Polak jednak nie potrafi

Nauka nigdy nie była mocną stroną nieuka. Nie tylko obecnego, ale także i przeszłego. Po wojnie władza przeszła w ręce ludu pracującego miast i wsi. Ów lud ani nauki, ani naukowców nie darzył estymą. Właściciele Polski Ludowej przekonywali, że ciężko pracuje tylko robotnik machający kilofem i łopatą i chłop uprawiający rolę. Naukowcy, uczeni, nauczyciele byli traktowani jak zło konieczne i lekceważeni.

Żeby móc zrozumieć i docenić pracę naukowców samemu trzeba mieć otwartą głowę. Niestety, zarówno władza ludowa jak i — jak okazało się później — tak zwana demokratyczna opozycja, wywodziły się w większości z tak zwanego „awansu społecznego”. Pierwsi obnosili się ze swoim ateizmem, ale głęboko wierzyli, że polska nauka jest nic nie warta, a naukowcy to kosztujący krocie pozoranci. Drudzy obnosili się ze swoją wiarą i uważali podobnie. Choć komuniści stawiali na edukację, wprowadzili nawet obowiązek szkolny, to ograniczyli możliwość studiowania i preferowali nie talent i zdolności lecz pochodzenie. Można z perspektywy czasu postawić śmiałą tezę, że gdyby mieli więcej oleju w głowie i mniej zakute łby, to socjalistyczne państwo miałoby się znacznie lepiej. A tak zaprzepaszczało szanse jedna po drugiej, aż wreszcie stało się niewypłacalne.

Na początku lat sześćdziesiątych w Polsce Jacek Karpiński skonstruował drugi na świecie perceptron — sieć neuronową, która miała zdolność uczenia się, a percepcję otoczenia zapewniała jej kamera.

Kolejnym dziełem Karpińskiego był skaner do analizy fotografii zderzeń cząstek elementarnych, wspomagany przez własnej konstrukcji komputer KAR-65. Był 30 razy tańszy i 2 razy szybszy niż produkowane wówczas w Polsce komputery ODRA — wykonywał 100 tysięcy operacji na sekundę.

Na początku lat 70. […] Karpiński wraz ze współpracownikami zaprojektował pierwszy w kraju minikomputer na układach scalonych małej i średniej skali integracji, kosztujący około 5 tys. dolarów — a więc bardzo tani jak na swoje możliwości. Jego jednostka centralna o 16-bitowym procesorze miała wielkość walizki i mogła wykonywać milion operacji na sekundę — więcej niż komputery osobiste wytwarzane dekadę później. Komputer ważył zaledwie 35 kilogramów, a pobór mocy sięgał 700 watów.

Co na to władza, wtedy ludowa? Oczywiście nie ogarniała.

Niestety, K-202 nie był kompatybilny z socjalistycznym systemem RIAD, a jeden z oceniających maszynę decydentów argumentował, że „gdyby dało się stworzyć komputer wielkości walizki… już dawno zrobiliby to Amerykanie”.

Jak na prawdziwych nieuków przystało nie tylko umniejszyli i zlekceważyli osiągnięcie, zaprzepaścili szansę na pozyskanie tak bardzo pożądanych dewiz z drugiego obszaru płatniczego, czyli dolarów, ale rozbili zespół Karpińskiego, a on sam zajął się hodowlą drobiu i trzody chlewnej.

Ktoś powie, że to było dawno, PRL był zły, a komuniści głupi. Niestety, po transformacji ustrojowej władze objęli ludzie równie ograniczeni. Żeby daleko nie szukać wystarczy wspomnieć o grafenie. Polscy naukowcy pierwsi na świecie opracowali metodę jego otrzymywania. Różnica między obecnymi a dawnymi czasy polega na tym, że przedtem przełomowe technologie lekceważono dla idei, a teraz dla pieniędzy.

Komercjalizacją polskiego grafenu – supermateriału, który może zrewolucjonizować światowy przemysł – miała zająć się specjalnie powołana do tego spółka Nano Carbon. Miała potężne atuty: unikalną technologię produkcji od polskich naukowców z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME), najwyższej klasy urządzenia, a do tego bogatych właścicieli, kontrolowanych przez państwo – Polską Grupę Zbrojeniową (PGZ) i KGHM TFI. Jednak w ostatnich latach entuzjazm polityków dla tej technologii przygasł, a w kasie Nano Carbon zabrakło pieniędzy na rozpoczęcie produkcji na większą skalę. Dlatego spółka wytwarza grafen tylko w ilościach laboratoryjnych. Na początku lutego [2019 r.] nie realizowała żadnego zlecenia, a swoje urządzenia… wystawiła na sprzedaż.

Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to pozbawi go złudzeń informacja, którą podała „Polityka”. Otóż

W Hiszpanii ponad 30 proc. pieniędzy z KPO przeznaczone jest na naukę i badania. W Słowacji to 10 proc.

Ile na badania i rozwój przeznaczy Polska? No, ile? 10%? 5%? Pudło! Niecały 1% (słownie: mniej niż jeden procent!) Ta sama władza, która naukę ma w głębokim poważaniu przekonuje, że Polacy zasługują na poważne traktowanie, że nie mogą być stale tanią siłą roboczą, że najwyższa pora, by Polska przestała być montownią. Zabawmy się więc jeszcze raz. W Ilu ze 100 konkretów wspomniano o finansowaniu badań naukowych, wspieraniu innowacji? W ani jednym. Dla Koalicji Obywatelskiej nauka to nie byt sam w sobie, lecz proces nauczania na uczelni, więc na 96 miejscu znalazło się zwiększenie autonomii uczelni:

Wzmocnimy autonomię uczelni i zabezpieczymy apolityczność szkół wyższych poprzez zwiększenie finansowania nauki i poprawę transparentności wydatkowanych środków.

W gospodarce rynkowej państwo ma ograniczony wpływ na podmioty prywatne, dlatego Polska mimo wszystko odnosi sukcesy. Niestety, dopóty będziemy skazani na import technologii i bardziej zaawansowanych rozwiązań, dopóki władzy nie obejmą ludzie światli, którzy rozumieją, że nauka to nie hodowla buraków, nie da przeprowadzić badania w tydzień, ani wynaleźć czegoś na rozkaz. Na nieszczęście nie tylko władze państwowe charakteryzują się ciasnotą umysłową. Także czwarta władza, czyli dziennikarze nie są w stanie pojąć, że wydawanie pieniędzy na badania nie jest wyrzucaniem ich w błoto ani marnotrawstwem, że nawet napisanie czegoś z sensem wymaga wysiłku umysłowego i nie zawsze się udaje.

Portal wp.pl na głównej stronie na tle zdjęcia Marty Lempart umieścił informację-tytuł: »Doczekała się. Wyrok w sprawie Marty Lempart«. Czego doczekała się Marta Lepart? Oczywiście wyroku. Uniewinniającego. Żeby się tego dowiedzieć trzeba kliknąć i powyłączać wszelkie blokery reklam, nawet wtedy, gdy przeglądarka ma je wbudowane, jak np. Opera, a sam portal wygląda jak jedna wielka reklama. Żeby było śmieszniej materiał pochodzi z… Wyborczej, gdzie informację zatytułowano »Marta Lempart wygrała z Ordo Iuris. Sąd: “Określenie ‚sadyści’ było krytyką”«. Czy można oczekiwać czegoś więcej od portalu, który publikowane u siebie treści traktuje jak dodatek do reklam?

Kazdej porno

Skoro o Wyborczej mowa, to na głównej stronie pojawił się artykuł pod wielce tajemniczym tytułem. Konia z rzędem temu, kto zrozumie o co chodzi bez zapoznawania się z treścią i nadanym jej tytułem. Bo trzeba wiedzieć, że tytuł ze strony głównej nijak się ma do tytułu nadanego materiałowi, a często i do zawartości. Na przykład gdy Tusk w exposé cytował manifest Szarego Człowieka żurnaliści rwali sobie włosy z głowy nie posiadając się z oburzenia. Gdy jednak o samobójcy pisze „New York Times”, to co innego i tytuł na głównej nie grzmi, lecz brzmi »„The New York Times”: Podpalił się, bo nie mógł pogodzić się z niszczeniem planety«. Ani słowa o stosunku suicydologów do tego aktu. Może dlatego, że sam materiał nosi tytuł »„The New York Times”: Co pozostaje po samobójstwie aktywisty klimatycznego? Żal, złość i nadzieja«.

Wniosek: wspominanie o samobójcy tylko wtedy jest zbrodnią, gdy jego słowa cytuje Tusk, a samobójca protestował przeciwko polityce PiS-u.

Dodaj komentarz