Ożesz ty…

Każdy z nas ma jakieś poglądy. Jednak wyróżnić można dwie kategorie posiadaczy. Pierwsza to posiadacze samoistni, którzy do aktualnego punktu widzenia dochodzą sami drogą rozważań, wyszukiwania informacji potwierdzających, ale i zaprzeczających, oraz kojarzenia faktów. Ci pod wpływem nowych okoliczności lub informacji są w stanie swoje poglądy skorygować, a nawet zmienić. To do nich odnosi się powiedzenie „tylko krowa nie zmienia poglądów”. Druga grupa to posiadacze, który weszli w posiadanie swoich zapatrywań drogą objawienia, piractwa, bądź głębokiej wiary. Niezależnie od sposobu nie są w stanie nie swoich przemyśleń obronić, więc reagują agresywnie. Nie odnoszą się do meritum sporu, ale atakują rozmówcę, często w sposób wulgarny.

Weźmy jako przykład katastrofę smoleńską. Ktoś, kto uważał na lekcjach fizyki wie, że kilkunastotonowa maszyna nie wzniesie się ot tak w powietrze, gdy już szoruje brzuchem po krzakach. Tłumaczy to nawet prof. Wiesław Binienda w filmie Anity Gargas. Jednak takie informacje są skwapliwie pomijane i ignorowane przez tych, którzy wiedzą swoje. Dlatego reagują agresywnie gdy ich spytać kto, jak i kiedy mógł dokonać zamachu. I najważniejsze — po co, skoro p. prezydent cieszył się mikrym poparciem, a samolot i tak by się roztrzaskał. Oczywistą oczywistością jest natomiast, że gdyby żył o pochówku na Wawelu nie mógłby marzyć nawet w najśmielszych snach. Nie chcąc być posądzonym o niebywałą zbrodnię nie należy także zbytnio dociekać dlaczego — skoro to był zamach — zainteresowani nie oddali gigantycznych odszkodowań, które otrzymali? Na przykład Marta Kaczyńska-Dubieniecka otrzymała odszkodowanie z tytułu tragicznej śmierci rodziców w smoleńskiej katastrofie w kwocie 3.000.000 PLN (słownie: trzy miliony złotych). W katastrofie, a nie w zamachu. Jak to możliwe, że zwykli obywatele dostają olbrzymie odszkodowania tylko dlatego, że mieli w rodzinie kogoś, kto w wyniku demokratycznego plebiscytu sprawował funkcję publiczną lub po prostu tym samolotem leciał? Rodziny ofiar „zwykłych” wypadków, katastrof muszą zadowolić się wielokrotnie mniejszymi kwotami lub są wręcz odprawiani z kwitkiem.

Zostawmy jednak katastrofę i skupmy na poglądach. Ustaliliśmy, że każdy jakieś ma. Sprecyzujmy tylko dla porządku, że poglądy pirackie, to poglądy przejęte od kogoś bez pytania o zgodę. Posiadaniem nie swoich poglądów może poszczycić się większość wyznawców tej czy innej religii (bo wiara to też składnik światopoglądu), lub zwolennik tej czy innej partii. Czy poglądy mogą być szkodliwe? Jak najbardziej. Zwłaszcza odmienne od uznanych za słuszne lub obowiązujących, ponieważ podważają i kontestują. Do walki z myślącymi inaczej zaprzęgnięto więc prawo. Żył był czasu stalinowski prokurator, Andriej Januariewicz Wyszynskij, który podobno zwykł był mawiać: Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. Od tego czasu wiele się zmieniło i szeroko pojęty wymiar sprawiedliwości nie ma czasu szukać paragrafów. Dlatego paragrafy należy pisać tak, by każdy obywatel w razie potrzeby, bez szukania, mógł się załapać na dowolny.

Platforma Obywatelska, co nie powinno dziwić, wziąwszy pod uwagę, że nam ładnych parę lat już panuje, planuje zmienić artykuł 256 Kodeksu karnego, mówiący o ściganiu za tak zwaną mowę nienawiści. Mowa nienawiści, to bowiem znakomite określenie-guma, pod które podciągnąć można wszystko. Dlatego propozycja zmierza w kierunku zstąpienia jednego bełkotliwego przepisu innym, jeszcze bełkotliwszym. Karany więc według propozycji byłby każdy, kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (…). Co to jest propagowanie? To ustali sąd w oparciu o wytyczne. Co to jest nawoływanie? No to jest wtedy, jak ktoś publicznie krytykuje, albo nie zgadza się z linią partii, rządu względnie Episkopatu.

Można bez końca mówić jak wielkie spustoszenia czyni prawo nieostre, niejasne, nieprecyzyjne, które nie jest zbiorem prostych, jasnych i — najważniejsze — zrozumiałych zakazów i nakazów. U nas prawo poprawia i nowelizuje każdy, kto coś wymyśli lub sobie ubzdura. I ma władzę, choć już niekoniecznie wiedzę. Przepisy są więc w coraz większym stopniu zbiorem obsesji, lęków i poglądów ludzi, którzy o tym, co uchwalają nie mają bladego pojęcia. A przecież to co jest, wszystkie pobożne życzenia, które zostają do kodeksów i przepisów dopisane można zastąpić jednym uniwersalnym paragrafem: „Każdy, kto coś przeskrobie, propaguje lub nawołuje zostanie ukarany grzywną lub pójdzie siedzieć.” A co to jest to coś, to się ustali podczas zjazdu, konwencji, a w ostateczności na prezydium.

Warto mieć na względzie, że są jednak kraje, gdzie politycy czegoś się uczą, coś do nich dociera, coś rozumieją. Że gdzieś idą po rozum do głowy i zaczynają wycofywać się ze ścigania i karania za „mowę nienawiści”. Angielski rząd usunął ze swojego prawodawstwa karanie za tak zwany „obraźliwy” język. Uznał bowiem, że zagraża to wolności słowa. Z powodu tego przepisu dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Oto na przykład uliczny kaznodzieja, Anthony Rollins, żąda 4.000 funtów odszkodowania za niesłuszny areszt. W swoich kazaniach posługując się Biblią króla Jakuba nauczał, że homoseksualizm jest z moralnego punktu widzenia zły. Został aresztowany, gdy jeden ze słuchaczy poczuł się znieważony i zawiadomił policję, że Rollins jest „homofobicznym bigotem”.

Prawo, by mieć do niego szacunek, musi być zrozumiałe i jednoznaczne. Jednak starannie dobrani, wyselekcjonowani przez liderów partyjnych „członkowie”, mierni, bierni, niedouczeni, ale wierni tworzą prawo nie po to, żeby coś uregulować, rozwiązać jakiś problem, ale w celu samozaspokojenia się i ewentualnie przypodobania komuś. Mam władzę i nie zawaham się jej użyć. A że zepsuję zamiast poprawić? Cóż. Errare humanum est.

Dodaj komentarz