DNA dna

Wczoraj postawiliśmy tezę, że ktoś, kto nie wie w którą stronę iść powinien jak najszybciej zrezygnować z funkcji przewodnika.  W przeciwnym razie trafi na śmietnik historii wraz z tymi, których prowadzi. Dziś media doniosły, że Budka et consortes są bliżej celu niż wydawało się dotąd. Z najnowszego sondażu wynika, że z miejsca, do którego doszli prowadzeni przez lidera, da się już dostrzec szczegóły zbliżającego się szybko dna. Na PiS wciąż chce głosować jedna trzecia Polek i Polaków — 33,5%, zaś dzięki unijnym środkom zapewnionym przez lewicę poparcie raczej wzrośnie niż zmaleje. Hasło „une dajo” znowu zyska na znaczeniu. Oczywiście zarówno populiści lewicowi jak i ludowi oraz koalicyjno-obywatelscy obiecają kilka razy więcej, ale raczej nikt się na to nie nabierze. Na Polskę 2050 Szymona Hołowni chce oddać głos 21,9% respondentów, a na ugrupowanie, na którego czele stoi Borys Budka 12,1%. Lewicę popiera 3 pkt procentowe mniej — 9,1%.

Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy Trzaskowski nie rozwija skrzydeł dlatego, że Budka stoi na przeszkodzie, czy dlatego, że jest równie nieudolny. Niemniej jednak Koalicja Obywatelska z Rafałem Trzaskowskim i Borysem Budką na czele mogłaby liczyć na nieco większe poparcie — 15,7%. Badanie dało także odpowiedź na pytanie do kogo powinien przykleić się Kosiniak-Kamysz by PSL przekroczyło próg wyborczy. 6,4% poparcia zapewniłoby umieszczenie na sztandarach ludowców Bronisława Komorowskiego. Jego konserwatyzm sprawia bowiem, że z każdym mu po drodze. Jeśli zaś chodzi o wyborców, to podczas gdy jednych urzeka to, że „une dajo”, inni koncentrują się na personaliach.

— Będzie pan głosował na PSL?
— W życiu! Panie! Im w głowie tylko koryto! Przecież oni żadnego programu nie majo!
— No ale popiera ich Komorowski.
— Który? Marcin? Ten piłkarz?
— Nie, Bronisław, były prezydent.
— A, jak on popiera, to będę głosował na PSL!
— No ale on nawet startował nie będzie, a sam pan mówił, że PSL nie ma programu?!
— Nie szkodzi. Kogo Komorowski popiera, temu program niepotrzebny.

Trudno mieć za złe wyborcom, że przy urnie kierują się nazwiskiem, wyglądem, przynależnością, a nie programem i zdrowym rozsądkiem. Nie zaprzątają sobie głowy analizowaniem które obietnice są realne, a które nie. To, że demokracja praktycznie od początku była karykaturą zawdzięczamy tak zwanej demokratycznej opozycji. W czasach PRL-u w podziemiu edukowała społeczeństwo, ale skupiała się głównie na historii. Po transformacji nikt nie zajął się nauką demokracji. Pozostawieni sami sobie wyborcy z wyborów na wybory są coraz bardziej i bezczelniej okłamywani, a ordynacja została tak pomyślana, że politykom uchodzi to płazem, bo nie da się ich ukarać — mała liczba głosów nie oznacza, że kandydat nie zostanie posłem. Wybory to dziś raczej plebiscyt, w którym elektorat wskazuje który jego zdaniem pomazaniec lidera partii jest godny by zasiadać w ławach poselskich.

Po zmianie ustroju zadbano w pierwszym rzędzie właśnie o to, by demokracji podciąć skrzydła. Warto przeglądnąć gazety z tamtego okresu by przekonać się, że celem istnienia parlamentu wcale nie miało być ścieranie się poglądów, dyskusje, wykuwanie najlepszych rozwiązań dla kraju, lecz wyłącznie komfort rządzenia. Stąd progi wyborcze i proporcjonalny system premiujący zwycięzców. Dopisanie sposobu przeliczania głosów na mandaty do Konstytucji miało na celu niedopuszczenie do zmiany ordynacji przed osiągnięciem przez polską demokrację właściwego poziomu rozwoju. Dopiero bowiem gdy któreś ugrupowanie w ten czy w inny sposób osiągnie większość konstytucyjną, będzie mogło zmienić sobie ordynację na taką, jaka mu pasuje i stosownym zapisem przypieczętować swoją przewodnią rolę w państwie.

Innym przykładem przykrawania demokracji tak, by rządzącym rządziło się komfortowo jest atrapa parlamentu, izba pozorów, zwana izbą zadumy, czyli Senat. Ostatnie lata odarły ze złudzeń, że to gremium to coś więcej niż 100 synekur wraz z zapleczem. W zeszłym roku zacni ci ludzie w pocie czoła, nie szczędząc sił, przez bez mała miesiąc deliberowali nad wyborami kopertowymi. Zamawiali ekspertyzy, słuchali fachowców, wnosili poprawki, słowem poświęcili się pracy bez reszty. Gdy wreszcie rezultat ich nadludzkiego wysiłku umysłowego trafił do Sejmu, ten niczym zawodowy koszykarz w mgnieniu oka posłał go do kosza. Choć w poprzedniej kadencji Senat skupiał się na poprawianiu interpunkcji i błędów ortograficznych, to Sejm nawet i to odrzucał.

Co na to wszystko Borys Budka? Nie załamuje rąk, ponieważ ma własne badania. Korzystniejsze. „Idzie” w nich „łeb w łeb” z Hołownią. To ci dopiero lider-minimalista!

Dodaj komentarz