Poniedziałek zaczyna się w sobotę

Arkadij i Borys Strugaccy to według „Encyklopedii fantastyki” „najważniejsi autorzy radzieckiej fantastyki naukowej i najbardziej znani za granicą radzieccy pisarze-fantaści”. Wiele powieści tego gatunku zestarzało się i dziś bardziej śmieszą i irytują niż bawią. Mowa nie tylko o Juliuszu Verne, ale także o całej plejadzie pisarzy ze Stanisławem Lemem włącznie. Z dzisiejszej perspektywy bowiem nawet uważane za „kultowe” powieści trącą myszka i obnażają brak wyobraźni autorów. Można postawić tezę, że skoro najtrudniej przewidzieć przyszłość, to i nic nie starzeje się szybciej niż jej wizja. Dzieje się tak zawsze wtedy, gdy autorzy zbytnio koncentrują się na technikaliach, próbują uprawdopodobnić swoje koncepcje, wyjaśnić dlaczego pojazdowi kosmicznemu podróż z jednego końca galaktyki na drugi zajmuje siedem minut, a nie osiem. Jest to o tyle istotne, że jeśli w nad- czy podprzestrzeni czas i przestrzeń nie istnieją, to podróż z punktu A do dowolnie oddalonego punktu B powinna trwać mgnienie oka. Przynajmniej dla podróżujących. Bo dla obserwujących to mogą być równie dobrze milionowe części sekundy, jak i miliony lat.

Są powieści, i jest ich niemało, które są ponadczasowe. Nie tylko nie tracą na aktualności, ale wręcz zyskują. Ba! stają się coraz bardziej aktualne. Wśród nich jest „Pamiętnik znaleziony w wannie” Lema, „Paradyzja” i „Limes Inferior” Janusza A. Zajdla, „Fundacja” Isaka Asimowa, twórczość Harry’ego Harrisona i wiele innych oraz spora liczba powieści braci Strugackich. Obecnie wiele z nich wychodzi w nowych przekładach. Niewykluczone, że ma to związek z ceną — oryginalne tłumaczenie być może jest droższe. Często jednak próba bycia oryginalnym, odejście od pierwowzoru, bywa nietrafione. Powieść „Обитаемый остров” po polsku „Zamieszkała wyspa” w Polsce ukazała się w tłumaczeniu Tadeusza Goska pod tytułem „Przenicowany świat”. Teraz została wydana jako „Wywrócony świat”. Niby to samo, ale nie to samo, ponieważ chodzi o specyficzną cechę planety — wywrócenie krajobrazu na nice, czyli właśnie „przenicowanie”, a nie wywrócenie, czyli spowodowanie upadku. Oczywiście ‚wywrócenie’ to także przenicowanie, ale wynika to dopiero z kontekstu, tytuł go nie oddaje.

Gdy w 1970 roku kupiłem powieść „Poniedziałek zaczyna się w sobotę” nie przypadła mi do gustu, niewiele z niej zapamiętałem. Teraz sięgnąłem po nią po raz drugi dzięki oficynie Prószyński i Ska. Z dzisiejszej perspektywy lektura poraża. Potwierdza nie tylko obserwację, że Rosja to stan umysłu, ale także i to, że praktycznie nie ma wielkiej różnicy miedzy Rosją carską, komunistyczną i współczesną. A także, że totalitarna władza gnije wszędzie jednakowo. Trudno zlokalizować w czasie akcję, ale opis socjalistycznego supermocarstwa, w którym z miasta do miasta prowadzą żwirowe, polne drogi, w samym mieści ulice nie są brukowane, a ‚”wygódka” mieści się na podwórzu, już wtedy porażał. Jak bardzo aktualna nadal jest ta powieść potwierdza Krystyna Kurczab-Redlich w rozmowie z Katarzyną Syską i Marcinem Żyłą, gdy opisuje to, co Putin zrobił z Rosją i rosyjska nauką: Władimir Putin wepchnął Rosjan w obszary przemocy administracyjnej i siłowej, a więc w obszary strachu. Unicestwił opozycję i zarodki prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego, zawrócił Rosję z drogi rzeczywistych swobód obywatelskich, cofnął ją także o kilkadziesiąt lat w rozwoju nauki, technologii, infrastruktury przemysłowej, rolnictwa, nawet badań kosmicznych… W Polsce po ’68 roku mieliśmy docentów marcowych, w Rosji stanowiska naukowe na uczelniach, w instytutach badawczych i Akademii Nauk obsadzane są z klucza, zajmują je mierni, bierni, ale wierni, czyli zasłużeni. Zerknijmy do powieści. Co się zmieniło przez te lata?

