Najpierw zawalimy, potem poprawimy

Obecności posłów PiS-u w Sejmie marszałek Hołownia zawdzięcza ogromną popularność. Swada, humor, ironia, nie były w tej sali obecne przez ostatnie osiem lat. Jednak coraz wyraźniej widać, że pod maską otwartego, błyskotliwego showmana kryje się parafianin-karierowicz, któremu marzy się prezydentura, a stanowisko marszałka Sejmu traktuje jak odskocznię,  element kampanii wyborczej. Ciągle podkreśla, że jest przepełniony szacunkiem do wszystkich, że wszystkich traktuje jednakowo, że działa zgodnie z prawem, ale trudno oprzeć się wrażaniu, że ta fasada skrywa pustkę.

Niedawno Robert Biedroń nazwał p. marszałka politycznym tchórzem, ponieważ nie chce powiedzieć szczerze, jakie ma poglądy, a przecież czytaliśmy w jego książkach, jakie ma na ten temat poglądy i zrzuca odpowiedzialność na referendum, które już się odbyło. Polki i Polacy swoje referendum wyrazili na ulicach podczas Strajków Kobiet. Wyrazili, jeśli chodzi o badanie opinii publicznej, pod projektami ustaw, które były składane w tej sprawie. W opinii Biedronia to jest oczywiście próba uciekania od odpowiedzialności za podjęcie decyzji, co jest obrzydliwe w mojej ocenie. Dlaczego? Dlatego, że na koniec dnia płacą za tą reakcję ludzie, te kobiety, te dziewczyny, które czekają na to prawo, przeprowadzają dzisiaj aborcję nie tylko w sposób nielegalny, ale niebezpieczny dla ich życia I zdrowia.

Co na to Hołownia? Nie zaprzeczył, że jest tchórzem, lecz dokonał analizy intencji, ponieważ tu nie chodzi o kolejną nawalankę polityczną tego czy innego polityka, tylko o sprawy które naprawdę rozdzierają serca i życia wielu ludzi w Polsce. Ja nie odnajduję się w języku debaty, jaki zaproponował Robert Biedroń, nazywając mnie zresztą w innym programie tchórzem i wyzywając od najgorszych.

Marszałek Sejmu podkreślił, że sprawy tak ważne jak kwestia dopuszczalności przerywania ciąży powinna zostać rozstrzygnięta przez obywateli, bo „jak biorą się za to politycy, to się kończy dokładnie tym, braniem się za łby, obrażaniem się nawzajem, okrzykami płomiennymi od których w żaden sposób nie poprawia się sytuacja polskich kobiet”.

Gest

Obywatele mają wypowiedzieć się w referendum czy obywatelki — żony, matki, córki, dziewczyny, słowem kobiety oraz ich partnerzy i rodziny, będą miały prawo do samodzielnego decydowania o swoim życiu, liczbie dzieci i ich kondycji zdrowotnej. Rozumowanie godne parafianina. Co ciekawe na wulgarny gest Kamińskiego pod swoim adresem nie zareagował w żaden sposób.

Jeśli ktoś spodziewał się, że Hołownia jest w stanie wznieść się ponad wpajane od dzieciństwa ograniczenia, posłuszeństwo i wiernopoddańczość motywowane wiarą, to szybko pozbywa się złudzeń. Pod fasadą otwartości i europejskości kryje się bowiem katolicki beton, stojący na straży interesów Kościoła. Jeśli o referendum w sprawie prawa do aborcji Hołownia mówił od początku, to w innych kwestiach ściemniał, kłamał i mataczył. Jednego dnia składa jasną deklarację: Należy zlikwidować Fundusz Kościelny, zracjonalizować wydatki na lekcje religii w szkole i zatrzymać finansowanie ze strony państwa dla zakamuflowanej dzielności propagandowej przez różnego rodzaju media prowadzone przez duchownych. Gdy jednak Barbara Nowacka mówi „sprawdzam” i proponuje, by z budżetu państwa finansowana była tylko jedna lekcja religii w szkole, Hołownia oponuje: Decyzję w sprawie tego, ile lekcji religii powinno być w szkole, powinna podejmować społeczność szkolna, a nie żaden minister czy biskup.

