Lekarzu, czy ci nie żal? Lekarzu, wracaj do sal!

Wiadomo, że polscy lekarze są leniwi. Najpierw obijają się na 24-godzinnym dyżurze w szpitalu, a potem przyjmują w przychodni. Tam zamiast zajmować się pacjentem bawią się komputerem przepisując do niego wyniki badań i inne dane. Pacjenci tak humanitarnie traktowani, cierpiący, ledwo zipiący, obolali, gdy przyjdzie ich kolej często wyładowują złość na personelu medycznym, bo do najbliższego urzędnika jest daleko. Jednak nie można powiedzieć, że medycy gnuśnieli bezczynnie. Wielokrotnie protestowali, ale bynajmniej nie po to, by zmienić chore zasady funkcjonowania ochrony zdrowia. Zależało im jedynie na tym, by nadal pracować na 5 etatach, padać na nos, umierać z przepracowania, ale za większe pieniądze.

Mimo drastycznych niedoborów personelu medycznego władza postanowiła stworzyć szpitale tymczasowe. Żeby zachęcić do zatrudniania się w nich zaproponowano dwa razy wyższe płace. Chętnych nie brakuje tym bardziej, że i warunki pracy w niczym nie przypominają tych, jakie panują w „zwykłych” szpitalach. Kilka dni temu opisał je pokrótce lekarz zatrudniony w szpitalu narodowym na Stadionie Narodowym. Oczywiście nie w tym problem ile lekarze zarabiają, ponieważ żeby dobrze leczyli muszą być wypoczęci i godnie zarabiać. Problem w tym, że ich zarobki powinny być powiązane z kondycją placówki, która ich zatrudnia, a także z ich umiejętnościami, kompetencjami i doświadczeniem. A do tego potrzebny jest w miarę wolny rynek, a nie socjalistyczna, monopolistyczna czapa płacąca po uważaniu komu chce, ile chce i kiedy chce.

Polska służba zdrowia wbrew bajaniom polityków i niekumatych żurnalistów jest w stanie zapaści nie z powodu niedofinansowania, lecz z uwagi na wadliwy, niewydolny i nieefektywny, marnotrawny system. Jak zarząd placówki medycznej może zaplanować inwestycje, rozwój, zatrudnienie, skoro nie wie, czy z dnia na dzień nie zmieni się wycena świadczeń, na jaką kwotę będzie opiewał kontrakt i czy zostanie w ogóle podpisany? Na Śląsku zbankrutował doskonale wyposażony szpital, ponieważ NFZ nie podpisał z nim kontraktu. Dlaczego? Bo nie! Gdyby nie Jurek Owsiak ze swoją Orkiestrą i wsparcie Unii w wielu szpitalach byłoby sprzętu tyle, co na lekarstwo albo nie było wcale. Jak rzeczywistość przeraźliwie skrzeczy przekonać się mogą ci, którzy zmuszeni są korzystać usług placówki medycznej i ci, którzy w niej pracują. 36-letni lekarz: Mamy 13 łóżek na odcinku i 19 pacjentek. W izbie przyjęć niecierpliwi się kolejna trójka, ale najpierw muszę kogoś wypisać, żeby mieć możliwość ruchu. W pierwszej kolejności wypisuję panią, która od rana czeka na dokumenty. Siedzi grzecznie na krzesełku od kilku godzin. Później do domu pójdzie ta, która miała mieć dzisiaj zabieg, ale aparat nie działa. Nie działa od trzech miesięcy, ale mimo to ktoś ją przyjął. W międzyczasie do izby trafia kolejna pacjentka przysłana przez inny szpital. Nic o tym nie wiedziałem. Nie dodzwonili się do mnie, bo telefon był zajęty. Jest w stanie, w którym nie mogę jej odesłać… Jakie „nakłady na służbę zdrowia” sprawią, że praca lekarza nie będzie tak wyglądała?

