Sądź najwyższy!

Trudno nie ucieszyć się z faktu, że w Polsce mimo przejściowych trudności, większych i mniejszych, lepszych i gorszych zmian, sądy działają coraz lepiej i coraz bardziej. Nie można zwłaszcza nie docenić ich roli w walce o wolność wypowiedzi i rozwój mediów niezależnych.

Oczywiście sądy sądzą zgodnie z literą prawa. A skoro ta litera wprowadza odpowiedzialność zbiorową, to obowiązkiem sądu jest z tej litery korzystać. Ustawa (nie mylić z ustawką, bo to nie to samo) z dnia 18 lipca 2002 r. o świadczeniu usług drogą elektroniczną zakłada, że za pozostawiony na portalu komentarz odpowiada nie autor owego komentarza, lecz właściciel portalu. I to tylko wtedy, gdy wiedział, że ów nieprawomyślny komentarz ktoś umieścił. Ponieważ nikt nie może z całą pewnością określić poziomu wiedzy innego człowieka, więc sąd działa w oparciu o domniemanie. I opierając się na nim karze lub odstępuje od wymierzenia kary.

Teoretycznie trudno mieć do sądu pretensje, że stosuje się do ustanowionego przez 560 mędrców prawa podpisanego przez prezydenta. Tym niemniej od sędziów obywatel ma prawo oczekiwać nie tylko sprawiedliwego wyroku, ale też rozsądku. I sądy w większości stawały po jego stronie. Czyniły to jednak bezprawnie. Na szczęście w Polsce działa także, a jakże, wychwalany ostatnio przez rzecznik rządu Sąd Najwyższy, który zlecił sądowi powszechnemu ustalenie, że właściciel portalu wiedział o bezprawnych wpisach.

Dygresja. Pani na lekcji poinformowała uczniów, że w roku 1410 miała miejsce bitwa pod Grunwaldem. Dwa dni później Jaś otrzymał ocenę niedostateczną, ponieważ na klasówce szedł w zaparte i twierdził, że nic o sprawie nie wie. A przecież wiedzieć musiał, albowiem został poinformowały. Gdyby to nie była klasówka, ale rozprawa w sądzie, Jaś nie dostałby oceny niedostatecznej, lecz celującą, ponieważ sąd, w oparciu o wytyczne płynące od Najwyższego, bezspornie dowiódłby, że Jaś o wszystkim wiedział. Niestety, działalność polskiej szkoły nie opiera się ani na prawie, ani na wykładniach Sądu Najwyższego, stąd ocena niedostateczna. Albowiem w szkole, w przeciwieństwie do sądu, domniemywa się, że jeśli ktoś nie wie, to znaczy, że nie wie, choć powinien wiedzieć. Koniec dygresji.

Porzućmy rozważania ogólne i przejdźmy do konkretów. Od sześciu lat Roman Giertych toczy spór w sądach z Ringer Axel Springer Polska, wydawcą „Faktu”. Sprawa zaczęła się w 2010 roku, gdy pod artykułem „Giertych chce odebrać immunitet Kaczyńskiemu” pojawiły się komentarze, w których mecenasowi nie szczędzono wulgaryzmów i nie ukrywano niechęci. Internauci kpili z jego wyglądu, intelektu, podważali człowieczeństwo i przynależność do wielkiego narodu polskiego. Giertych nie zdzierżył gier tych i oddał sprawę do sądu, w którym kolejno przegrywał mimo, iż Najwyższy stanął po jego stronie. Po kolejnym niekorzystnym wyroku szacowny zespół wybitnych prawników stracił cierpliwość i uznał, że Sądy I i II instancji błędnie przyjęły, że ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną wyłącza zastosowanie kodeksu cywilnego. A tu doszło do naruszenia dóbr osobistych. Ponieważ tego, kto dopuścił się naruszenia dopaść trudno, a sprawiedliwości musi stać się zadość, więc ktoś ponieść odpowiedzialność musi. Kto? Ten, kogo dopaść najłatwiej — administrator platformy umożliwiającej komentowanie. Wystarczy przyjąć, że wiedział o wpisach, znał ich treść i bezprawny charakter. To co nawet dla sądu nie zawsze jest oczywiste, musi być oczywiste dla administratora, do którego obowiązków należy analizowanie każdego donosu dotyczącego każdego komentarza umieszczonego pod artykułem lub w dowolnym innym miejscu.

Zupełnie inna sytuacja jest wtedy, gdy ktoś umieści komentarz na przykład na murze, a firma Google udostępni całemu światu. Nie jest bowiem ważne, że przepisy są niejasne, uznaniowe, sprzeczne, a obywatel o tym, że złamał prawo dowiaduje się często dopiero z wyroku. Ważne żeby sąd za jedno i to samo mógł jednych skazać, innych uniewinnić, bo tego wymaga nie tylko prawo ale i sprawiedliwość. A w kolejce stoi Radosław Sikorski, który nie podziela opinii Internautów na temat żydów. Choć nawet dziecko wie, że w Polsce żadnego antysemityzmu nie ma.

jebac

Swoją drogą czy podskakujący i ryczący „Precz z Kaczorem” Giertych jest wiarygodny, gdy ściga nie tych, którzy go obrażają, ale właściciela nośnika, na którym to czynią? Wystarczy na portalu, który umożliwia komentowanie, umieścić niepochlebne opinie na jego temat, żeby pogalopował do sądu i przystąpił do wykańczania… wydawcy. Przy czym media niepokorne nie muszą się niczego obawiać, stoją przecież po jasnej stronie mocy.

Jaki z tego morał? Nie musisz się ograniczać obywatelu. Do woli obrażaj, pomawiaj, kłam, ponieważ jeśli nawet ktoś w porę nie usunie dowodów popełnionego przez ciebie czynu, to sąd na pewno krzywdy ci nie zrobi. Chyba, że komuś nadepniesz na odcisk. Wtedy na własnej skórze przekonasz się, że nikt w Internecie nie jest anonimowy i każdego można namierzyć w parę minut.

 

UAKTUALNIENIE!
Sąd Najwyższy po najwyższym namyśle uznał, że Wniosek o ubezwłasnowolnienie może złożyć także osoba, która ma być ubezwłasnowolniona. Innymi słowy każdy może ubezwłasnowolnić się sam. Najwyższy nie ujawnił co potem ponieważ ubezwłasnowolniony samodzielnie może dokonywać tylko drobnych zakupów i korzystać z usług takich jak fryzjer, ale już decyzji o leczeniu się samodzielnie podjąć nie może. Wszystkie poważniejsze decyzje podejmuje ustanowiony przez sąd opiekun.

Dodaj komentarz