Jak widać nie odniósł się do finansowania z pieniędzy podatników nauki guseł i zabobonów, ale do jakiegoś wyimaginowanego prawa, którego nikt nikomu nie odbiera. Jeśli społeczność szkolna chce mieć 100 lekcji religii tygodniowo, to niech sobie 99 sama sfinansuje i po krzyku. Dlaczego Hołownia chce w tak pokrętny sposób utrzymać finansowanie Kościoła cedując na enigmatyczną „społeczność szkolną” decydowanie o wysokości wydatków państwa? Religia powinna być wyprowadzona ze szkół i wrócić tam, gdzie jej miejsce — do świątyni, ponieważ nie można pod jednym dachem przekazywać wiedzy i opowiadać sprzecznych z nią bajek. Kopernik na przykład niczego nie wstrzymał i niczego nie ruszył. Wykazał po prostu, że wiara jest śmiertelnym wrogiem wiedzy — o tym, że Ziemia jest kulą i krąży wokół Słońca wiedzieli już starożytni..

W programie „Jeden na jeden” Agata Adamek powiedziała: W „100 konkretach na 100 dni” likwidacja Funduszu Kościelnego, tymczasem w budżecie rekordowa kwota 257 miliardów zł na Fundusz Kościelny. Dlaczego? Oczywiście nie miliardów, lecz milionów, ale nowy minister finansów najwidoczniej także nie odróżnia jednego od drugiego, więc nie zareagował. Stwierdził jedynie, że akurat likwidacji Funduszu Kościelnego nie ma w umowie koalicyjnej. Dlaczego nie ma, skoro za jego likwidacją jest Lewica, znalazła się w 100 konkretach na miejscu szesnastym, a w programie Polski 2050 stoi jak byk:

Likwidacja Funduszu Kościelnego
Zastąpimy finansowanie kościołów i związków wyznaniowych z budżetu dobrowolnym odpisem podatkowym – każdy zdecyduje sam, czy i jakie wyznanie chce wspierać.

W dalszej części rozmowy dociśnięty do ściany minister finansów puścił farbę: W tej chwili nie ma zgody w koalicji na likwidację funduszu kościelnego. Kto stanął okoniem? No oczywiście były ze strony Trzeciej Drogi zgłaszane zastrzeżenia odnośnie likwidacji Funduszu Kościelnego. Czyli tak jak w „koalicji” PiS-u z Solidarną czy Suwerenną Polską ogon w najlepsze kręci psem, choć można domniemywać, że w tym przypadku sprzeciwia się nie tyle Hołownia, ile cierpiący na przerost sumienia lider ludowców Kosiniak-Kamysz. Tak czy owak panowie stoją sobie z tyłu i udają demokratów, a Tusk wychodzi na durnia, bo naobiecywał zmiany, podczas gdy tak zwani koalicjanci konsekwentnie stają okoniem. PiS nie ukrywa, że walczy o swój interes. Oni kopią dołki, podkładają świnie, wkładają kij w szprychy po cichutku, konsekwentnie dbając o interes swojego elektoratu i nie dopuszczając do żadnych niekorzystnych dla niego zmian. Doskonałym przykładem był skok na kasę emerytów. Tusk ugiął się i zamiast zlikwidować KRUS obrabował pracowników ze składek emerytalnych.

Liderzy Trzeciej Drogi konsekwentnie realizują swoje interesy wymuszając kolejne ustępstwa. Dlatego ministrem finansów został polityk, który nie ma nic do gadania. Tymczasem Donald Tusk, który nigdy nie robi nic bez uprzedzenia zapowiedział, że „zajmie się” problemem we środę.

Zainteresowanych pragnę uspokoić: sprawą Funduszu Kościelnego oraz przeniesienia środków z TVP na onkologię dziecięcą zajmiemy się w najbliższą środę na Radzie Ministrów.

Dlaczego nigdy nie działa wyprzedzająco? Bo gdy wrzód już nabrzmieje, opozycja już nieudolność obśmieje, wtedy pojawia się on cały na biało, na siwej chabecie i odważnie stawia czoło przeciwnościom. Tym razem też tak będzie. Dotacja do mediów publicznych pozostanie, tylko nieco mniejsza, a Fundusz Kościelny „na pewno zlikwidujemy”. Kiedyś.

 

PS.
Z zupełnie innej beczki. Czy nazwa programu, „Jeden na jeden” przypadkiem nie  dyskryminuje kobiet, skoro jego gospodynią jest Agata Adamek? Jak do tego mogła dopuścić stacja, która informuje, że za błąd ministra zapłaci ministra.

Dodaj komentarz