Okazja! 1 w cenie 3!

Funkcjonariusze

Prawo… Zgodnie z propozycją pewnego duchownego nie czyńmy z szamba perfumerii i nazywajmy rzeczy po imieniu. Tak więc zwane prawem przepisy, uchwalone przez partię rządzącą i opozycję, zakazują gromadzenia się i nakazują zachowanie co najmniej dwumetrowych odstępów między sobą. Prawo… Wróć! Te przepisy nie mogą dotyczyć funkcjonariuszy państwowych. Koronawirus został o tym poinformowany i zobligowany do nie utrudniania im pracy i powstrzymania się od wszelkich niezdrowych działań. Oczywiście nigdy i nigdzie nie jest tak, choć gdzieniegdzie bywa, że władza ma te same prawa i obowiązki co zwykli śmiertelnicy. To tłumaczy dlaczego głosować można raz, góra dwa zamiast, tak jak w Sejmie, tyle razy ile potrzeba do uzyskania satysfakcjonującego wyniku. Swoją drogą trudno zrozumieć upór. Skoro wybory mają zapewnić Dudzie reelekcję, to nie prościej uchwalić prawo… ustawę, zgodnie z którą, z uwagi na epidemię, Andrzej Duda zostaje mianowany na drugą kadencję w oparciu o wyniki sondaży? Są przecież takie, które dają mu zwycięstwo w I turze i na nie powołać się można w ustawie.

W telewizorze, z którego pochodzi zamieszczone wyżej niewyraźne zdjęcie, ponieważ na pierwszym planie był ktoś inny, przedstawicielka ZZ pielęgniarek (i położnych) oczekuje od pacjentów, że zawieszą na kołku swój instynkt samozachowawczy i nawet jak ich wirus złapie za gardło i zacznie dusić będą ze szczegółami opowiadać czy mieli kontakt i czy przypadkiem nie wrócili z zagranicy. Ponieważ granice są zamknięte, to muszą przyznać się, że to była zielona granica ewentualnie szlak przemytniczy. Wymóg wiąże się z nową modą panującą w służbie zdrowia, zgodnie z którą to pacjent decyduje jak ubrany będzie personel medyczny udzielający mu pomocy. Ten sam pacjent, który musi czekać miesiącami na pomoc specjalisty i ciągle słyszy, że oni za mało zarabiają, bo on za mało na nich płaci.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że personel medyczny dokonuje obecnie heroicznych czynów, poświęca się i ryzykuje życiem. Pacjenci powinni, a wręcz muszą wspomagać go we wszystkim w swoim dobrze pojętym interesie. Jednak to nie pacjenci są odpowiedzialni za lata zaniedbań, za niedofinansowanie i zbrodniczy, bolszewicki system. Nie wszyscy też potrafią zapomnieć, że lekarze zostawiali ich i zamykali gabinety domagając się nie zmian systemowych, lecz wyłącznie wyższych płac. Teraz medycy zbierają tego żniwo. Za grosze ryzykują zdrowiem i życiem nie mając podstawowego wyposażenia. Kto jednak o to wyposażenie miałby zadbać? Tonący w długach szpital, który większość pieniędzy przeznacza na płace i ledwo wiąże koniec z końcem? Ostatnio państwo rzuciło im na odczepnego trochę maseczek, kombinezonów, płynu odkażającego z Orlenu i niech się cieszą. A gdy drastycznie zaczęła wzrastać liczba zamykanych oddziałów, zgodziło się nawet przetestować ich od czasu do czasu „za darmo”.

W sieci można znaleźć taką oto informację:

Pro-Salus zajmuje się sprowadzaniem do Polski testów molekularnych Real-time PCR, w przypadku których potwierdzono wysoką skuteczność oraz dokładność w wykrywaniu w organizmie ludzkim obecności koronawirusa. Stosowane są między innymi przez Chiny, w których wybuchła światowa pandemia i które jako pierwsze są najbliżej jej opanowania.

Dalej czytamy sobie, że

firma jest gotowana sprowadzić na teren kraju jeden milion testów Real-time PCR oraz przeprowadzić je w przeciągu 42 dni poprzez budowę sieci centrów analitycznych na obszarze całej Polski. Według obecnych szacunków dziennie Pro-Salus chce przeprowadzać do 60 tysięcy testów. – Cały system ma kosztować 2 złote na polskiego obywatela, łącznie 15 milionów dolarów – mówi Rybski [prezes firmy medyczno-laboratoryjnej Pro-Salus].

