Pańskie oko konia tuczy

Przedwczoraj (czy raczej w dniu przedwczorajszym) dostrzegłem za oknem maszerujące lata pięćdziesiąte. Dzisiaj utwierdziłem się w przekonaniu, że to jednak nie do końca był sen. Przypomnijmy sobie: 24 stycznia dowiadujemy się, że młodą matkę podczas spaceru ktoś zaatakował i porwał z wózka półroczną córeczkę. Policja przystępuje do działania. Do działania przystępuje także „detektyw” Rutkowski. Tydzień później informuje media, że dziecko nie zostało porwane, lecz zginęło w wyniku nieszczęśliwego wypadku i ukryte w lesie. Policja potwierdza te doniesienia, choć nie zgadza się miejsce ukrycia zwłok.

Do tej pory wszystko jest (prawie) w porządku. Nie ma sensu stawiać pytania, które już postawił luki1945 i rozważać problemu, który już poruszył konserwatywnypunk. Bo nie o to chodzi. Otóż śmiercią dziecka i śledztwem zainteresował się sam szef policji, Marek Działoszyński, który o sprawie na bieżąco informuje… samego ministra. Jakby tego było mało sprawę „zbada” sejmowa komisja administracji i spraw wewnętrznych i sprawdzi czy policja nie popełniła błędów.

Wydawałoby się, że czasy, gdy do wszystkiego wtrącają się czynniki „partyjno-rządowe”, ministrowie „osobiście nadzorują” śledztwa, szefowie milicji… pardon, policji zdają sprawozdania ministrom, mamy już za sobą. Jednak okazuje się, że nie mamy. Dlaczego?

Ano może dlatego, że nikt do nikogo nie ma zaufania. Szef policji nie wierzy, że jego podwładni to nie ciamajdy i jak sam osobiście sprawy nie przypilnuje, to do niczego niedojdy nie dojdą. Wypada mieć nadzieję, że przynajmniej nie sugeruje im do czego mają dojść. Podobnie myśli najwidoczniej także minister, skoro zamiast zajmować się tym, do czego ministerstwo jest zobligowane zajmuje się pojedynczymi, wybranymi przypadkami.

W tym miejscu nie od rzeczy będzie wspomnieć o innej głośniej historii – o porwaniu w majestacie prawa dziecka matce, czyli sprawie małego Piotrusia. Przypomnijmy w największym skrócie: Piotruś w obecności policjantów i kuratorów został przekazany pod opiekę ojca, profesora psychologii. Decyzję o odebraniu dziecka matce podjął Sąd Rejonowy. Jako powód podał utrudnianie przez matkę kontaktów z ojcem. „Przypadkiem”, nagłośnionym przez media, zajął się, a jakże, sam minister. I co? I nic. Sprawa przycichła i nikogo już los dziecka nie obchodzi…

Ale nie wszystkie sprawy wymagają czujnego oka przełożonych. Gdy ktoś jest podejrzany o „obrazę uczuć religijnych” nie ma zmiłuj, małej szkodliwości społecznej „czynu”, czy innych okoliczności łagodzących. O umorzeniu nie ma mowy…

Dodaj komentarz