Żartownisie

Swego czasu lider Konfederacji Sławomir Mentzen zadeklarował, że on i oni nie chcą Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. Potem przyznał, że żartował. Takie podejście bardzo spodobało się innym politykom. Andrzej Duda na przykład nie miał nic przeciwko miliardom na media publiczne gdy wpisał je do budżetu Mateusz Morawiecki. Potem przyznał, że żartował i zawetował miliardy na media publiczne gdy wpisał je do budżetu Donald Tusk. Opozycja z kolei oburzała się na dotowanie miliardami mediów publicznych przez Mateusza Morawieckiego, ponieważ uważała, że pieniądze powinny być przeznaczone na onkologię. Gdy zdobyła władzę dała do zrozumienia, że żartowała i przeznaczyła miliardy na media publiczne, a nie na onkologię. Jednak największym żartownisiami są przedstawiciele PiS-u, którzy z jednej strony nie chcą pogodzić się z „zawłaszczaniem” mediów publicznych, a z drugiej chcą je pozbawić źródeł finansowania. Zamierzają je nie tylko utrzymać, ale i utrzymywać?

Nie tylko politycy żartują. Redaktorzy, zwłaszcza wolnych mediów takoż. Nie myśli pan, że politycznie można by też przyjąć inny wariant współpracy tej kohabitacyjnej z prezydentem i próbować się jednak jakoś z prezydentem układać, bo być może w sprawie mediów publicznych do której, do których prezydent też, zwłaszcza za czasów rządów Jacka Kurskiego, miał sporo zastrzeżeń, no, można by się jakoś podzielić sferami wpływów i powiedzieć prezydentowi, że nie wiem, on będzie miał powiedzmy większy wpływ na Polskie Radio, a wy na telewizję publiczną i jakoś bez, bez takich bolesnych ciosów jak to weto prezydenckie jakoś sobie z tym wszystkim poradzić układając się z prezydentem? Któż, ach któż jest tak koncyliacyjny, tak wierzący, że z prezydentem Dudą można cokolwiek ustalić, uzgodnić i że on dotrzyma zobowiązań? To gwiazdor wolnych mediów, które serwują prawdę od bladego świtu po późne godziny nocne — Konrad Piasecki. Celem rządu jest odpolitycznienie, odpartyjnienie mediów publicznych. Co jest celem paplaniny Piaseckiego? Ja myślę, że można by prezydenta jednak próbować przeciągać trochę, czy odciągać od Jarosława Kaczyńskiego, bo tam też wielkiej miłości, wielkiej sympatii nie ma. Ta złota myśl zapisze się złotymi zgłoskami w annałach dziennikarstwa wolnego, acz bezmyślnego. Gdyby Duda był niezależnym politykiem, gdyby chciał opowiedzieć się po demokratycznej stronie, to dawno by już to zrobił, ponieważ miał ku temu mnóstwo okazji.

Problem Piaseckiego polega na tym, że myli symetryzm z obiektywizmem. Nie ma dobrej definicji symetryzmuprzekonywał. — Właściwie to nie ma żadnej. Niektórzy używają tego słowa jako obelgi wobec osób nieopowiadających się po żadnej stronie sporu politycznego. W moim rozumieniu tego słowa symetryzm to modus vivendi dziennikarza zajmującego się polityką i definiuję go jako dziennikarski obowiązek zachowania analitycznego chłodu i dystansu do rzeczywistości. Aby móc ją opisywać bez emocji, nie mogę uznawać się za członka któregoś obozu politycznego. Niestety, tylko członek jednego obozu politycznego może przekonywać, że człowieka całkowicie oddanego swojemu środowisku politycznemu, posłusznie wykonującego polecenia kierownictwa partii można „trochę przeciągnąć” czy próbować przekonywać do współpracy. Jak sobie Piasecki wyobraża takie próby? Kogo i do czego będzie przekonywał gdy p.rezydent skieruje ustawę budżetową do Trybunału Konstytucyjnego? Nie ma do tego podstaw? No i co z tego? Do ułaskawienia nieskazanych też nie miał podstaw, a ułaskawił. Zaprzysięgać sędziów-dublerów po nocy też nie powinien, a zaprzysiągł.