Co na to władzunia? Ano kupiła testy gorsze, droższe, ale u zaufanego człowieka:

Pierwszą większą partię testów Ministerstwo Zdrowia kupiło na początku marca: niecałe 70 tys. od firmy Blirt, w której udziałowcem jest Jerzy Milewski, członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP. […] Blirt sprzedał rządowi testy jednogenowe, podczas gdy standardowe opierają się na badaniu trzech genów. Czy więc rzeczywiście były to testy wysokiej jakości?

Głupie pytanie. Przecież tu nie o jakość chodzi! Przecież im mniej testami da się potwierdzić przypadków, tym lepszy propagandowy wydźwięk „sukcesu”. Jeszcze raz prezes firmy medyczno-laboratoryjnej Pro-Salus:

Dziś koszt testu w Polsce to 400 zł, oferowałem je za nieco ponad 100 zł. Nie rozumiem tej sytuacji. Komu i dlaczego zależy, żeby kupować drożej i powoli?

Na pytanie prezesa odpowiada Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia: Od firmy Blirt testy kupowaliśmy na początku marca, ponieważ była to jedna z dwóch firm, które wówczas oferowały testy wysokiej jakości, na których pracowały już polskie laboratoria, w tym wojewódzkie stacje sanitarno-epidemiologiczne, i była też ich rekomendacja. Wkrótce dowiemy się z jakich ważnych przyczyn państwowych ministerstwo zlekceważyło ofertę drugiej z dwóch firm.

Trudno, naprawdę trudno zrozumieć prawników, którzy rozdzierają szaty, powołują się na jakąś Konstytucję i przekonują, że to, co uchwala sejm nie jest prawem. Wygląda na to, że dla uczonych głów pięć lat to za mało by pojęli, że prawem nie jest to, co zapisane, ale to, co czynniki partyjno-rządowe za prawo uważają. Na szczęście zrozumieli to posłowie opozycji i bez szemrania głosują za niezgodnymi z Konstytucją uregulowaniami. Niegdysiejsze — jak chce Konstytucja — „demokratyczne państwo prawne” w zamordystyczne państwo bezprawne przekształca parlament na każdym posiedzeniu. Weźmy taki artykuł noszący tajemniczy numer 15zzs popartej przez opozycję tak zwanej „tarczy antykryzysowej”. Brzmi niewinnie, a de facto sankcjonuje cenzurę:

Art. 15zzs. 1. W okresie stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii ogłoszonego z powodu COVID bieg terminów procesowych i sądowych w:
[lista]
– nie rozpoczyna się, a rozpoczęty ulega zawieszeniu na ten okres.

Co to oznacza? To oznacza, że na przykład ZUS nie wypłacił emerytury. Emeryt pisze pismo i… nic. ZUS nie musi odpowiadać, bo koronawirus. Nie przypadkiem ten przepis znalazł się w „tarczy antykryzysowej”. Ci, którzy zwrócą się o odroczenie opłat i podatków muszą liczyć się z tym, że odpowiedź (niewykluczone, że odmowną) dostaną po kilku miesiącach.  Poza tym

organy państwa nie muszą odpowiadać na wnioski o udostępnienie informacji publicznej. A gdy nie odpowiedzą w ustawowym terminie, obywatel w zasadzie jest pozbawiony możliwości wyegzekwowania odpowiedzi na drodze sądowej.

Oczywiście to nie jedyny przykład ograniczenia praw obywatelskich, uchwalone ostatnio ustawy roją się od takich kwiatków. Władza bowiem wykorzystuje trudną sytuację by przyznać sobie jak najwięcej uprawnień z jednej strony i coraz bardziej zacisnąć pętlę na gardle obywateli. Po wygaśnięciu epidemii ludzie nie tylko pozostaną bez pracy i środków do życia, ale także bez praw, zdani na laskę i niełaskę urzędników. A „stan zagrożenia epidemicznego” może potrwać kilka lat. Gra nie toczy się o przetrwanie obywateli, o ratowanie gospodarki, walkę z epidemią, lecz tylko (niektórzy dodają, że także i wyłącznie) o utrzymanie władzy za wszelką cenę.

Jeśli kiedyś przyjdzie pora na rozliczenia, należy koniecznie uwzględnić wkład dzisiejszej opozycji w dewastację kraju, demokracji, gospodarki. Gdy bowiem ktoś przekonuje, że napad na bank jest niezgodny z prawem, że nie należy, nie wolno, bo ktoś może stracić zdrowie lub życie, a potem w tym napadzie bierze czynny udział, to wcale nie jest mniej winny.

Dodaj komentarz