Lepsza zmiana ante portas

Powiadają, że kłamstwo ma krótkie nogi. Być może, tylko co z tego, skoro święci triumfy na każdym kroku? Prawda jest w odwrocie, ponieważ jest kompletnie nieatrakcyjna. Przecież niemal cała literatura opiera się na kłamstwie — zmyślonych postaciach, sytuacjach, miejscach. Literatura faktu, a także biografie są z reguły nudne, chociażby dlatego, że z góry wiadomo jakie będzie zakończenie. Lądowanie aliantów w Normandii może różnić się szczegółami, ale zawsze, w każdej książce zakończy się tak samo. Podobnie jak II Wojna Światowa. Nawiasem mówiąc Niemcy ją przegrały i po 36 latach stały się potęgą gospodarczą. Polska ją wygrała i po 36 latach stała się bankrutem. Warto o tym pamiętać, bo za trzy lata mija 36 lat od transformacji, a scenariusz zdaje się powtarzać. Można oczywiście napisać książkę, w której losy tej części świata toczyły się inaczej — Niemcy ogłosiły niewypłacalność, a Polska stała się potęgą gospodarczą, ale nikt w to nie uwierzy. Choć historia zna nie takie korekty starych dziejów. Nie trzeba zresztą daleko szukać. Niedawno Adam Glapiński przekonywał, że obecna sytuacja Polski, gdy coraz większy odsetek społeczeństwa zaczyna klepać biedę, jest najlepsza od czasów rozbiorów.

Kłamstwo jest zdecydowanie atrakcyjniejsze, ponieważ nie ma żadnych ograniczeń. Od czasów Tischnera wiadomo, że prawda dzieli się jedynie na trzy główne kategorie, z których ostatnia jest prawdziwym określeniem nieprawdy. Kłamstwo ma natomiast nieskończenie wiele odcieni. Weźmy na tapet ostatni incydent z rakietą. Och jakże mylą się ci, którzy zadają kłam słowom wicepremiera ministra Błaszczaka twierdząc bezczelnie, że polska obrana przeciwlotnicza jakoby była w opłakanym stanie, że w ogóle nie ma o czym mówić, bo po prostu nie istnieje. Prawda jest zgoła inna. Polskiego nieba strzeże najnowocześniejszy na świecie system, o którym nie śniło się nawet Amerykanom. Zamiast zestrzeliwać obiekty naruszające polską przestrzeń powietrzną z wielkim hukiem, co wiąże się z uciążliwością dla okolicznych mieszkańców i zanieczyszczeniem środowiska, polski system je po prostu dyskretnie rozbraja i kieruje w krzaki, gdzie stają się atrakcją turystyczną. Przeciwnik będzie przekonany, że strzela ślepakami.

Jednym z niebywale rozbudowanych rozgałęzień kłamstwa jest populizm. Według encyklopedii PWN to

tendencja społeczno-polityczna (nasilenie określonych przekonań i zachowań), charakteryzująca się wiarą w mądrość i uczciwość prostego człowieka, niechęcią do wykształconych elit, specjalistów, ekspertów, przywiązaniem do prostych wyjaśnień i rozwiązań oraz roszczeniowym stosunkiem do państwa i wyższych warstw społecznych.

Prawdopodobnie mało kto wie, że

Geneza populizmu sięga XIX w. Bodźcem dla rozwoju populizmu w Europie były reformatorskie i radykalne społecznie idee i koncepcje dekabrystów, rewolucyjnych demokratów w Rosji i w krajach objętych Wiosną Ludów, programy narodników, próby i przejawy zbliżenia niektórych środowisk inteligenckich w krajach wschodniosłowiańskich do upośledzonych klas i warstw plebejskich (np. hasła tzw. wędrówki w lud w Rosji, chłopomania w literaturze polskiej, apologia ludu w filozofii oraz w twórczości literackiej, np. L. Tołstoja). Jako ruch społeczny populizm narodził się na kontynencie amerykańskim; za prototyp współczesnych form populizmu jest uważany farmerski ruch protestu w USA, zorganizowany w „bezpartyjnej lidze” na przełomie XIX i XX w. oraz w pierwszych dekadach XX w. Szczytowe nasilenie i największy zasięg zyskał populizm w krajach latynoamerykańskich w latach 30. (Brazylia, Meksyk i in.) i 40. XX w. (peronizm w Argentynie).

