Prawda nam zaszkodzi

Teoretycznie książka to przeżytek. Po co czytać skoro można oglądać lub słuchać? Na szczęście czytelnictwo ma się dobrze, zwłaszcza w Polsce. Literatura dzieli się z grubsza na literaturę piękną i pozostałą, ale bardziej praktyczny jest podział na działy. Spośród nich wyróżnić można fikcję, czyli bajki. Te z kolei można podzielić na bajki dla dzieci, zwane literaturą dziecięcą i dla dorosłych, czyli fantastykę naukową, zwaną po polsku science fiction. Do tej kategorii zalicza się także fantasy, czyli zero nauki, czysta fikcja. Dobrym przykładem jest tu „Wiedźmin” Sapkowskiego z uwagi na sławę jaką zyskał dzięki grze, a ostatnio dzięki akcji Sapkowskiego, który raz sprzedawszy prawa do postaci uznał, że może to zrobić drugi raz, ponieważ gra zyskała większą popularność niż książki. Za sukces, do którego nie przyczynił się, chce skromnych 60 milionów. złotych.

Jednym z pierwszych pisarzy fantastyczno-naukowych był Juliusz Verne. W swoich powieściach opisywał podróże, w owych czasach praktycznie niewykonalne, sugerując praktyczne wykorzystanie znanych sobie osiągnięć techniki takich, jak balon („Pięć tygodni w balonie”) czy gigantyczną armatę („Wokół Księżyca”). Oprócz fantastyki czysto rozrywkowej, w której tak jak w bajkach nie ma żadnych ograniczeń, a jedyną różnicą jest, że bohaterowie przemieszczają się nie dzięki zaklęciom i magii, lecz statkom kosmicznym lub teleportom, istnieje fantastyka „zaangażowana”, próbująca odpowiedzieć na pytanie co będzie dalej? jak potoczą się dalsze losy ludzkości? Ciekawym przykładem tego rodzaju twórczości jest opowiadanie którego autora ani tytułu nie pomnę, pomieszczone w miesięczniku „Problemy” gdzieś w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Być może jest to „Przebudzenie” Herberta W. Frankego z 12 numeru „Problemów” z 1975 roku, ale głowy nie dam. Dotąd problem w nim opisany okazał się czystą fikcją, ale kto wie? W najogólniejszym skrócie chodziło o to, że stopień skomplikowania sieci telekomunikacyjnej przekroczył poziom złożoności ludzkiego mózgu i pod wpływem nieznanego impulsu obudziła się w niej samoświadomość. Jak dotąd nic takiego nie miało miejsca, choć przecież Internet (wtedy nieznany) wielokrotnie przewyższa swoją złożonością ludzki mózg.

Wielu autorów i scenarzystów próbowało zmierzyć się z problemem przyszłości wykorzystując podróże w czasie. Jednym z pierwszych był Herbert George Wells, który w „Wehikule czasu” opisał taką podróż. Także Lem w sposób prześmiewczy opowiedział Ilona Tichego zmagania z czasem w „Dziennikach Gwiazdowych”. Poza tym niezwykle celnie odmalował współczesny świat w „Kongresie futurologicznym”. Z kolei Isaac Asimov w opowiadaniu „Ostatnie pytanie” udzielił przewrotnej odpowiedzi na pytanie jak powstał Wszechświat. Nie nasz. Następny.

Podróże w czasie zgodnie z aktualną wiedzą są teoretycznie możliwe. Co nie znaczy, że są możliwe praktycznie. Nie wszystko bowiem co jest możliwe w skali mikro jest możliwe w skali makro. Gdy zachodzi potrzeba przemieszenia się z jednej planety na drugą, na przykład z Ziemi na Marsa, należy uwzględniając szybkość lotu obliczyć, ile będzie trwała podróż i skierować się tam, gdzie Mars będzie znajdował się w momencie przylotu. Wynika to z faktu, że w kosmosie nic nie stoi w miejscu, lecz porusza się krążąc wokół większych mas — Księżyc wokół Ziemi, Ziemia wokół Słońca, Słońce wokół centrum Galaktyki, Galaktyka wokół środka gromady galaktyk. Na dodatek czas nie jest jednakowy i niezmienny. Jego upływ zależy zarówno od prędkości jak i od masy. Te różnice, niedostrzegalne na co dzień, muszą być uwzględniane chociażby dla  prawidłowego działania GPS, ponieważ na wykorzystywanych przez system satelitach czas płynie inaczej niż na powierzchni Ziemi.

