SX 1378). Nie wspominając już o „Cieniu Wielkiej Góry” Budki Suflera z użalającym się, że znowu mu nie wyszło K. Cugowskim. Gdybym kierował się gustem krytyków nigdy nie stałbym się zapalonym audiofilem, bo rzadko chwalili to, co mi się podobało, a to, nad czym się rozpływali przeważnie okazywało się nudne. Pochlebiam sobie, że wszystkie wymienione płyty do dziś oceniane są wysoko, a tych, nad którymi ówcześni krytycy piali mało kto pamięta. Takim niewypałem była na przykład „Return To Fantasy” Uriah Heep, „Come Taste The Band” Deep Purple czy „Face the Music” ELO.

      1. Zdecydowanie wybieram tzw. dziwnie „muzykę poważną” . Dziwne, bo traktuje muzykę jako dobrą, ciekawą lub niewartą uwagi. Uwielbiam chorały gregoriańskie. Śpiewający je setki lat temu mnisi tak się modlili. Gdy porówna się tamto piękno do obecnego beczenia w kościołach, to myślę, że Bogu ono się niezbyt podoba 🙂 . Ale i blues i ragtime jest mi miły. John Lee Hooker, Eric Clapton ale i Piotr Machalica !!  A swing?  Jak to się tańczyło !!! ho ho ho!!!  Można długo!!!

        Niedawno mój syn będąc u nas słuchał muzyki. Co to jest takie piękne, spytałam. A to tylko Pink Floyd mnie oczarował :-)) ten 40.latek słucha wielu zespołów z lat 70.

        1. Eric Clapton wydał w 1975 roku „There’s One in Every Crowd”. Nie jest to dzieło najwyższych lotów. Najlepszy w moim odczuciu kawałek nie jest autorstwa Claptona. To ludowa „Swing Low, Sweet Chariot”. John Lee Hooker z kolei do mnie nie przemawia. Może za słabo znam angielski.