Tam gdzie 2 + 2 = 7

Świat w coraz szybszym tempie zmierza ku katastrofie. Coraz wyraźniej widać, że to już nie przelewki, że należy działać, i to szybko, ponieważ w przeciwnym razie cywilizacja ludzka nie przetrwa. Zaczyna to powoli docierać także do rządzących, choć cyniczni populiści przekonują, że to wydumany problem. Problem bagatelizuje także większość rządzonych. Nie zgadzają się na dodatkowe koszty, nie chcą słyszeć o wyrzeczeniach i ograniczeniach. Choć są dorośli i wykształceni, to zachowują się jak dzieci. Wielu z nich wierzy w bajki, fikcję uznając za rzeczywistość. Dają wiarę szarlatanom bajającym o gadającym wężu, rybie transportowej, która połyka człowieka w jednym miejscu i wypluwa w innym i innych cudach niewidach, ale nie chcą wierzyć uczonym.

Mimo iż rozpoczyna się masowe wymieranie gatunków, to znajdują się instytucje, jak chociażby spółdzielnie mieszkaniowe, które wysypują truciznę na trawniki, bo przeszkadzają im ślimaki i robaki, regularnie koszą trawę, choć uczeni zalecają, żeby tego nie robić. Tłumaczą to tym, że trawy pylą, a dwóch spółdzielców ma alergię. Fakt, że ośmiu ma alergię na pył unoszący się z wyschniętego ścierniska nie spędza im snu z powiek. O betonowaniu wszystkiego co się tylko da wspominać nie warto. Co ciekawe ludzie, którym ostatnie ulewy zatopiły samochody w garażach podziemnych mają żal do władz miejskich, że nie udrożniły kanalizacji. Nie udzielili jednak odpowiedzi na pytanie gdzie ta woda miałaby popłynąć, skoro poziom wody w rzece, do której kanalizacja odprowadza deszczówkę, jest dużo wyższy niż na osłoniętych wałem ulicach. Mimo to postulują, by coś wreszcie zrobić z prawami fizyki i zmusić wodę by płynęła pod górę.

Bieżanów zalewany jest z dwóch stron. W czwartek najwięcej wody przelało się od strony Serafy, gdzie wały nie dały rady powstrzymać żywiołu. Mieszkańcy wskazują także na tunel pod nasypem kolejowym. Woda przez niego co prawda przechodzi, ale dalej już nie ma ujścia, nie wpada do Serafy. Nie ma przepustowości, kanalizacja napełnia się szybko, studzienki wybija i cały obszar zamienia się w jeden wielki zbiornik retencyjny.

Waterfall

Problem rozwiązałby najzwyklejsze perpetuum mobile. Woda z rzeki płynęłaby sobie grzecznie ulicą nie wlewając się do niżej położonych piwnic i podziemnych garaży, przepłynęłaby przez udrożniony tunel i wpadła do rzeki. Wystarczy sięgnąć po gotowe rozwiązanie Mauritsa Cornelisa Eschera, które nie tylko gwarantuje, że nie będzie podtopień, ale umożliwi wytwarzanie energii elektrycznej. Problem dostrzegli już włodarze niektórych miast. Po zabetonowaniu praktycznie wszystkiego z wyjątkiem skwerów i parków postanowili wybetonować wielkie podziemne zbiorniki wodne o wielkiej pojemności.

Z ciekawości zwróćmy się do zaprzyjaźnionego absolwenta V klasy szkoły podstawowej aby nam to i owo policzył. Kilometr kwadratowy to milion metrów kwadratowych. Coraz częstsze są ulewy, podczas których spada 100 litrów wody na metr kwadratowy. Litr to decymetr sześcienny. 100 dm3 to 0,1 m3. Oznacza to, że na każdy kilometr kwadratowy powierzchni spada 100.000 m3 wody.

Aby zgromadzić tyle wody trzeba wybudować zbiornik o wymiarach 46 m × 46 m × 46 m. Niedużo. Kraków ma powierzchnię ponad 300 km2, czyli zbiornik musiałby mieć prawie 14 km długości, 14 km szerokości i 14 km wysokości. Pomińmy kwestię przepustowości kanalizacji burzowej. Tymczasem media donoszą, że

W Warszawie budowany jest jeden z największych zbiorników retencyjnych w Europie — mówił Rafał Trzaskowski, prezentując zbiornik o pojemności ok. 80 tys. m sześc. zbudowany w oczyszczalni ścieków Czajka na warszawskiej Białołęce.

