Grupa trzymająca wiedzę

Dywagacje mają zaszczyt przedstawić scenkę z życia reformowanej szkoły pod tytułem „Poziom wiedzy” lojalnie uprzedzając, że wszelkie podobieństwa nie są przypadkowe, więc to ma sens.

Miejsce akcji: klasa szkolna w polskiej szkole gdzieś w Polsce.
Osoby: uczeń Jaś, nauczyciel, tata Jasia.

Akt 1
Nauczyciel: Jasiu, czy masz wiedzę ile jest dwa razy dwa?
Jaś: Nie mam takiej wiedzy, proszę pana.
Nauczyciel: A odrobiłeś swoje zadanie domowe?
Jaś: Wiedza, że pan coś zadał do domu gdzieś się ulotniła.
Nauczyciel: W takim razie przyjdziesz jutro ze swoimi rodzicami.

Akt 2
Nauczyciel (do taty Jasia): Proszę pana, czy ma pan wiedzę, że Jasiu nie ma swojej wiedzy?
Tata Jasia: Nie mam wiedzy, ponieważ Jaś nie kieruje swoich informacji w moim kierunku.
Nauczyciel: Kieruję więc w pana kierunku informację, że jeśli Jaś nadal nie będzie posiadał wiedzy, to będzie powtarzał klasę.
Tata Jasia: Ja ze swej strony kieruję w pana stronę podziękowania za to, że pan skierował w moją stronę informacje o braku wiedzy syna.

Kurtyna: Opada w stronę podłogi.

Słownik języka polskiego tak definiuje nowomowę: «język władzy i kontrolowanych przez nią środków przekazu w państwach totalitarnych, służący do manipulowania ludźmi i nastrojami społecznymi». Niestety, definicja nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, ponieważ nowomowa w Polsce króluje głównie w środkach masowego przekazu nie związanych z władzą. O politykach nie trzeba wspominać, ponieważ oni nigdy nie mówią wprost, prostym językiem. Na przykład zwykle o czymś się wie. Nie w mediach i w polityce, ponieważ tam ma się wiedzę. Na komisjach sejmowych nikt nie docieka, czy świadek o czymś wiedział, lecz czy posiadł lub posiada wiedzę. Media dodają, że swoją i precyzują, że nie teraz, lecz na chwilę obecną i nie dziś, lecz w dniu dzisiejszym.

W dniu poprzedzającym dzień wczorajszy Jacek Sasin przyznał w „Rozmowie Piaseckiego”, że choć rządziło Prawo i Sprawiedliwość, to praktycznie o niczym nie decydowało. Postanowiło na przykład zorganizować wybory na stanowisko prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Nic z tego nie wyszło z prozaicznego powodu — sprzeciwiła się jedna z kandydatek. Z jednej strony mieliśmy do zrobienia pewną robotę i się jej podjęliśmy. No niestety, jak się rządzi,  jak się sprawuje funkcje w państwie, to trzeba się podejmować zadań czasami trudnych, czasami niewdzięcznych, ale trzeba je robić, ponieważ to jest obowiązek. Naszym obowiązkiem było przeprowadzenie wyborów, doprowadzenie do przeprowadzenia wyborów, umożliwienie przeprowadzenia tych wyborów w konstytucyjnym terminie. Piasecki bez mrugnięcia okiem przełknął to kłamstwo. Ich obowiązkiem nie było przeprowadzanie wyborów, lecz wprowadzenie opisanego w konstytucji stanu nadzwyczajnego i skupienie się na walce z epidemią.

Kto ponosi winę za to, że nie udało się przeprowadzić wyborów? No przecież nie ci, którzy nie potrafili ich zorganizować. Jeśli stawiać jakiekolwiek zarzuty, to politykom ówczesnej opozycji z panią Kidawą-Błońską i z panem Budką, który był szefem PO wtedy, na czele, że do tych wyborów nie doszło, bo to oni je storpedowali. I sami o tym z dumą mówili, oni to mówili. Kidawa-Błońska mówiła, że jest z tego dumna, że wywaliła te wybory. Zachodzi obawa, że największy, zadeklarowany wróg nie byłby w stanie bardziej ośmieszyć rządu Prawa i Sprawiedliwości. Przyznać się do nieudolności godnej zajęcia poczesnego miejsca w księdze rekordów nie każdy potrafi. Co bowiem przyznał Sasin? Ni mniej ni więcej tylko tyle, że podjęli się z kolesiami zadania, ale nie podołali mu, ponieważ siła złego na jednego — sprzeciwili się jednocześnie opozycyjna kandydatka na prezydentkę i szef partii opozycyjnej.

