Niechaj każden sobie mówić jak chcieć

Ministra zdominowała wolne media. Kobiety na stanowiskach potrzebne im były nie tyle dlatego, że są kompetentne, wykształcone i dobrze sobie radzą, ile po to by kroczyć w awangardzie walki o równouprawnienie. Bo nic tak nie równouprawnia jak język, zwłaszcza eksponujący płeć. W dawnych czasach feministki mężnie, bo przecież nie żennie, walczyły z feminatywami twierdząc, że żeńskie formy dyskryminują je i ośmieszają. Walkę wygrały, więc zmieniły stronę barykady i walczą nadal. Walka bowiem tym się charakteryzuje, że nie zostawia czasu na myślenie. Zwycięstwo z kolei sprawia, że nie ma już o co walczyć, a bez walki nudno. Mężczyźni walczą od zarania dziejów, giną na placach bojów, a kobiety przecież wcale nie są od nich gorsze. Nawet lepsze, bo walczą i nie giną bez sensu lub na wojnie. Dziadowie walczyli z okupantami i zaborcami o polszczyznę, o język polski, baby walczą z polszczyzną, z językiem polskim.

Sylwia Bagińska na portalu Dziennika Gazety Prawnej postanowiła w omawianej kwestii zasięgnąć porady u specjalisty. Zrobiła to w imponującym stylu nie pozostawiając wątpliwości, że to specjalista wysokiej klasy.

Całym sercem jestem za feminatywami, bo nie budzą mojej śmieszności, ani nie postrzegam ich jako błędów językowych, choć jeszcze nie mieszczą się w normie. Przekazują dodatkową informację, a to ważne — oświadcza rozmówca portalu Dziennik.pl.

Jak widać śmieszności u językoznawcy, dr. Konrada Szamryka z Uniwersytetu w Białymstoku obudzić nie jest łatwo. Przy okazji, zupełnie mimochodem udzielił porady jak wyłgać się od napisanego na ocenę niedostateczną dyktanda. Drodzy uczniowie

Błąd to nieświadome odstępstwo od reguł języka.

Ja specjalnie napisałem „rodzice pojehali na órlop w wżeśnió”. Wiem jak się to pisze. To nie błąd, to innowacja, proszę pani! Przecież

Tu nie mamy do czynienia z nieświadomym odstępstwem, tylko ze celowym wprowadzaniem form żeńskich. Dlatego to nie jest błąd, a raczej innowacja, a to już zupełnie inna perspektywa. Ministerka, czy ministra wzbogacają więc język. Mogą się one nie mieścić jeszcze w normie słownikowej, ale błędami nie są.

No i mamy jasność. Tysiące lat język służył komunikacji, ustalało się znaczenie słów i reguły ich składania do kupy, by tworzyły jasną, sensowną i zrozumiałą całość. PiS doszło do wniosku, że do zasad, praw i umów, które nie służą partii, nie trzeba się stosować, a polityczki i sprzyjające im media rozszerzyły tę zasadę na język.

Język obecnej kadencji Sejmu pokazuje nam, że zdecydowanie częściej używana jest forma ministra niż ministerka. Do tej pory mogliśmy zastanawiać, czy kobieta minister to ministra, czy ministerka. Teraz już śmiało można stwierdzić, że ministra, bo taką formy wybrały ministry, które znalazły się w rządzie premiera Donalda Tuska.

Na jak pod każdym względem wysokim poziomie (my skoncentrujemy się na językowym, ponieważ wypowiada się językoznawca) stoi zarówno rozmawiająca jak i rozmówca świadczy dowolność by nie rzec dezynwoltura w stosowaniu reguł zarówno gramatycznych jak i ortograficznych. Zgodnie z zasadą, że każdy niech sobie mówi jak chce. Na uwagę, że Anna Maria Żukowska z Nowej Lewicy uważa, że powinna być jednak ‚ministerka’, doktor językoznawca odparł:

To jest ciekawe, czyli ciągle panuje jakaś dowolność. To pokazuje, że feminatywy są ciągle in statu nascendi. Jeszcze trochę przyjdzie się nam o nie pospierać. Zwróciłem jednak uwagę natomiast na to, że podczas zaprzysiężenia rządu Katarzyna Kotula i Barbara Nowacka, składając ślubowanie, użyły form: obejmując urząd ministry. Jeśli urzędniczka państwowa tej rangi składa ślubowanie jako ministra, to już chyba nie ma bardziej oficjalnej, doniosłem chwili dla użycia form żeńskich. Panie minister użyły formy ministra, a prze to dają feminatywom zielone światło nie tylko w języku polityki, ale w ogóle w polszczyźnie.

