Pan doktor przyjmuje tylko dolary

Byłem w szpitalu. Na szczęście jako odwiedzający. Koleżanka, młodsza ode mnie. Zdiagnozowany rak. Wizyty, skierowania, chemia, oczekiwanie, chemia, oczekiwanie. Nieoczekiwanie choroba przyspieszyła. Raczyli przyjąć do szpitala. Dziewczyna półprzytomna, nie wie co się z nią dzieje, robi pod siebie. Awantura. Panie pielęgniarki nie będą „zajmować się tym gównem”. Fachowcy od zdrowia wkłuli kroplówkę poza żyłę. Ręka spuchła jak bania. Na szczęście rak tak szybko dziewczyny nie wykończył jak polska służba zdrowia. Ale ile się nacierpiała to jej. A było to tak…

Koniec XXX wieku. Rząd profesora Jerzego Buzka wdraża cztery wielkie reformy. Jedną z nich jest reforma służby zdrowia poddająca ją rygorom wolnego rynku.

Początek XXI wieku. Rząd absolwenta zasadniczej szkoły zawodowej, tow. Millera Leszka wywraca reformę służby zdrowia wprowadzając rozwiązania, które nie sprawdziły się nawet w okresie minionym na rynku mięsnym. Od tej chwili jeden centralny urząd zajmuje się dzieleniem miliardów pochodzących ze składek poza jakąkolwiek kontrolą i kontraktacją tak zwanych usług medycznych. Działająca w realiach wolnego rynku służba zdrowia poddana jest socjalistycznym wymogom i procedurom. To powoduje ucieczkę dobrych lekarzy zagranicę z jednej strony i coraz gorsze standardy leczenia z drugiej.

Pierwsza połowa pierwszej dekady XXI wieku. Do władzy dochodzą genetyczni patrioci i dekomunizatorzy mający wypisaną likwidację NFZ na sztandarach. Zamiast zlikwidować ten komunistyczny twór obsadzają go swoimi ludźmi i nie zmieniają niczego.

Wreszcie do władzy dochodzą cha cha cha liberałowie. Nie tylko nie reformują socjalistycznego tworu, ale socjalistyczne zasady rozszerzają także na rynek farmaceutyczny. Dzięki temu w połowie drugiej dekady XXI wieku nie tylko leczenie jest skandaliczne, ale i leków brakuje.

W zasadzie każdy mający nawet incydentalną styczność z polską służbą zdrowia powinien podpisywać dokument obligujący go do zachowania tajemnicy. Nie może być tak, że byle pacjent nie szanuje lekarzy, którzy w Polsce pozostali. Ponieważ są to w większości ludzie, których nie zatrudniłaby żadna placówka służby zdrowia na świecie. Bo pojedynczy przypadek można wziąć na barki przepracowania. Ale jeśli dzieci z matkami traktuje się jak śmieci? Oddajmy im głos:

Agnieszka: Na izbę przyjęć przyjeżdżam ze służbowego spotkania. Mój syn ma skierowanie na przycięcie błony bębenkowej, czyszczenie uszu. Jest 18.00, w niewielkim pomieszczeniu tłum. Trafiam do innego świata – świata bez zasad. Nie obowiązuje żaden porządek, żadna kolejność. To lekarz wybiera kogo przyjmie. I to nieprawda, że od razu przyjmowane są najcięższe przypadki. Obok mnie siedzi dziewczyna z kilkumiesięcznym dzieckiem. Wychodzi pielęgniarka. Kobieta wstaje, cicho mówi: „Moje dziecko coraz gorzej oddycha.” Pielęgniarka patrzy groźnie: „Co to znaczy, że gorzej oddycha?”, „Tak jakby się dusi” mówi tamta. „Zaraz” pada komunikat i pielęgniarka zaczyna odchodzić. Ne wytrzymuję, wrzeszczę „ Czy pani jest głucha?! Ta pani mówi, że dziecko się dusi”. Wspierają mnie stojący obok rodzice. „Proszę zająć się tym dzieckiem”. Dopiero wtedy pielęgniarka woła lekarza.

Czekam na swoją kolej. W końcu jest. Najpierw pediatra, potem z papierkiem idziemy do laryngologa. „Nie widzę w uszach żadnego płynu, proszę przyjechać za dwa dni” odsyła nas lekarka. „Ale przecież on był badany, z jakiegoś powodu został tu przysłany” tłumaczę. „Nic nie widzę. Następny proszę”. Koniec dyskusji. Cztery godziny zmarnowane. Dwa dni później Witek dostaje czterdziestu stopni gorączki, wymiotuje. Jadę do szpitala, jestem pewna, że to coś związane z uszami. Jest środek nocy, tym razem pusto. Dyżurny lekarz: „Dziecko ma rotawirusa, proszę jechać do przychodni, do rejonu” słyszę. „Jest środek nocy, może chociaż go pan zobaczy?” „Co mam zobaczyć, widzę przecież” wzdycha. „Ale dobrze, niech go pani daje”. Bada syna, i jednocześnie prowadzi lekką konwersację z asystentką. O czym? O tym co zrobiła mu jakaś pani Jadzia na kolację. Czyta też głośno i komentuje nowinki na portalu medycznym: „A rzeczywiście to kwestia górnych dróg oddechowych” stwierdza w końcu.