Symetrysta nie rozróżnia między sprawcą a ofiarą, ponieważ oboje byli w równym stopniu zamieszani w przestępstwo. W omawianym przypadku trudno nie dostrzec, że Duda nigdy niczego nie robił wbrew Kaczyńskiemu i trudno uwierzyć, że odważy się zrobić.

Przed wetem prezes PiS Jarosław Kaczyński narzekał, że Duda słabo udziela się sporze o media publiczne. Po zmianach władz TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej do akcji wkroczyli parlamentarzyści PiS. Trzymają warty w budynkach Telewizyjnej Agencji Informacyjnej przy pl. Powstańców Warszawy (stąd nadawane były programy informacyjne takie jak zawieszone TVP Info czy „Wiadomości”) i PAP. Mówią o „neo-prezesach”, zamachu stanu, próbują legitymować pracowników, asystują zdymisjonowanym prezesom i dyrektorom.

W budynkach stawia się też osobiście Kaczyński, był na dwóch nocnych wartach w gmachu telewizji przy Woronicza i w PAP. To właśnie wtedy zaczepił Dudę: — Wierzymy, że pewnego dnia, a może nawet i pewnej godziny, prezydent, który w tej chwili nie wykazuje się tu jakąś aktywnością, jednak zmieni zdanie i uzna, że ta aktywność, i to taka bardzo zdecydowana, bo mógłby tutaj interweniować bardzo zdecydowanie i ta sprawa by się skończyła, jednak podejmie takie interwencje.

No i podjął. Nikt, poza Piaseckim i najżarliwszymi zwolennikami PiS-u, nie ma wątpliwości, że Duda nie jest strażnikiem konstytucji, nie jest prezydentem wszystkich, lecz prezydentem partyjnym, grającym w jednej drużynie. Za nic ma demokrację i jej zasady, liczy się tylko interes partii. 6 grudnia powołał hurtem 76 sędziów i asesorów rekomendowanych przez pisowską KRS. Aż dziw bierze, że redaktor mu tego nie wyperswadował, nie spróbował przeciągnąć na jasną stronę mocy. Tym bardziej, że histeria wokół mediów publicznych z jednej strony i ruchy prezydenta z drugiej zdają się wskazywać, że PiS zamierza postawić wszystko na jedną kartę i doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Pośpiech jest wskazany, ponieważ pozbawione tuby propagandowej i kolejnych instytucji — prokuratury, Sadu Najwyższego, KRS, Trybunału Konstytucyjnego, musi liczyć się z porażką. Ten plan może wspomóc pisowska izba w Sądzie Najwyższym, która przecież nie zatwierdziła jeszcze wyniku wyborów. Być może jak kubeł zimnej wody na rozpalone łby pisowskiego betonu podziała nikłe poparcie społeczne dla takich działań, ale prezes wydaje się tak dalece odklejony od rzeczywistości, że może tego nie dostrzec.

Za Janem Pietrzakiem, który swego czasu uchodził za satyryka, a po objęciu władzy przez PIS przedzierzgnął się w nadwornego błazna, paplaninę Konrada Piaseckiego można podsumować następująco: gdyby nie pewność, że to głupota, to można by pomyśleć, że prowokacja.

 

PS.
Piotr Miączyński i Leszek Kostrzewski na portalu Wyborczej piszą:

Jeśli ktokolwiek liczył na uprzejmą kohabitację nowego rządu z prezydentem Andrzejem Dudą, to właśnie się przeliczył.

Mimo to Piasecki w dzisiejszej „Rozmowie Piaseckiego” z uporem godnym lepszej sprawy wciskał ten kit Michałowi Gramatyce, wiceministrowi cyfryzacji. Ma pan jakiś pomysł jak się dogadać z prezydentem, jak ułożyć tą kohabitację przez najbliższe półtora roku? Żartowniś.

Dodaj komentarz