Damy Polakom prawo wyboru

Jasiek cierpi na wiele chorób wzajemnie sobie towarzyszących. Ponieważ jedna z nich coraz bardziej mu dokuczała, więc udał się do lekarza pierwszego kontaktu, który go uważnie wysłuchał po czym wystawił skierowanie do lekarza specjalisty. Pierwszy wolny termin wypadał w maju 2024 roku, więc Jasiek, któremu choroba towarzysząca pozostałym coraz bardziej dawała się we znaki, zdecydował się zasięgnąć porady prywatnie. Lekarz przyjął pieniądze i Jaśka i przystąpił do udzielania porady. Wysłuchał, osłuchał, opukał i zlecił badania. Jasiek zrobił badania i po kilku dniach ceremonia powtórzyła się. Tym razem jednak wyszedł nie z kolejnym skierowaniem, lecz z receptą. Pobiegł do apteki, wykupił przepisane leki, ale coś go podkusiło, by rzucić okiem na ulotkę. Jakież było jego zdumienie i przerażenie zarazem, gdy przeczytał dużymi literami napisane ostrzeżenie, że pod żadnym pozorem nie należy przyjmować z lekami z grupy — tu nazwa grupy leków, z których kilka Jasiek zażywał.

Jaki z tego morał? Ano taki, że trzeba koniecznie zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia. Ale — powie ktoś — lekarz, który „leczył” Jaśka czynił to prywatnie, za jego pieniądze. Tak, ale tylko dlatego, że na wizytę „na NFZ” trzeba było do tego samego lekarza czekać ponad pół roku. Jeśli za pieniądze nie chciało mu się sprawdzić, czy leki, które zapisuje, nie wejdą w interakcję z innymi, to dlaczego miałby robić to „za darmo”? Przecież on w trybie „na NFZ” nie leczy, lecz przyjmuje, z tą różnicą, że nie bezpośrednio od pacjenta, tylko od wszystkich płatników składek. W tym systemie bowiem pacjent jest dodatkiem do procedury, która jest najważniejsza. Wywiad i badanie trwa kilkadziesiąt sekund, resztę czasu lekarz poświęca na wypełnianie tabelek i opisywanie „przypadku”. Pół biedy, gdy biegle posługuje się klawiaturą, gorzej gdy wklepuje wszystko jednym palcem. Nawet wypisanie recepty wymaga przejścia przez wszystkie etapy, na czele z rejestracją.

Trzeba Platformie Obywatelskiej uczciwie przyznać, że przed kolejnymi wyborami obiecywała coraz mniej. W 2005 roku obiecała kilka publicznych funduszy zdrowia, a także utworzenie Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych (UNUZ) jako niezależnego, centralnego organu administracji rządowej nadzorującego gospodarkę i stabilność finansową funduszy zdrowia, a także realizację umów o udzielanie świadczeń zdrowotnych i przestrzeganie standardów. W programie z 2007 roku praktycznie powtórzono ten pomysł:

Proponujemy podział Narodowego Funduszu Zdrowia na trzy niezależne instytucje, z czego dwie byłyby sprywatyzowane. Instytucja państwowa, pozostała po NFZ, obsługiwałaby pierwszy filar. Ubezpieczenia zdrowotne w ramach drugiego i trzeciego filaru oferowałyby prywatne firmy ubezpieczeniowe. Doprowadziłoby to do spadku kosztów ubezpieczeń.

Cztery lata to za mało, żeby wprowadzić jakieś sensowne reformy, więc poprzestano na wymianie zarządu NFZ-tu, zaś w programie wyborczym z 2011 roku zapisano:

Od 2013 roku damy Polakom prawo wyboru, komu przekażą swoją składkę, wprowadzając możliwość powstania konkurencyjnych wobec NFZ funduszy zdrowotnych kontraktujących usługi medyczne dla swoich pacjentów.

Zamiast dać Polakom prawo wyboru komu przekażą składkę ograniczono wybór sposobu oszczędzania na emeryturę likwidując konkurencyjne wobec ZUS-u OFE. Potem Platforma Obywatelska straciła władzę. Teraz obiecała to samo co PiS, Lewica i wszystkie pozostałe partie z wyjątkiem Konfederacji — pozostawienie chorego, barbarzyńskiego systemu bez zmian i zwiększenie finansowania. W „konkrecie” numer 30 zapisano:

Zniesiemy limity NFZ w lecznictwie szpitalnym, dzięki czemu znacząco skróci się czas oczekiwania na konsultacje i zabiegi.