Podsumujmy. Podczas ulewy spada 100.000 i więcej m3 wody na każdy kilometr powierzchni. Trzaskowski chce budować betonowy pojemnik o pojemności 80.000 m3. Można wybaczyć politykowi niewiedzę, ale dlaczego jeśli czegoś nie wie nie skonsultuje tego z fachowcami?

Wielu polskich populistów przekonuje, że inni emitują więcej dwutlenku węgla do atmosfery niż opalane węglem polskie elektrownie i przemysł. Nie mówią co powiedzą wtedy, gdy inne kraje będą emitowały mniej niż Polska. Na pewno wymyślą coś równie inteligentnego. Uważają bowiem, że jeśli ktoś coś robi źle, to koniecznie trzeba go naśladować, a jeśli robi dobrze, to nie można brać z niego przykładu, bo „nas na to nie stać”. Dlatego odchodzenie od węgla, transformacja energetyczna musi być „sprawiedliwa”. Co to znaczy? To znaczy, że górnikowi wydobywającemu w Turowie węgiel brunatny, z którego pobliska elektrownia Bełchatów wytwarza dwutlenek węgla i prąd, nie wolno likwidować miejsca pracy.

Gdyby ludzi, którzy stracili dach nad głową przez wichury, powodzie i pożary zapytać, czy zgodziliby się na pewne wyrzeczenia, pogorszenie jakości życia w zamian za uchronienie przed zawaleniem, zalaniem czy spaleniem domu zapewne odparliby, że tak. Zgodziliby się być może także i ich sąsiedzi, których żywioł oszczędził. A mieszkańcy sąsiednich miejscowości, krajów? Zachowywali by się dokładnie tak, jak się zachowują — wzruszyliby ramionami, bo przecież ich to nie dotyczy, na nich żadne nieszczęście nigdy nie spadnie. Martin Niemöller (1892-1984) w obozie w Dachau w 1942 r. skreślił parę słów o znieczulicy. Wystarczy lekko zmodyfikować tę wyliczankę, żeby pasowała jak ulał do „sprawiedliwej transformacji” czyli bezczynności:

Gdy wycinali Puszczę Amazońską nie wzywałem do działania, bo co mnie to obchodzi?
Gdy rozbudowywali Elektrownię Opole nie próbowałem powstrzymać rządu, bo korzystam z prądu.
Gdy topniały lodowce nie wzywałem do działania, bo co mnie to obchodzi?
Gdy umierały rafy koralowe nie wzywałem do działania, bo mnie to nie interesuje.
Gdy pożary trawiły Afrykę, Australię, Tajgę, Turcję, Grecję nie wzywałem do działania, bo co mnie to obchodzi?
Gdy tornado pustoszyło Morawy nie kiwnąłem palcem.
Gdy mi się dom zwalił na łeb nie miał mi kto pomóc, bo wszyscy, którzy nie utonęli i nie spłonęli zginęli.

Polski nie stać na transformację energetyczną, ale na wydanie kilkudziesięciu miliardów na zakup czołgów ją stać. Polski nie stać na odejście od węgla, ale stać na wpakowanie 300 miliardów w drogi, po których będą jeździły pojazdy napędzane kupowanymi za kolejne miliardy w Rosji ropą i gazem. Ewentualnie elektryczne, ładowane prądem wytwarzanym za kupony za miliardy w Rosji węgiel. Dziwna polityka, bo co komu z drogi skoro prąd jest piekielnie drogi?

Nie ma żadnych zmian klimatu,
Co innego miejsce ma tu.
Choć te zmiany są dość liczne,
To są stałe i cykliczne.

Niepotrzebny nam uczony,
Ksiądz wyjaśnił nam z ambony,
Że gdy grad jest lub ulewa
Znaczy, że się bozia gniewa.

To dziś dla nas jest wyzwanie,
Bo nie wiemy co się stanie,
Gdy się bozia zdenerwuje —
Czy w pień wytnie czy zrujnuje?

Więc kto boga w sercu ma
Wie nie metan, CO2,
Lecz brak wiary i modlenia
Jest przyczyną ocieplenia.

Dodaj komentarz