Do kogo adresowane są tego typu usprawiedliwienia? Ktoś uwierzy, że winę za fiasko wyborów organizowanych w szczycie pandemii ponosi jeden z kandydatów i szef partii opozycyjnej? Która notabene pod jego światłym kierownictwem traciła poparcie z minuty na minutę? Oczywiście ówczesna opozycja także nie ma powodu do dumy, ponieważ czynnie brała udział w farsie, przykładała rękę do łamania konstytucji. Żaden z głównych kandydatów nie uznał za stosowne wycofać się z wyścigu. Wręcz przeciwnie, Kidawa-Błońska zaapelowała do wyborców, by pod żadnym pozorem na nią nie głosowali, bo to grozi śmiercią lub kalectwem, ale z ubiegania się o urząd nie zrezygnowała. Podobnie Hołownia, który zadeklarował, że wygra z każdym, nawet z oszustem.

Powspominajmy. 29 marca roku pamiętnego Kidawa-Błońska oznajmiła: Nie wycofuję się z kandydowania, ale żeby wziąć udział w wyborach, wybory muszą się odbyć w terminie, w którym Polacy będą mogli także aktywnie uczestniczyć. Dwa tygodnie później zapewniała, że Traktuję ludzi, Polaków i całą tę kampanię bardzo poważnie. Dlatego nie będę brała udziału w fikcji, natomiast jestem przekonana, że wymusimy na rządzie decyzję o przełożeniu wyborów na czas bezpieczny. Nie będzie brała udziału biorąc udział, bo z kandydowania nie zrezygnowała. 28 kwietnia stwierdziła kategorycznie, że W „wyborach” przygotowanych przez PiS jako usługa pocztowa nie wezmę udziału. Bo, jak wyznała 9 maja, kandyduje na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polski w wyborach, które będą przeprowadzone zgodnie z polskim prawem, zgodnie z polską Konstytucją i w czasie dla Polaków bezpiecznym. I właśnie dlatego nie rezygnuje! Niech oni zrezygnują z organizowania wyborów w terminie, który jej nie odpowiada! Tak wyglądał szlak walki i męczeństwa niezłomnej niewiasty.

Inny kandydat, równie niezłomny, przekonywał z kolei, że choć dotąd nikomu nie udało się wygrać z oszustem, to on tego dokona i zostanie prezydentem — Trzeba teraz mieć jaja, żeby pójść i wygrać z oszustem, a później pokazać oszustowi, jak powinno robić się politykę, demokrację w Polsce. O jego kumplu, z którym teraz obaj podążają trzecią drogą w kierunku koryta nie warto wspominać, bo niczym się nie wyróżniał poza tym, że kandydował i nic nie mogło go od tego odwieść. Jeśli Hołownię można zrozumieć — kandydowanie pozwoliło mu zaistnieć w miarę tanim kosztem — to pozostałych kandydatów tak zwanej opozycji trudno zrozumieć. Wszystko staje się jasne po uświadomieniu sobie, że to karierowicze, którzy karierę i własny interes przedkładają ponad wszystko.

Rząd PiS-u jawił się sprawny i sprawczy tylko dzięki temu, że miał większość. Doskonale szło mu w pierwszej kadencji, miał pod kontrolą Sejm, Senat i prezydenta, a mimo to nie zdołał podporządkować sobie państwa całkowicie. W drugiej kadencji maszynka zaczęła się zacinać wtedy, gdy opozycji udawało się w miarę sprawnie zewrzeć szyki. Przy okazji potwierdziło się, że Senat z takimi prerogatywami odgrywa jedynie dekoracyjną rolę. Oczywiście nic się w tym względzie nie zmieni, bo wszystkim ten układ odpowiada. Który lider zrzeknie się niemal nieograniczonej władzy? To zaś oznacza, że prędzej czy później do władzy dorwą się ludzie, którzy jej już nie oddadzą.

Dodaj komentarz