Czy populista ma jakiekolwiek szanse w wyborczym starciu z innym populistą? To zależy. Raczej marne jeśli jeden kreuje się na respektującego prawo, stosującego się do reguł światowca, a drugi dysponuje nieograniczonymi środkami finansowymi, kontroluje media i kluczowe instytucje, od których zależy los protestów wyborczych i końcowy wynik wyborów, a na dodatek nie przestrzega żadnych zasad, nie dotrzymuje umów, lekceważy prawo. Niejakim ułatwieniem jest, że ani jeden, ani tym bardziej drugi nie musi przejmować się chociażby stanem finansów państwa, zaprzątać sobie głowy, czy to, co obiecuje, ma sens i w ogóle jest realne. Utrudnieniem jest z kolei brak równowagi, ponieważ populista sprawujący władzę nie zawaha się wykorzystać jej dla własnych celów. Przykłady Białorusi, Rosji, Turcji czy Węgier są aż nadto wymowne. Praktycznie wszyscy wielcy dyktatorzy doszli do władzy w demokratycznych procedurach. Potem zdobytej władzy już nie raczyli oddać.

Żaden populista, przynajmniej na początku, dopóki nie umocni swojej pozycji, nic nie wskóra bez wiernego elektoratu, który bez zastrzeżeń, bezgranicznie wierzy we wszystkie obietnice i deklaracje wynosząc go do władzy. Na szczęście bezmyslnie wierzących i nie zadających pytań jest przeważnie dostatecznie dużo, by mógł wygrać wybory bez konieczności znaczącej korekty wyniku głosowania. Weźmy na przykład dwóch czołowych rodzimych populistów. Śledząc ich spotkania trudno nie dostrzec, że przychodzą na nie ludzie, którzy nie mają żadnych pytań, nic ich nie obchodzi, przyszli popatrzyć na swoich idoli, posłuchać ich, z uwielbieniem wlepiają w nich maślane gały i bezkrytycznie przyjmują to, co mówią. Podobno zwolennicy Kaczyńskiego są starannie dobierani, a Tusk organizuje spotkania otwarte, ale miałkość, niekontrowersyjność pytań oraz reakcja sali na pytania wykraczające poza sztampę dobitnie świadczą o tym, że spotkania gromadzą wiernych, a nie wyborców.

W „Shreku” jest scena, w której Osioł koniecznie chciał wziąć udział w wyprawie ze Shrekiem. Żeby zwrócić na siebie uwagę wysoko podskakiwał i krzyczał „Mnie! Weź mnie! Mnie!” Teraz jeden populista obiecuje: „w przyszłym roku dam wam dodatkowo trzysta złotych”. Drugi podskakuje i krzyczy „Ja! Ja dam! Ja wam dam już w tym roku! Od czerwca! To znaczy ty im daj od czerwca, bo ja nie odpowiadam za finanse państwa!” Niestety, historia nie ma happy endu, nie kończy się tak, jak w Shreku. Pierwszy po prostu spojrzał na drugiego spod oka, popukał się w głowę, wzruszył ramionami i oświadczył, że takie bezmyślne rozdawnictwo to głupota i nieodpowiedzialność. Wyborcy raczej jemu dadzą wiarę, bo przekonał ich, że jest słowny, w przeciwieństwie do konkurenta. Obiecał, że skoczy do pustego basenu i obietnicy dotrzymał. No i jest twardy, nie kłania się Unii, sędziom, nauczycielom, niepełnosprawnym. Mateuszowi Morawieckiemu, który jest premierem, już całkiem puściły hamulce, więc nazywa drugiego „oszustem z Platformy”.

W 2015 roku opozycja, która wtedy jeszcze nie była opozycją, zachowywała się przez chwilę odpowiedzialnie. Potem stery w partii objął G. Schetyna, który zaczął licytować się na populizm i przegrywał po kolei kolejne wybory. Przegrawszy ostatnie został wymieniony na Budkę. Budka okazał się jeszcze większym nieudacznikiem. I wtedy powrócił Tusk. Ponieważ jest (socjal)demokratą, więc kopniakiem wyekspediował Budkę na zieloną trawkę i mianował się przewodniczącym. Zakasał rękawy, przystąpił do zwalczania PiS-u jego własną bronią i drepcze w miejscu nie robiąc żadnych postępów. Trudno się dziwić. Przewodzi się podążając na przedzie, a on kroczy parę kroków z tyłu, krytykuje, kontestuje, odsądza od czci i wiary, ale niewiele ma do zaproponowania. Choć to, co proponuje z małymi wyjątkami ma sens, to nie ma szans przebić się do szerszej publiczności, ponieważ jest natychmiast przykrywane kolejnymi skandalami, aferami i propozycjami, których nie da się przebić (Schetyna próbował i poległ).

Fascynujące byłoby śledzenie pojedynku gigantów populizmu, gdyby rozgrywał się gdzie indziej. Niestety, wygląda na to, że tak czy owak mamy wszyscy przechlapane.

Dodaj komentarz