Zabierają im — dobrze.
Dają nam — dobrze.
Zabierają nam i dają im — rozbój w biały dzień

Gdy panowała moda na propagandowe eksponowanie zalet programu 500+ pewien redaktor już w tytule przekonywał, że: »150 tys. kobiet odeszło z pracy z powodu 500+? Bzdura«. Gdy okazało się, że bzdurą jest to, co sam napisał, nabrał wody w usta i zajął się czymś innym. Za to gdzie indziej jak gdyby nigdy nic oznajmił, że to, co nazwał bzdurą „faktem jest”!

faktem jest, że przez program 500+ zdezaktywizowało się około 100 tys. kobiet

Sprawa nie byłaby warta wzmianki, bo wybitnych dziennikarzy mamy w Polsce w nadmiarze, gdyby nie to, że na takie dziennikarstwo pozwalają sobie media, która uważają się za jasną stronę mocy i bardzo chętnie pouczają innych. Wspomniany dziennikarz, który pozwala sobie nazwać bzdurą tezę nie błędną, lecz słabo (wtedy) udokumentowaną, wcale nie jest osamotniony. Na przykład:

Magiczne drzewo, na którym rosną pieniądze, jednak istnieje? — Państwo z własną, suwerenną walutą nigdy nie zbankrutuje, a podatki wcale nie są po to, by rząd miał pieniądze na wydatki — głosi Nowoczesna Teoria Pieniądza. MMT (Modern Monetary Theory) to jeden z najgorętszych obecnie towarów na rynku ekonomicznych idei.

Czy na przeszkodzie głoszeniu takich teorii może stanąć fakt, że w ciągu ostatnich 200 lat zbankrutowało ponad 80 państw, a wśród nich Niemcy, Wielka Brytania, USA (ogłaszały niewypłacalność aż pięć razy), a także Polska? Jaki cel przyświeca publikowaniu tego typu przemyśleń? Nietrudno zgadnąć. Trzeba wesprzeć rząd i wykazać, że twór taki jak Unia, ze wspólną walutą nie ma racji bytu, ponieważ poszczególne kraje nie mając własnej waluty będą bankrutować jeden po drugim. Dlatego Polska nie powinna za żadne skarby przyjmować euro.

Inny uczony i jednocześnie członek partyjusiątka Razem przekonuje, że »1000 plus to nie utopia. Dochód podstawowy zachęca do pracy i da się go sfinansować«. Z artykułu można dowiedzieć się jak sobie mały Jaś wyobraża makroekonomię. Otóż

deficyt budżetowy [jest] stanowczo zbyt demonizowany w dzisiejszych mediach i ekonomii głównego nurtu. Jest on bowiem normalnym narzędziem polityki gospodarczej, bardzo użytecznym z perspektywy rozkręcania koniunktury.

Deficyt budżetowy nie jest groźny, pod warunkiem, że nie przekracza rozsądnych granic. Jeśli zadłużenie wynosi (według danych ministerstwa) 948.740,0 mln zł, to — przyjmując oprocentowanie na poziomie zaledwie 2% — odsetki wyniosą bez mała 20 miliardów zł. Te pieniądze lądują w kieszeniach tych, którzy udzielili krajowi kredytu (w naszym przypadku połowa z nich to inwestorzy zagraniczni). 20 miliardów to po 500 zł dla każdego zakładając, że wszystkich jest 40 milionów. Członek partii oczywiście nie zdradza jak na koniunkturę wpłynie przekazanie 10 miliardów zagranicznym inwestorom.

Ekspertowi partyjnemu wtóruje ekspert prasowy dowodząc, że »Rozdawnictwo to nie grzech. Politycy w demokracji są od tego, żeby dzielić pieniądze«. Autor przekonuje, że budżet to studnia bez dna, a politycy są od tego, żeby jak Janosik — zabierać jednym i dawać innym, a czasem tym samym.

„Rozdawnictwo PiS skończy się katastrofą” – to mantra, którą od wielu miesięcy powtarzają liberalna opozycja oraz jej medialni sojusznicy. W zasadzie nie ma dnia, byśmy nie mieli ostrzeżeń i oskarżeń. O kupowaniu wyborców. Szkodliwym socjalu. Szastaniu publicznymi pieniędzmi. I tak dalej, i tak dalej. Taka jękliwa retoryka spycha polskich liberałów na pozycje nawiedzonych ulicznych kaznodziei, którzy snują apokaliptyczne wizje: „Koniec jest bliski! Nawracajcie się i wierzcie w (nasza liberalną) Ewangelię!”.