Nie lubiłem go. Był cynikiem i głupcem zarazem. To, co robił za trzysta pięćdziesiąt rubli miesięcznie, można było śmiało nazwać eugeniką, ale nikt nie nazywał tego po imieniu – bano się. Wybiegałło obwieścił, że wszystkie nieszczęścia człowieka wynikają z niezaspokojenia i jeżeli, znaczy się, da się temu człowiekowi wszystko, chleba tam, otrębów parzonych, to będzie to nie człowiek, lecz anioł. Tę prostą ideę forsował z nieopisanym entuzjazmem, wymachując tomami klasyków, z których prostodusznie i bezlitośnie wyrywał cytaty z mięsem, bezwzględnie pomijając i odrzucając wszystko, co mu nie pasowało. W swoim czasie Rada Naukowa ugięła się pod naciskiem tej niesłychanej, pierwotnej wręcz demagogii i temat Wybiegalły został włączony do planu dnia. Działając ściśle według tego planu, starannie mierząc swoje osiągnięcia procentami wykonania planu i nigdy nie zapominając o trybie oszczędności, zwiększeniu rotacji środków obrotowych oraz powiązaniu z życiem, Wybiegałło zaprogramował trzy modele eksperymentalne: model człowieka całkowicie niezaspokojonego, model człowieka niezaspokojonego żołądkowo oraz model człowieka całkowicie zaspokojonego. Całkowicie niezaspokojony antropoid dojrzał pierwszy – wykluł się dwa tygodnie temu. Owo żałosne stworzenie, pokryte wrzodami niczym Hiob, rozpadające się, męczone wszelkimi znanymi i nieznanymi chorobami, nieprawdopodobnie głodne, dręczone chłodem i żarem jednocześnie, wypadło na korytarz, wygłosiło pod adresem instytutu serię niezrozumiałych skarg i zdechło. Wybiegałło triumfował. Teraz można było uznać za dowiedzione, że, tego, jeśli się człowieka nie karmi, nie poi, nie leczy, to on, znaczy się, będzie nieszczęśliwy i nawet może umrzeć – tak samo jak zmarł tamten. Rada Naukowa wpadła w popłoch. Zamysł Wybiegalły ukazał im się z nowej, makabrycznej strony. Powołano komisję mającą skontrolować pracę Wybiegalły, ale ten, zupełnie niespeszony, przedstawił dwa zaświadczenia, z których wynikało, że po pierwsze trzech laborantów z jego laboratorium co roku pracuje w sowchozie, a po drugie, on, Wybiegałło, był niegdyś więźniem caratu, a teraz regularnie wygłasza odczyty w audytorium miejskim oraz w terenie. Gdy oszołomiona komisja próbowała zorientować się w logice wydarzeń, Wybiegałło niespiesznie wywiózł z objętej opieką przetwórni ryb (w porozumieniu z produkcją) cztery ciężarówki śledziowych łebków dla dojrzewającego antropoida niezaspokojonego żołądkowo. Komisja napisała raport, instytut w strachu czekał na dalsze wydarzenia, a sąsiedzi Wybiegalły z piętra brali urlopy bezpłatne.

Czy to nie przypomina tego, co mini ster Czarnek wyprawia z polską nauką? 4 listopada 2022 roku Z wielką pompą powołał Zespół do spraw wypracowania rozwiązań w zakresie kreowania i testowania technologii kosmicznych w warunkach polarnych. Kilka dni temu nie posiadaliśmy się ze zdumienia studiując zadania powołanego zarządzeniem nr 325 9 grudnia 2021 r. przez Mateusza Morawieckiego, który jest premierem, Instytutu Pokolenia, a teraz oczy przecieramy ze zdumienia czytając, że do zadań kilku doktorów, w tym habilitowanych, kilku profesorów i trzech magistrów będzie należało

  • inicjowanie i wspieranie działań służących włączaniu polskich stacji polarnych w międzyresortową współpracę na rzecz wykorzystywania polskiej myśli technicznej w działalności polarnej,
  • inicjowanie i wspieranie międzyresortowych działań prowadzących do rozwoju i testowania rozwiązań technicznych i technologicznych stosowanych w eksploracji przestrzeni kosmicznej,
  • przeprowadzenie analizy możliwości zrewitalizowania Polskiej Stacji Antarktycznej im. Antoniego B. Dobrowolskiego w kontekście doprowadzenia istniejącej infrastruktury stacji do stanu umożliwiającego prowadzenie badań naukowych,
  • nawiązywanie współpracy ze światowym środowiskiem badań kosmicznych w kontekście możliwości wykorzystania Polskiej Stacji Antarktycznej im. Antoniego B. Dobrowolskiego,
  • wspieranie działań na rzecz promocji myśli naukowej w obszarze rozwoju technologii kosmicznych, w tym w zakresie rozwoju umiejętności przetrwania w warunkach ekstremalnych przyszłych uczestników wypraw planetarnych,
  • popularyzacja polskich tradycji wypraw polarnych.

Nie trzeba kraść. Wystarczy powołać do życia instytut czy zespół i już… kolejne dobrowolne wpłaty na kampanię wyborczą zapewnione. Powieść Strugackich opisuje pracę środowiska naukowego w INBADCZAM, czyli Instytutu Naukowo-Badawczego Czarów i Magii. Czy ktoś zdziwi się, gdy mini ster Czarnek powoła do życia jego polski odpowiednik?

