Obracam w palcach złoty pieniądz

Dowiedziałem się właśnie, że felietonista Wprost Zbigniew Hołdys wziął udział w programie swojego przełożonego Tomasza Lisa. To co czytałem było tak niewiarygodne, że nie wierzyłem własnym oczom. Poszukałem i znalazłem tę audycję w wersji pirackiej, a więc nielegalną. Z tego względu nie została ściągnięta, lecz uległa oglądnięciu.

W miarę słuchania coraz bardziej rosło mi zdumienie. Własnym uszom nie dowierzałem. Oczom nie mogłem, bo piracka kopia była fatalnej jakości i widać było jedynie, że p. Hołdys występuje w olbrzymim kapeluszu. Ciekawe czy zdejmuje go kładąc się spać. Tak więc zdumienie rosło, rosło, rosło aż do rzeczywistości przywołał mnie huk. Okazało się, że to opadająca szczęka uderzyła o podłogę.

Nie będę zagłębiał się w polemikę z panem Hołdysem, bo nie o to chodzi. Chciałbym Mu tylko zwrócić uwagę, że praktycznie wszystko, co nas otacza to podróbki, bo oryginał może być tylko jeden. Dlatego nie ma najmniejszego znaczenia czy podróbkę nazwiemy kopią, reprodukcją, generykiem, zamiennikiem czy coverem.

Pan Hołdys nie stworzył niczego wyjątkowego, niczego odkrywczego, niczego bezprecedensowego. Wzorując się na tych, którzy to zrobili pierwsi skrzyknął kilku chłopaków którzy mieli odgrywać ustalone role – basisty, perkusisty, wokalisty, gitarzysty, klawiszowca. Potem wzorując się na innych stworzył swoje na obraz i podobieństwo. A skoro wzorował się na innego rodzaju klasykach, to to, co stworzył, w niczym nie przypominało V Symfonii czy koncertu fortepianowego a-moll opus szesnaste. Przypomina za to dokonania wielu innych podobnych zespołów z kraju i zagranicy.

Nie ma w tym niczego nagannego. Wręcz przeciwnie – na tym polega postęp. Nikomu nieznana piosenka „Painter Man” zapomnianego zespołu The Creation zaśpiewana przez Boney M. stała się światowym przebojem. Jednak walka z „podróbkami” zatrzyma kreatywność i położy kres konkurencyjności i innowacyjności. To truizmy które najwidoczniej nie trafiają do tego, kto powinien to rozumieć najlepiej, kto żyje z wzorowania się i naśladowania innych.

Pan Hołdys chce sam określać wartość swoich dzieł: To znaczy szewc będzie mówił ile za naprawę butów bierze, mechanik naprawiający samochód będzie mówił, a ja za tekst nie. Ten (niewyraźnie) chce tego tekstu wysłuchać, on mi powie ile on mi da. Nie mogę się na to zgodzić dlatego, że ja wiem jak ciężką pracą jest praca twórcy. W przeciwieństwie do pracy profesora na uczelni, ekspedientki w sklepie?

Pan Hołdys najwyraźniej zapomina o tym, że artysta, wykonawca, autor to usługodawcy, oferujący swoje usługi – opowieść, piosenkę, wierszyk. A odbiorca decyduje czy oferowany „towar” ma dla niego jakąkolwiek wartość i płaci lub nie. Z tej samej przyczyny obraz Leokadii Zając z Rzeszowa nie osiągnie nigdy ceny obrazu Jana Matejki z Krakowa. I nie ze względu na nazwisko, ale treść i formę. Jeśli twórca sam zacznie wyceniać swoje dzieła i przy ich wycenie upierać, to bardzo szybko umrze z głodu.

 

PS.
Małe przypomnienie: Dwa zestawy komputerowe dla dwóch domów dziecka w Lublinie musi kupić Zbigniew Hołdys, legendarny lider zespołu Perfekt. To skutek ugody zawartej między muzykiem a BSA (Business Software Aliance), organizacją zwalczającą piractwo komputerowe, po ujawnieniu w 2000 roku w firmie artysty oprogramowania, na które nie posiadał licencji. Artysta zapłaci także odszkodowanie na rzecz pokrzywdzonych producentów.

Cały amerykański przemysł filmowy ma pirackie korzenie. Kiedy Thomas Alva Edison w roku 1889 wymyślił i opatentował kinetoskop twórcy i reżyserzy, którym nie w smak były opłaty licencyjne, wywędrowali z Wschodniego Wybrzeża do Kalifornii by tam uchronić się przed wynalazcą i kontrolami przeprowadzanymi przez Motion Pictures Patents Company. Hollywoodzki przemysł filmowy został utworzony przez – jak to się dziś określa – piratów.

Dodaj komentarz