Polowanie na jelenie

Wczoraj zakończyliśmy dramatycznym pytaniem dlaczego media im więcej kosztują, tym mniej są rzetelne i wiarygodne. Czy dlatego, że w pogoni za zyskiem zamiast opisywać rzeczywistość zapragnęły ją kształtować? Zaufanie podkopuje także podział w zależności od preferencji politycznych i religijnych. Informacja nie ma barw politycznych, nie zależy od wyznawanego światopoglądu. Jest albo prawdziwa, albo nie. Politycznego, religijnego wydźwięku nabiera dopiero po przetworzeniu, opatrzeniu komentarzem, podaniu w określony sposób. Wystarczy przejrzeć nagłówki by to dostrzec. Ta sama wypowiedź zależnie od osoby wypowiadającego się i sympatii redakcji będzie ‚ostra’ lub ‚skandaliczna’, ‚mocna’ lub ‚niedopuszczalna’.

Po drugiej stronie znajdują się odbiorcy, którzy nie tyle oczekują rzetelnej informacji, ile potwierdzenia swoich imaginacji, domysłów, poglądów, lęków, podejrzeń, utwierdzenia w przekonaniu. Stąd częsty, zwłaszcza w ustach polityków zarzut, brzmiący niemal jak obelga, że ktoś za dużo ogląda TVN z jednej strony czy TVP z drugiej.

Tak zwany „kontent”, czyli z angielska ‚zawartość’, a nie z polska ‚zadowolenie’, to wbrew pozorom nie towar, lecz opakowanie. Towarem jest bowiem reklama. W filmie „Ewa chce spać” pewien przestępca nie grabił przechodniów dybiąc na nich w ciemnym zaułku, o nie. On im oferował uczciwą wymianę — pieniądze w zamian za cegłę względnie cegłą gratis. Do podobniej bezczelności posunął się portal wyborcza.pl, który za dostęp do publikacji każe sobie płacić, a internautę, który przypadkiem wdepnął i coś kliknął wita żądaniem wyłączenia programu blokującego reklamy. „Wyłącz jeleniu tę blokadę bo my chcemy sobie na tobie zarobić. To umowa jednostronna, więc po prostu wyłącz, pooglądaj banery, ale nie licz na nic więcej” — zdają się mówić pomysłodawcy.

Można wykupić abonament, co wiąże się z tym, że reklam, teoretycznie, nie ma, można w zamian za zgodę na obecność reklam zaoferować nieograniczony dostęp do wspomnianego ‚kontentu’. Wiele portali, na czele z mediami publicznymi, żąda wyłączenia blokad i przekonuje, że reklamy nie są takie złe, bo dzięki nim treści dostępne są za darmo. Skąd blokady? Ano stąd, że portale robiły się coraz bardziej bezczelne. Często po wejściu na stronę pojawiał się przysłaniający wszystko całostronicowy baner, którego nie dawało się pominąć. Z kolei treść bywała i nadal bywa otaczana i poprzedzielana kolorowymi, mrugającymi banerkami utrudniającymi czytanie i doprowadzającymi użytkownika do szału. Właściciele portali najwidoczniej uwierzyli, że zmuszanie do oglądania reklam zwiększy zyski reklamodawców. Właśnie ta bezczelna nachalność doprowadziła do tego, że najpierw pojawiły się programy blokujące, a później zaczęto blokady wbudowywać w przeglądarki.

Wiele portali obiecuje, że wykupienie abonamentu pozwoli cieszyć się dostępem do treści bez reklam. A co w przypadku telewizji na żywo, w której reklamy są wplatane w program? TVN24 rozwiązała ten problem oferując możliwość cofania programu o dwie godziny. Wystarczy więc wejść, cofnąć sobie nieco i gdy pojawi się blok reklamowy po prostu go pominąć. Na stronie TVN24 można (jeszcze) przeczytać, jak miało być:

Strona www i aplikacja oferują szeroki wybór programów publicystycznych, możliwość oglądania kanałów nawet do siedmiu dni wstecz oraz możliwość cofania programu na żywo do dwóch godzin.

Po niemal roku od inauguracji portalu ktoś w stacji doszedł do wniosku, że już najwyższa pora wystrychnąć jeleni, którzy zapłacili na dudka i zmusić ich do oglądania reklam. Zlikwidowano więc możliwość cofania w najprostszy z możliwych sposób — przez „zamrożenie” paska przewijania. Oznacza to, że niezależnie od tego jak długo oglądany jest program, operować można wyłącznie w obrębie dwugodzinnego wycinka, którego koniec jest momentem wejścia na stronę. Jeśli na przykład rozpocznie się oglądanie o godzinie 10 rano, to można cofnąć do godziny ósmej, ale po kilku godzinach oglądania cofnięcie np. z godziny 13-tej na 12-tą staje się niemożliwe, bo został „zamrożony” przedział między 8-mą a 10-tą.  Pasek można zresetować tylko w jeden sposób — odświeżając stronę. Trudno oprzeć się smutnej konstatacji, że właściciel może pochodzić choćby i z Marsa, ale jeśli zda się na Polaków, to oni nie spoczną dopóki tych, którzy im zaufali nie wyrolują.

W dzisiejszym świecie mediów społecznościowych media komercyjne odgrywają coraz mniejszą rolę. Coraz to nowy tytuł przestaje ukazywać się w wersji papierowej, oblegane niegdyś portale tracą popularność. Czy ma to związek z opisanymi wyżej praktykami? Czy można doszukiwać się analogii z rynkiem muzycznym, na którym walka z „piratami” doprowadziła do tego, że sprzedaż zabezpieczonych przed użytkownikami płyt kompaktowych maleje, a rośnie płyt winylowych, których zabezpieczyć się nie da?

W związku z tym bardzo na czasie zdaje się być  pytanie o wiarygodność mediów, które łamią umowę zawartą z użytkownikami dla których, ale przede wszystkim dzięki którym i funkcjonują?

Dodaj komentarz