Tragedia polega na tym, że wielu, zbyt wielu wbrew faktom i doświadczeniom wierzy, że perpetuum mobile istnieje. Że wystarczy ściągnąć podatki, uszczelnić VAT, a to co się zebrało rozdać, żeby zapanowały dostatek i powszechna szczęśliwość. Nigdzie i nigdy to się nie udało, ale demagodzy nie ustają w wysiłkach i — o zgrozo — znajdują wiernych wyznawców swoich teorii. Pół biedy, gdy takie rozważania prowadzi prasa prorządowa uzasadniając program rozdawnictwo+. Niestety, do tych teorii usiłują przekonać portale niechętne władzy. Przy czym wielce charakterystyczna jest zależność niemalże wykładnicza — im mniejsza wiedza w danej dziedzinie, tym większa pogarda dla tych, którzy znają się na rzeczy, fachowców, ekspertów, uczonych. Co taki Balcerowicz może wiedzieć? Profesor Gersdorf mówi, że to sprzeczne z konstytucją? Bzdura! Nie jestem profesorem, ale wiem, że nie! Słabą pociechą bywa, że nie wszyscy jeszcze upadli na głowę.

Na marginesie odnotujmy, że według portalu alexa w kwietniu 2013 roku, po zmianie kierownictwa, portal (wtedy) opinii spadł z miejsca 110 na miejsce 222 najczęściej odwiedzanych polskich stron interentowych. Dla porównania Super Express znajdował się wtedy na 113 miejscu. Dziś Super Express jest na 128 miejscu, a ex portal opinii, po wywaleniu blogerów wraz z blogami, na 511. Likwidacja blogów i wprowadzenie opłat za podcasty okazało się krokiem we właściwym kierunku. Być może ma to związek z faktem, że według badań aż 46% Polaków zaufanie do medium wiąże z wiedzą na temat światopoglądu jego redakcji. Poza tym

Czego brakuje Polakom w mediach? Prawie co czwarta zapytana osoba odpowiedziała, że rzetelnych informacji bieżących (24 proc.) oraz jakościowych opinii (20 proc.) i analiz (13 proc.). Z kolei 34 proc. ankietowanych uznało, że niczego im w kwestii informacji nie brakuje. Statystycznie częściej w ten sposób odpowiadały osoby młode (15-24 lata) oraz seniorzy (60-75 lat), a także osoby o wykształceniu podstawowym.

Poszukiwanie rzetelności i jakości w polskich mediach bardzo często skazane jest na porażkę. Bowiem tych kilka przykładów to wierzchołek góry lodowej. Gdy rozdawnictwo to najprostszy sposób na doprowadzenie do bankructwa państwa, to pazerność i pogarda dla użytkowników to prosta droga do marginalizacji najpopularniejszego medium. Postępujący spadek zainteresowania portalem radia Tok dowodzi, że słuchacz pozbawiony blogów i podcastów, za które każe musi płacić, na portal po prostu nie wchodzi. Bo po co?

22 proc. badanych stwierdziło, że sporadycznie jest gotowa na płatność za treści. 26 proc. płaciłoby za rozrywkę, 23 proc. za sport, a 21 proc. za treści kulturalne, polityczne i gospodarcze. Najmniej (19 proc.) deklaruje, że zapłaciłoby za informacje na temat polityki międzynarodowej.

Polacy, którzy płacić za media nie chcą, najczęściej sądzą, że co do zasady powinny być one darmowe (zdanie 28 proc. badanych). 21 proc. badanych nie stać na płacenie za media, zaś 19 proc. wyraża opinię, że mediom płacą tak czy inaczej, ponieważ oglądają reklamy. Prawie tyle samo (18 proc.) ankietowanych uważa, że nie ma powodów do płacenia, bo treść płatna wcale nie jest lepsza od darmowej.

Dodaj komentarz


komentarzy 6

  1. W niedobrym PRL na dwuletnie dziennikarstwo można było zdawać po ukończeniu studiów. Kierunek studiów nie miał znaczenia, ale przyszły dziennikarz miał specjalizację, którą dawała mu wiedza zdobyta po 4-5 latach studiowania. Obecnie wystarczy opłacić się szantażyście rządu by zdobyć dyplom dziennikarstwa i mieć immunitet chroniący przed odpowiedzialnością. A wypisywanie bzdur to nie głupota a poglądy. A te mieć należy. Można je zmieniać jak wygodnie. Aby pisać na dowolny temat nie trzeba o nim mieć pojęcia.

    Teraz głupota, prostactwo, łgarstwo, ma się bardzo dobrze. Zaczynając od pierwszego ministra a kończąc na pannie posłance. W tym towarzystwie znajdzie się „ekspertów, znawców”, którzy za swoje „ekspertyzy” nigdy nie ponoszą odpowiedzialności. W tym towarzystwie znajdzie się prawników, dziennikarzy, kler.  Maria Szyszkowska powiedziała:

    „Interesujące, że ilekroć krytykuję w prasie głupotę, wąskość horyzontów, zaściankowość sposobu myślenia, czy mity obciążające świadomość Polaków – przypisuje mi się „walkę z Kościołem”. Czyżby jego obrońcy utożsamiali Kościół z głupotą?”