Dodaj komentarz


komentarzy 7

  1.  Mowa nie tylko o Juliuszu Verne, ale także o całej plejadzie pisarzy ze Stanisławem Lemem włącznie. Z dzisiejszej perspektywy bowiem nawet uważane za „kultowe” powieści trącą myszka i obnażają brak wyobraźni autorów.

    Z Lemem to się nie zgodzę – owszem o ile część jego powieści, zwłaszcza początkowych – to mocny socrealizm – to w innych tekstach o bardzo wielu rzeczach pisał słusznie, i widzimy je dzisiaj.

    (…)„Poniedziałek zaczyna się w sobotę” (…) Z dzisiejszej perspektywy lektura poraża. Potwierdza nie tylko obserwację, że Rosja to stan umysłu, ale także i to, że praktycznie nie ma wielkiej różnicy miedzy Rosją carską, komunistyczną i współczesną.

    No to nie jest niestety jakaś odkrywcza myśl – ale zgadzam się, wielu moich znajomych nie zgadzało się z moją opinią, że Putin nadal nie jest nikim innym – jak carem.

    Ok, być może miałbym jeszcze coś do dodania – ale na razie nie ufam swoim zdolnościom edycji na tym blogu. Wysyłam i zobaczymy. 

    1. Od końca. Nikt tu nie oczekuje komentarzy na poziomie pracy doktorskiej. Liczą się opinie, przemyślenia.

      Jeśli chodzi o Lema, to oś sporu przebiega zupełnie nie tam, gdzie ją zarysowałeś. Nie mam żadnych zastrzeżeń do fabuły. Wczesne powieści owszem, trącą socrealizmem, ale w porównaniu z innymi autorami bardzo umiarkowanie. Chodzi o technologię i język. Próbowałem przeczytać piąty raz „Obłok Magellana” i nie podołałem właśnie ze względu na język. Jeszcze 20 lat temu mnie nie raził. Pod innymi względami nie da się powieściom Lema nic zarzucić. Gdy czytałem o ekranach telewizyjnych na całą ścianę i olbrzymich wyświetlaczach ulicznych w „Powrocie z gwiazd” nie bardzo potrafiłem to sobie wyobrazić. Dziś to rzeczywistość.

      1. Cóż, nic nie poradzę na to, że jednak ten doktorat ustrzeliłem i pewne nawyki mi zostały… 🙂

        Obłoku nie pamiętam. Za to najbardziej pamiętam jego fantomatykę – tak doskonałą, że jak ktoś raz się podłączy, to już nigdy nie będzie wiedział, czy faktycznie go potem odłączyli, czy nadal żyje w „sztucznej rzeczywistości”. Czyli Matrix przy Lemie jest wytłumaczony „jak krowie na rowie”.

        1. Zapewne nieco spóźnione, ale szczere gratulacje. Przez 5 minut można poprawiać komentarz. Potem nie, ponieważ niektórzy nadużywali możliwości edycji i „poprawiali” nawet po kilku dniach.

          Ciekaw jestem, czy teraz będziesz w stanie przełknąć „Obłok Magellana”. Akcja jest tam potraktowana nieco po macoszemu, większość to rozważania.

          Pisząc o fantomatyce masz na myśli „Bajki robotów”?

          1. A dziękuję 🙂

            Dobrze, że jest jakaś możliwość edycji na bieżąco. Korzystałem już. Ograniczenie też jak najbardziej słuszne. Chyba na wykopie jest też zasada, że nic nie można zrobić od razu, gdy tylko ktoś odpowiedział. Ale oczywiście na blogach nie ma wielkiego ruchu.

            Obłoku nie chce mi się teraz specjalnie szukać w bibliotece – chyba, że gdzieś sam mi wpadnie w ręce. Tak patrzyłem w streszczenie – z tego typu historii Lema to polecam Niezwyciężonego.

            Fantomatyka w sensie wirtualnej rzeczywistości, ale nie okularki tylko totalne podłączenie – właśnie jak w Matrixie. Bo w sumie w jaki sposób Neo ma zweryfikować, że faktycznie go wyjęli z kapsuły do prawdziwej rzeczywistości? Może to tylko zmiana symulacji była.

            1. Obłok nie jest dla tych, którzy poszukują lektury łatwiej, lekkiej i przyjemnej. Ale, szczerze mówiąc, pamiętam zarys fabuły, ale filozoficzne rozważania i „tło historyczne” jakoś do mnie nie przemówiły.

              Jeśli chodzi o, jak to nazywasz, fantomatykę, to to temat rzeka. Pamiętasz „Piękny umysł”? Niektórzy żyją w swoim świecie bez wspomagania. Przecież nawet tak zwane poglądy, to w pewnym sensie własny, hermetyczny świat często z rzeczywistością nie mający wiele wspólnego. O wierze nawet wspominać nie warto.

              1. No łatwej i przyjemnej to pewnie nigdy nie preferowałem 🙂

                Piękny umysł – to jednak zapraszam na moje forum, wątek o fazie wytwórczej w schizofrenii. Film nie tylko był świetny ale i oparty na prawdziwej historii, choć o ile wiem to ona mocno była uładzona na potrzeby holyłudziu.