Łaskawcy zniosą limity! Limity, które są integralną częścią systemu. Komuniści przez całe 45 lat znosili limity, a im bardziej znosili, tym bardziej w sklepach brakowało towaru, a kolejki stawały się coraz dłuższe. Problemu nie rozwiązało zwiększenia nakładów na produkcję rolną i skup żywca, lecz zmiana systemu z nakazowo rozdzielczego na rynkowy. Wystarczyło odejść od kontraktacji trzody chlewnej i bydła rogatego, by w sklepach znowu pojawiło się mięso. Tymczasem tow. Łapiński zaadoptował kontraktację świń na potrzeby systemu ochrony zdrowia tworząc marnotrawny, barbarzyński i nieprzejrzysty system, w którym zawsze brakuje pieniędzy na leczenie i nigdy na biurokrację. Ani pacjenci nie wiedzą na czym stoją, ani lekarze nie są pewni jutra. Nie mają pojęcia ile zarobią, dlaczego jedni awansują, a inni nie, dlaczego gorsze placówki dostają kontrakt, a lepsze nie. Od początku specjaliści ostrzegali, że dobrzy, oddani pacjentom lekarze i pielęgniarki będą uciekać z kraju, ponieważ w tym systemie generują straty — dobre leczenie kosztuje, a limity są wszędzie.

Żaden rząd nie ma odwagi by przeciąć wreszcie ten węzeł gordyjski, zmienić narzucony przez neobolszewików spod znaku Leszka Millera system, wprowadzić jasne i klarowne zasady. Każda kolejna władza bredzi o zwiększeniu nakładów i fastryguje a to dotacjami, a to drakońskim podniesieniem składki zdrowotnej, a to podwyżkami dla medyków, bo im się należy. Swoją cegiełkę dokłada też Jerzy Owsiak ze swą Wielka Orkiestrą Świątecznej Pomocy. System obracający dziesiątkami miliardów wspiera zebranymi od darczyńców milionami. Kuriozum na skalę światową. Teraz Tusk postanowił zabawić się w dobrego wujka i przeznaczyć 3 miliardy zł nie na media publiczne, lecz na onkologię. To być może kilku osobom uratuje życie, kilkunastu przedłuży, ale tylko pod warunkiem, że zostaną w porę i prawidłowo zdiagnozowani i trafią na fachowca, który będzie w stanie odróżnić raka od czyraka.

Jasiek musiał zrobić sobie badania prywatnie, ponieważ „na NFZ” limit na ten rok został wyczerpany już w październiku, a nie uśmiechało czekanie do marca, choć na skierowaniu widniało podkreślone dwa razy słowo „Pilne!”. Niedawno był u lekarza, ponieważ pojawił mu się na skórze jakiś swędzący pryszcz. Lekarz obejrzał znamię, pobrał próbkę do badania i powiedział, że jeśli okaże się, że to coś groźnego, to da mu znać. Po kilku dniach zadzwoniła pani z przychodni z informacją, że pan doktor chce się z nim pilnie widzieć. Bez zbędnej zwłoki pobrał szaty z szafy i popędził na spotkanie. Odczekał aż ktoś wyjdzie i wszedł, a raczej wtargnął do gabinetu.
— Pan wybaczy — usłyszał — ale jestem padnięty po wyczerpującym dyżurze w szpitalu. Nie mogę pana dzisiaj przyjąć.
— Ale przecież sam pan mnie wezwał!
— Tak? Aha. A jak się pan nazywa?
— Jasiek.
— A tak. Ma pan czerniaka. Złośliwego. Niech pan natychmiast uda się na onkologię.
— Ale czy…
— Do widzenia!
Następnego dnia Jasiek udał się na onkologię. Dyżur pełnił… lekarz.

Pytanie: o ile trzeba zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia, by lekarz w przychodni nie był padnięty po dyżurze w szpitalu i pracy w sześciu innych przychodniach i traktował pacjenta nawet nie z szacunkiem, lecz jak człowieka, nie jak numer statystyczny choroby?

Dodaj komentarz