    Kłamstwa, półprawdy, oszczerstwa, pomówienia, ośmieszanie mądrzejszych od siebie to polska norma państwa  demokracji katolickiej. A im kto głośniej, dosadniej wrzeszczy o sile swojej wiary, nawróceniu, wielkości KK, tym mniej pamięta o dziesięciu przykazaniach, o pięciu przykazaniach kościelnych (starej lub nowej wersji), nie mówiąc o zwyklej przyzwoitości.

    Kto buduje na ludzkiej głupocie, ten buduje pewnie i trwale” Feliks Chwalibóg

    Ale czy o taką Rzeczpospolitą Polakom w 1989 r chodziło, gdy poszli do urn?

    1. I tak, i nie. Dawniej dziennikarz mógł pisać tylko to, co mógł pisać. Jak go zatrudnili zarabiał tyle, ile ustaliła władza. Dziś dziennikarz może pisać o wszystkim, na co pozwoli wydawca. Ale nie winiłbym dziennikarzy za to, że z oszczędności wydawcy zatrudniają miernoty. Wydawca szanującej się gazety nigdy by nie dopuścił do publikacji takich bredni, a jeśli już, to umieściłby wyjaśnienie specjalisty. W szmatławcu nie takie rzeczy są możliwe.

      1. W PRL kupowaliśmy Politykę. Gazeta miała swoją renomę. Po przeczytaniu „szła do ludzi”, którzy potem przekazywali ją następnym, bo nakłady były określone przez jakiegoś urzędnika lub polityka. I nie była to jedyna taka gazeta. I byli wtedy dziennikarze, których wspomina się do dziś. Zasadnym byłoby pytanie, dlaczego obecnie nie stawia się na jakość? Przecież chętnych na czytanie dobrych artykułów nie brakuje. Zbyt mały rynek zbytu? Jeśli tak, to II -IV- RP zrobiła ze społeczeństwa obojętnych tumanów ( w co jednak nie do końca wierzę).

        1. Akurat Polityka trzyma poziom i to dość wysoki. Pytasz dlaczego w dobie wolnego rynku nie stawia się na jakość? Bo jakoś na jakość nie ma zapotrzebowania. To znaczy wydawcom wydaje się, że nie ma. Dlatego oferują byle co za wygórowaną cenę i domagają się by im prawnie zagwarantować zyski. Tylko czekać aż zaczną pobierać opłaty za czytanie starych gazet w bibliotekach, choć już pobierają nawet od papieru toaletowego. Kupując gazetę płacimy twórcom za papier i wydawcom gazet za gazetę. Magnetofon, nagrywarka, dysk, pen drajw wszystko jest obłożone opłatą na rzecz twórców.

          Wracając do meritum — dopóty, dopóki ludzie będą płacić za byle co, dopóty byle co będzie im oferowane ładnie zapakowane. Wyniki jakie osiągają portale związane z Agorą czy oko.press wskazują jednak na to, że zapotrzebowanie na mizerne dziennikarstwo maleje.

          Jeśli o mnie chodzi to uważam, że gazeta czy czasopismo jest warte swojej ceny jeśli co najmniej 50% treści jest godne przeczytania. Dlatego wysupłuję 7 zł tygodniowo na Politykę, ale 22 zł za Gazetę Wyborczą nie dam! Kupiłem ostatnio raz drugi — maksimum 10% materiału nadającego się do czytania. Czułem się jakby mnie ktoś naciągnął oferując tombak w cenie złota.

          1. Kiedyś w tv był Teatr Telewizji, gdzie wystawiano sztuki, których na prowincji nie pokazywano. W demokracji katolickiej przestało to się opłacać, ale na badziewie w postaci seriali tv stać. I na gaże o jakich mogliby marzyć wysokiej klasy artyści, także tv stać.

            Ale Kurskiego, bo związany z PIS bronić będą do upadłego, bo on jest „ich”. I tak jest ze wszystkim. Nie ma w ludziach zdrowego myślenia o własnym interesie, własnych potrzebach, bronią drani z polityki, bo są „ich”. A ci „swoi” obrońców mają w nosie. Sprawa niepełnosprawnych pokazała to jasno.

            1. Jak o sprawności intelektualnej świadczy głosowanie na partię, która nie obiecywała, że stworzy wszystkim jednakowe warunki, uprości biurokrację, poprawi działanie państwa i instytucji, tylko zapewniała, że tych zgnębi, tamtych obłoży dodatkowymi podatkami i rozda pieniądze?