Jeśli przyjąć, że czas jest jeszcze jedną współrzędną, obok długości, szerokości i głębokości, to dla obserwatora z zewnątrz nasza czasoprzestrzeń jest od początku do końca stała i określona. Taki obserwator będzie postrzegał nasz wszechświat jak skończoną całość, obraz, który można dokładnie przeanalizować. Aby bowiem móc podróżować w czasie musi być zachowana ciągłość, a to znaczy, że zarówno przeszłość jak i przyszłość muszą istnieć ciągle i w przestrzeni, i w czasie. Innymi słowy jeśli czas jest tylko jeszcze jedną współrzędną, to znaczy, że wszystko co było i co będzie obserwowane z zewnątrz po prostu trwa niezmienne od początku do końca. Zaś najmniejsza ingerencja na początku kompletnie zmieni obraz końca. To dlatego wszystkie bez wyjątku opowieści i filmy o podróżach w czasie nie trzymają się kupy.

Jedną z najczęściej powielanych, kompletnie niezrozumiałych „właściwości” podróży w czasie jest… upływ czasu. Jeśli podróżnik przebywa w przeszłości lub przyszłości miesiąc, to nie ma go miesiąc w miejscu, skąd wyruszył. Kolejnym problemem jest paradoks pradziadka do granic absurdu wyeksponowany w „Terminatorze”. Wyobraźmy sobie, że ktoś cofa się w czasie i przez pomyłkę rani własnego ojca, który w wyniku odniesionych obrażeń staje się bezpłodny. Matka nie zachodzi w ciążę, nie rodzi syna, więc nie ma kto cofnąć się w czasie i zranić ojca. Skoro ojciec jest zdrowy, to matka zachodzi w ciążę, rodzi się syn, który cofa się w czasie… Można sobie wyobrazić jeszcze bardziej kuriozalny lub, jak kto woli, idiotyczny przypadek. Oto syn cofnąwszy się w czasie podrywa własną matkę, która zachodzi w ciążę. W ten sposób staje się swoim własnym ojcem. Czy taki byt ma w ogóle rację bytu?

Dobrze napisaną powieść tego typu można potraktować jak zwykłą, trochę zwariowaną powieść przygodową. Dobrą, to znaczy taką, w której autor sam nie pogubi się jak chociażby Gregory Benford w serii „Centrum Galaktyki”, której ostatnie tomiska (jest ich sześć) pisał ewidentnie pod przymusem, poganiany przez wydawcę. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z „Mastodonią” Cliforda D. Simaka z dwóch powodów. Po pierwsze tu podróże w czasie nie rażą, ponieważ bohaterowie cofają się o miliony lat, więc paradoksy praktycznie nie przyprawiają czytelnika o ból głowy. Jeśli już, to archeologów, którzy odkopią dinozaura z dziurą po kuli w głowie. Ale tym, co wyróżnia tę powieść jest zwrócenie uwagi na rzecz zaskakującą, a wcale nie taką oczywistą. Gdy bowiem sprawa podróży w czasie wyszła na jaw… Stosowny fragment wyjaśni wszystko:

— Zawsze istniały wątpliwości co do historyczności postaci Chrystusa. Prawie nic o Nim nie wiadomo, istnieją tylko dwie czy trzy wiarygodne wzmianki w literaturze o Jego osobie, a mogą one pochodzić z późniejszych czasów. Nie znamy daty ani miejsca Jego urodzin. Powszechnie przyjmuje się, że przyszedł na świat w Betlejem, lecz nie jest to żaden pewnik. To samo można powiedzieć o każdym innym okresie Jego żywota. Niektórzy badacze kwestionują w ogóle autentyczność postaci Chrystusa. W ciągu wieków rozwinęły się liczne mity związane z Jego osobą, a następnie, zaakceptowane przez ludzi, stały się rdzeniem, podstawą i osnową całej wiary chrześcijańskiej. Chcemy, żeby tak zostało. Badanie przeszłości mogłoby doprowadzić do unicestwienia religii kształtowanej przez wiele stuleci i stworzyć liczne kontrowersje. Do czego, według pana, doprowadziłoby odkrycie, że Jezus nie urodził się w Betlejem? Co w takim wypadku stałoby się z Bożym Narodzeniem? A gdyby nie znaleziono żadnych dowodów istnienia Trzech Króli? […]

– Nie chciałbym, żeby wziął nas pan za ludzi małej wiary. W rzeczywistości nasza wiara jest wszechmocna. Akceptujemy chrześcijaństwo, w gruncie rzeczy niewiele wiedząc o naszym Panu. Obawiamy się jedynie, że gdyby badania doprowadziły do zrujnowania historii, którą obecnie przyjmujemy, oznaczałoby to zarazem upadek religii chrześcijańskiej. Macie w rękach klucz do przerażającej potęgi. Gotowi jesteśmy wam dobrze zapłacić za to, że go nie użyjecie.

I to jest prawdziwy powód dla którego do podróży w czasie za żadne skarby nie można dopuścić.

 

Dodaj komentarz