Warunki w szpitalu – koszmar. Lepiej już chyba jest w więzieniu. Trzy metry kwadratowe, dwa metalowe łóżka. Jedna z matek śpi na materacu, ja na leżaku ogrodowym. O drugiej w nocy przychodzi pielęgniarka. Zapala światło i komunikuje: „Proszę wynieść to z sali” pokazuje na mój leżak. „Ale dlaczego? Ja tu śpię”. „Zaraz wjedzie trzecie łóżko”. „Pomieścimy się „próbuję tłumaczyć. „Wynieść z sali, powiedziałam”. „A gdzie ja będę spać? Muszę być blisko dziecka, karmię”. „Na krześle”.

Inny przypadek:

Monika: – Dostaję skierowanie z Centrum Zdrowia Dziecka. Martyna ma problemy z zatokami, konieczna operacja. Mam ze sobą płytę z badaniem tomograficznym. Na izbie przyjęć tłumaczę lekarzowi, że moja córka ma mukowiscydozę, podaje mu płytę. „A po co pani to przywiozła? Ja ja nie mam tego jak odtworzyć. Proszę przywieźć normalną kliszę” oznajmia. „Ale przecież ma pan komputer” sugeruję. „A nie, to tylko monitor” słyszę. Jest piątek, 13.00, chcę dostać się do szpitala, wracam więc do Centrum Zdrowia Dziecka po kliszę. Po godzinie łapię tego samego lekarza w drzwiach. „To ja, z tą płytą. Byłam u pana przed chwilą, moja córka ma mukowiscydozę” „Z jaką płytą, jaka muskowiscydoza?” – nawet nie udaje, że nie zapomniał, choć naprawdę nie ma tłumu.

W ciasnym pokoju córka leży z chłopcami. Jest po zabiegu, ma podłączoną kroplówkę, siostra przynosi nocnik. „Niech dziecko się załatwi”. „Ale tutaj?!” „A gdzie?”. W pokoju pełno ludzi. Martyna się krępuje. „Przecież ona da radę pójść z tą kroplówką do łazienki, pomogę jej” oponuję. „Nie wolno!” „Ale dlaczego nie wolno?”. „Takie są procedury. Niech załatwia się tutaj”.

Więcej opowieści na portalu Mama:Du. Trudno uwierzyć, że te opowieści nie dotyczą jakiejś republiki bananowej, lecz państwa w środku Europy, członka Unii Europejskiej.

Na zapaść służby zdrowia nakłada się „reforma” rynku farmaceutyków. Przemysł farmaceutyczny to gałąź gospodarki obracająca setkami miliardów dolarów. Gdy panują zasady rynkowe wszystko jest w miarę jasne i w miarę przejrzyste. Gdy na arenę wkracza urzędnik, choćby i w randze ministra, nic nie jest ani transparentne, ani uczciwe. Uczciwi i pacjenci tracą, nieuczciwi szybko się bogacą. Zarobek na lekach jest tak duży, że opłaca się otworzyć fikcyjna przychodnię. I nie trzeba nawet wypisywać recept refundowanych, bo przebicie między ceną leku w Polsce i tego samego leku zagranicą bywa kilkukrotne.

Dodaj komentarz


komentarze 3

  1. Czy nie należałoby wprowadzić możliwości wypełnienia ankiety, w której pacjent odpowiadałby na pytania  i oceniał pracę personelu medycznego?

    Może na skutek tych ocen ( z dwóch lat) przychodnie, oddziały szpitalne otrzymywałaby na rok wywieszkę: LEKARZ ŻYCZLIWY PACJENTOM, PIELĘGNIARKA ZNA ZASADY SWOJEGO ZAWODU.

    Bo niedługo dojdzie do takich sytuacji jak bywało już w historii, że rodzina oddająca chorego do szpitala była piętnowana jako niegodziwa

    1. Nierealne. Jak jest jeden szpital w okolicy, to do kogo pójdziesz jeśli ocena będzie negatywna? Zważ, że reforma Łapińskiego przywróciła przekleństwo komuny — rynek producenta, w tym przypadku świadczeniodawcy. Popyt, czyli liczba pacjentów, wielokrotnie przewyższa podaż, czyli liczbę lekarzy i placówek. A to co pozostało w kraju, to przeważnie nieudacznicy, miernoty, których na zachodzie nikt by nie zatrudnił. Tutaj mają chronione tyłki, muszą naprawdę kogoś zabić, żeby zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Już NFZ postarał się, żeby ukrócić skargi pacjentów. Idąc na zabieg zmuszona jesteś podpisywać tony oświadczeń, że rozumiesz zagrożenia i że zdajesz sobie sprawę, że zabieg „może się nie udać” i nie będziesz awanturować się w razie powikłań. Lekarz przebił żyłę podczas wkuwania się w celu podłączenia kroplówki. Pokaż mi szpital na świecie, który takiego lekarza nie wywaliłby na zbitą mordę. A tu nie tylko nie ma się komu poskarżyć, ale na zwróconą uwagę posypała się taka wiązka, że szewc korepetycje mógłby brać.

      1. Czy bycie wieczną optymistką i marzycielką nie jest spowodowane taką bylejakością, że zostają tylko….marzenia.? Zdecydowanie czas pozytywizmu jest mi bliższy, ale gdy jest jak jest….to mrzonki romantyczne o „lepszym jutrze” zostają.