Nie wierzę w istnienie zjawiska

Sprawa Daukszewicza odchodzi powoli w zapomnienie, więc należy ją nieco odświeżyć. Podjął się tego Wojciech Orliński, który wywód zaczął od deklaracji, że nie wierzy. Kiedyś prowadził w radiu Tok, zapłać żeby posłuchać, audycję Piąteczek, która pewnego dnia zniknęła z anteny wraz z prowadzącym. Potem po cichutku wróciła, ale w wersji 2, czyli płatnej, dostępnej wyłącznie w Internecie. W cóż takiego nie wierzy Orliński?

Nie wierzę w istnienie zjawiska określanego przez prawicowych publicystów jako cancel culture (kultura unieważniania). Gdy o nim mówią, zazwyczaj stawiają dwie sprzeczne ze sobą tezy.

Z wywodu wynika, że coś, w czego istnienie Orliński nie wierzy, po prostu nie istnieje. Nie ma czegoś takiego jak cancel culture, to żadne unieważnianie, to zwykły bojkot. Ktoś coś powie, napisze, zrobi, uruchamiają się oburzeni i bojkotują.

Gdy John Lennon powiedział, że Beatlesi są popularniejsi od Jezusa, amerykańska prawica paliła ich płyty. Koncertom Nergala do dzisiaj towarzyszą protesty różnych obrońców wartości chrześcijańskich.

Wszelkiego rodzaju cenzury, palenia płyt, książek, czarownic, heretyków, niszczenia kultur, eliminacji narodów, także żadną miarą do kategorii cancel culture zaliczyć nie sposób. To po prostu inny rodzaj bojkotu. Analogicznie jest z Daukszewiczem.

Najnowszym przykładem cancel culture mają być odejścia ze „Szkła kontaktowego”. Krzysztof Daukszewicz palnął dowcipasek klasy „wujo na imprezie rodzinnej”, spotkał go za to podobno straszliwy hejt, więc strzelił focha i odszedł – a na znak solidarności z fochem dołączyli do niego Robert Górski i Artur Andrus.

Chcesz uchodzić za intelektualistę? Oceń żart! W czasach minionych istniała specjalna komórka, której zadaniem było pilnowanie, by poddani za bardzo nie dworowali sobie z władzy. Raporty były uspokajające: „Krąży wiele żartów, ale nie są groźne ponieważ w większości są niezrozumiałe”. Żeby było symetrycznie należy zaznaczyć, że

każda osoba znana jest hejtowana (dobry tytuł na piosenkę!). Nawet tak mało istotny felietonista jak ja ma swoich osobistych hejterów, którzy usiłują (bez większego powodzenia) komentować u mnie na blogu.

Orliński do swoich osobistych hejterów stosuje swoją uniwersalną zasadę, zgodnie z którą

Jedyny sposób na uniknięcie hejtu w internecie to nie odzywać się. W ogóle. Ani w internecie, ani w „Szkle kontaktowym”. Nawet na ulicy, bo tam zawsze się znajdzie ktoś, kto ukradkiem nagra i wrzuci do sieci.

Z dobrymi radami jest jak z wkładaniem spodni przez głowę, dlatego sam Orliński nie zamierza stosować się do nich. On ma pełne prawo odzywać się, a hejterzy mają prawo, a wręcz obowiązek milczeć. Ci, którzy nie skorzystają z przysługującego im prawa, nie dopełnią obowiązku, zostaną skutecznie uciszeni. Oczywiście tylko tam, gdzie sięga jego władza. Bo hejt to bardzo wygodna wymówka dla wszelkiej maści zamordystów i cenzorów, to worek bez dna, do którego można włożyć wszystko, zwłaszcza krytykę i polemikę. Przy czym należy mieć na względzie, że hejterami zawsze są oni, nigdy my. Jeśli na przykład nazwiemy kogoś dziadersem czy konserwatywnym prykiem, to to jest jak najbardziej dopuszczalna opinia. Gdy jednak ktoś spróbuje nasz wiek lub zapatrywania wykorzystać przeciwko nam, to wtedy mamy do czynienia z pospolitym, niedopuszczalnym, chamskim, karygodnym hejtem.

W konkluzji Orliński ostrzega, że dopóki ktoś nie zlikwiduje mu bloga, to

nawet jeśli „Szkło kontaktowe” całkiem zniknie z anteny, nie uznam tego za cancel culture, tylko za naturalne szukanie nowych pomysłów.

Tytuł przemyśleń brzmi »Cancel culture, czyli nie płakałem po Daukszewiczu«. Nieodparcie nasuwa się skojarzenie z wierszem Martina Niemöllera, który można sparafrazować tak:

Najpierw uciszyli komunistów.
Nie płakałem po nich,
bo się z nimi nie utożsamiałem.

Potem ocenzurowali socjaldemokratów.
Nie roniłem po nich łez,
bo nie podzielałem ich poglądów.

Potem przyszła kolej na konserwatystów.
Nie było mi ich żal,
bo mam duszę rewolucjonisty.

Gdy dobrali się do dziadersów i starych pryków.
Przyjąłem to spokojnie,
bo przecież jestem młody.

Wreszcie dobrali się do mnie
i nie było już nikogo,
kto chciałby się za mną ująć.

Foch Daukszewicza i dwóch satyryków wstrząsnął programem, który balansuje na skraju niebytu. Wielu po satyryku zapłakało. Po Orlińskim, który zniknął z anteny radia Tok i z Gazety Wyborczej nie zapłakał nikt. Artykuł to swego rodzaju schadenfreude? Brak wiary Orlińskiego w zjawisko podsumowuje p. Katarzyna Szumlewicz w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Wprost”:

Przypomnijmy, że podobna sytuacja spotkała czarnoskórego muzułmańskiego popularnego komika Dave’a Chapelle’a, którego pracownicy Netflixa scancelowali za rzekomą transfobię (czyli stwierdzenie, że wszystkich nas urodziły kobiety). Brytyjczyk Ricky Gervais co i rusz obrywa za swoje żarty wobec mniejszości seksualnych, a John Cleese z grupy Monthy Pythona zmierzył się z prawdopodobieństwem ocenzurowania jego filmu (do czego jednak w końcu nie doszło). Ofiarami cancelu padają artyści, dziennikarze, nauczyciele. Każdy może być Daukszewiczem, ponieważ środowisku cancelującemu może nie spodobać się nawet niewielkie odstępstwo od sztandarowej prawdy i przekonania danego momentu.

Problemem nie jest ten, kto wskazuje wroga i próbuje go uciszyć, wyeliminować z życia publicznego, skazać na śmierć cywilną, ponieważ on przeważnie nie ma tyle władzy. Problemem są idioci, którzy mając władzę nie mają rozumu. Eliminują ludzi wartościowych, myślących, podczas gdy prawdziwi wrogowie, Trump, Kaczyński, Putin, bez przeszkód głoszą dużo bardziej przerażające hasła.

Dodaj komentarz