Prof. Beata Buchelt z Akademii Ekonomicznej w Krakowie, specjalistka do spraw zarządzania personelem medycznym wraz z prof. Iwoną Kowalską-Bobko z  Instytutu Zdrowia Publicznego UJ przygotowały raport, który nie nastraja optymistycznie. Z badań obu pań wynika, że polska służba zdrowia nie załamała się całkowicie w dobie pandemii tylko dzięki odpowiedzialnej postawie młodych lekarzy. 50% medyków co prawda stwierdziło, że pandemia nie wpłynęła na ich dalsze decyzje, ale aż 29% zamierza ograniczyć swoją aktywność zawodową, 9% wyemigrować, a dalsze 6% odejść z zawodu. Aktualne miejsca pracy zamierza porzucić 13%. Z badań wynika, że o wyjeździe myślą głównie lekarze młodzi, dopiero zaczynający pracę.

Można sobie wyobrazić jak będzie wyglądał krajobraz po pandemii, gdy niemal połowa lekarzy zniknie z rynku. A to nie koniec zmartwień, ponieważ nie dość, że kształci się zbyt mało lekarzy, to wkrótce w ogóle nie będzie miał ich kto uczyć. Chciałbym zostać chirurgiemmówi student czwartego roku medycyny. — Specjalizacja trwa sześć lat. Do tego czasu odejdzie wielu starszych lekarzy,m a część młodych wyemigruje. W praktyce oznacza to sytuację jeszcze gorszą niż obecnie. Zbyt mała liczba studentów medycyny to jedna strona medalu. Drugą jest droga przez mękę przy specjalizacji. Państwo utrudnia i obrzydza ją jak może. Dlaczego?Po co? Jaki cel chce w ten sposób osiągnąć?

Lata całe zamiast wdrażać kompleksowe rozwiązania wykonywano ruchy pozorne, zagłaskiwano problemy, latano doraźnie. PO idąca do wyborów w 2005 i 2007 roku z likwidacją NFZ na sztandarach nie kiwnęła w sprawie socjalistycznego molocha palcem. Zmieniła tylko prezesa na swojego. Potem przerzucała odpowiedzialność na barki a to samorządów, a to samych placówek. Poprzez prywatyzację zmuszała placówki medyczne do działania w warunkach rynkowych, ale pozostawiła socjalistyczną monopolistyczną czapę, która płaci za usługi, albo nie płaci, zależnie od kaprysu. Gdy dziurawy system nadal wykazywał coraz większe straty „zreformowano” także system refundacji leków, co doprowadziło do tego, że leków w aptekach brakuje i są horrendalnie drogie. Obecna władza twórczo rozwija rozpoczęte dzieło tworząc 1 października 2017 roku sieć szpitali. Co ta zmiana dała? NIK twierdzi, że dużo:

Koszty działania placówek rosły szybciej niż ich kontrakty z NFZ. Zarządzanie placówkami czy koordynacja opieki — mimo zapowiedzi rządu — nie poprawiły się, a więc sieć nie spełniła swoich celów.

Czy trzeba być specjalistą lub jasnowidzem by przewidzieć, że jeśli jeden unieruchomiony z powodu braku paliwa samochód weźmie na hol drugi, także z pustym bakiem, to sytuacja nie ulegnie zmianie i żaden nie ruszy z miejsca?

Niektóre procesy zachodzą wolno, niepostrzeżenie, niektóre gwałtownie. Wyobraźmy sobie żonę. Przygotowała składniki, nastawiła zupę i czeka aż się ugotuje. Nagle wpada mąż podnosi pokrywkę, smakuje, stwierdza, że zupa nie spełnia jego oczekiwań i połowę wylewa. Na pytanie żony co będzie na obiad radośnie oznajmia, że resztki ze śniadania. Oczywiście podobieństwo do zmagań Tuska z OFE jest zupełnie przypadkowe. Niemniej jednak nawet dziecko wie, że teraz podjęte decyzje zaczną być odczuwalne za kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Dziś na przykład odczuwamy skutki reformy służby zdrowia zapoczątkowanej przez neobolszewików na początku wieku i skutki zaniedbań i zaniechań kolejnych rządów rządzących po nich. Czy kogoś powinno to napawać niepokojem? Tak, tych, którzy nie otrzymawszy pomocy medycznej będą umierać w męczarniach. Reszta nawet nie zorientuje się, że już nie żyje.

Wiem, że zdaniem prezydenta rekreacja na wolnym powietrzu nie powinna być zakazywana — powiedział rzecznik prezydenta Błażej Spychalski. Bierzmy więc żonę, córkę mamę, teściową pod rękę i spacerujmy jak najwięcej. Póki jeszcze możemy chodzić.

Dodaj komentarz