Czy jeśli jednak natomiast specjalista miast ‚przeto’ użyje formy ‚prze to’, to da takiej pisowni zielone światło nie tylko w języku polskim, ale w ogóle w polszczyźnie? Niestety, jeśli nieuk lub jego żeński odpowiednik o czymś decyduje, to nigdy nic z tego dobrego nie wynika, zawsze kończy się chaosem i bałaganem. Obowiązkiem uczonego nie jest aprobowanie łamania zasad, ale sprzeciwianie się. Nie da się bowiem ani porozumieć, ani zrozumieć jeśli rozmówca nie stosuje się do reguł i używa słów nieprawidłowo, niezgodnie z ich znaczeniem. Jak doktor Konrad Szamryk zrozumiałby zdanie: „Dziś na balu u prezydenta tańczyli ministrowie z ministrami”, skoro uważa, że ‚ministra’ dostała zielone światło? Używając poprawnej formy ‚ministerka’ nie ma żadnej wątpliwości, że tańczą panowie ministrowie z paniami ministerkami.

Nieco inaczej sprawę widzi Tomasz Skory na portalu RMF24. Poprawne formy nie podobają mu się dlatego, że są niejednoznaczne. ‚Pilotka’ na przykład to nie tylko osoba płci żeńskiej pilotująca samolot, ale przede wszystkim nakrycie głowy. Dzięki temu, że nie ma już maszyn do pisania, które obsługiwały głównie kobiety, ‚maszynistka’ bardziej się kojarzy z kobietą prowadzącą pociąg niż z piszącą na maszynie. Z kolei jeśli żeńskim odpowiednikiem ‚karła’ jest ‚karlica’, to żeńskim odpowiednikiem ‚posła’ winna być ‚poślica’, bowiem ‚posłanka’ jest kobietą-posłańcem, a nie posłem. Problem polega na tym, że twórców żeńskiej nowomowy nie obchodzi poprawność językowa, tylko polityczna. Dlatego nie chcą słyszeć o formach poprawnych, istniejących w języku od dawna, lecz wymyślają jakieś łamańce. Od dawna istnieje słowo ‚sekretarka’, ale kobietom wyzwolonym tak się to kojarzy z Marylą Rodowicz i jej „szparką-sekretarką”, że wymyślają jakieś ‚sekretarzynie’ czy ‚sekratary’ stanu w ministerstwie. A przecież ‚szparki’ to niekoniecznie to, co im się kojarzy, lecz «szybki, prędki, wartki, żwawy».

Kilka pań objęło właśnie w rządzie funkcje sekretarzy stanu, to zaś może wywoływać niepokój zwolenników feminatywów. Nie ustalono bodaj jeszcze, czy np. Joanna Scheuring-Wielgus jest sekretarzą czy sekretarką stanu. A może — jak suflują środowiska feministyczne — sekretarzynią? Czy może sekretarą, sekretarzycą albo sekretarzką? Jeśli rzeczywiście miałaby obowiązywać zasada „niech każdy mówi jak chce”, to zgodnie z regułami kształtowania się języka czeka nas nieokreślony czas wypracowywania się zasady, która doprowadzi w końcu do wybrania najdogodniejszej językowo wersji.

Nas nie czeka, ponieważ media już dokonały wyboru i z uporem godnym lepszej sprawy narzucają swoją wersję. Choć nie czynią tego konsekwentnie.

Tam gdzie się da należy z całą pewnością stosować formy żeńskie, bo dlaczego nie? Zdecydowanie ułatwiają i upraszczają komunikację. Bywają jednak takie nazwy, takie zawody, których się po prostu sfeminizować nie da. Zwłaszcza w wojsku feminizowanie stopni na siłę nie przyniesie dobrych efektów. Szeregowa jest do zniesienia, ale kapralka, pułkowniczka czy gorzej — kaprala, pułkownica brzmią tragicznie. Oczywiście autor nie ma racji, gdy pisze:

Jeśli powyższe wygląda na kpiny, to — zapewniam — nie dlatego, że autor uporczywie chce się z feminatywów nabijać. Intencją jest wykazanie, że używanie feminatywów powinno mieć granice, bo za nimi czai się śmieszność. Są w naszym języku słowa, których się nie da sfeminizować.

Po pierwsze nieuprawniony imposybilizm. PiS udowodniło, że da się, że każdą regułę można złamać. Po drugie co to za argument, że śmieszne, skoro żeńskie, czyli słuszne? Po trzecie nawet jak śmieszne, to posłuszni wyrobnicy pióra zapałają świętym oburzeniem i ogłoszą, że wcale nie śmieszne, że to ksenofobia i dyskryminacja, skandal oraz hucpa, że niedopuszczalne jest śmianie się z kobiet, które walczą. Z polszczyzną głównie.

Dodaj komentarz