Jest wzrost albo go ni ma

Władysław Kosiniank-Kamysz pofatygował się do „Faktów po faktach” aby przekonywać, że techniki inseminacyjne stosowane w rolnictwie doskonale sprawdzają się w walce z inflacją. Czternasta emerytura. Yy. O kej. Tylko ta emerytura nawet nie pokryje wzrostu inflacji, nie pokryje nawet dla tych emerytów, którzy płacą więcej za prąd… Owce mają to do siebie, że lezą tam, gdzie baran. Nazywa się to owczy pęd i całkowicie pokrywa z podejściem Władysława Kosiniaka-Kamysza. Głosowaliśmy ‚za’ [czternastą emeryturą], tak jak wszyscy w parlamencie, ale myśmy wprowadzili inne rozwiązanie — emerytury bez podatku. Państwo nie powinno zabierać pieniędzy, nie powinno różnicować na lepszych i gorszych, nie powinno ciągle dzielić. Nie powinno dzielić. Powinno mnożyć, ponieważ emerytura czternasta nie pokrywa wzrostu inflacji, a na pewno nie jest tym, co powiedziała pani mini str Maląg, że to jest pomysł na walkę z inflacją. Ale czternasta emerytura była kiedy inflacji nie było. To wtedy czym była czternasta emerytura? Tylko taka zachętą, żeby pójść głosować na PiS?

W styczniu 2021 roku wice mini ster Stanisław Szwed wyliczał, że w 2011 r. w czasie rządów Platformy Obywatelskiej i PSL – inflacja była na poziomie 103,1 proc., środki, które przeznaczono wówczas na waloryzację to 4,5 mld zł. Podobną inflację mamy teraz i 9,7 mld zł przeznaczamy na waloryzację. Jest ten wzrost, czy go nie ma? Ostrzeżenia ekonomistów, którzy wieszczyli złowieszczo, że takie szastanie miliardami skończy się gigantyczną inflacją populiści od lewa do prawa kwitowali pukaniem się w czoło. Zagłosować przeciw? Nie dopuścić do wzrostu inflacji? Nie z nami te numery! Dla doraźnych korzyści, dla kilku procent poparcia nie zawahamy się z kolegami z rządu doprowadzić tego kraju do ruiny finansowej. Tak nam dopomóż Bóg i wszyscy święci! W tym przypadku jak nigdy sprawdziło się ostrzeżenie „nie chwal dnia przed zachodem”, ponieważ rok 2021 zakończyliśmy z inflacją na poziomie 108,6%. Przeznaczyli 5 miliardów więcej na waloryzację i podnieśli inflację o 5%. Rachunek się zgadza.

Rynek to bardzo delikatna sieć połączeń i zależności stabilizowana przez podaż i popyt. Gdy któryś element ulega zmianie, cała konstrukcja zaczyna trzeszczeć, wszystko staje się niestabilne i trzeba czasu by wróciło do równowagi. Przez lata kolejne rządy zadłużały kraj, ale jednocześnie dbały o to, by nie zaburzyć równowagi. Od końca 2001 roku, pierwszego, w którym definitywnie udało się ją okiełznać, inflacja nigdy nie przekraczała 5%. Potem nastały rządy PiS-u i wspierających go ze wszystkich sił populistów. Na początku gdzieś tam kołatały się jeszcze resztki rozsądku i odpowiedzialności za państwo, gdy PO przekonywała, że nie stać nas na rozbuchane programy socjalne, jak 500+, ale potem hasło „zastaw się a postaw się” wszystkie partie umieściły na sztandarach. W ten sposób wpompowano w rynek miliardy pustego pieniądza nie mającego pokrycia w niczym. Podnoszono płacę minimalną, wypłacano trzynastą emeryturę i populiści wiedzą co jeszcze. Skutek był taki, że inflacja na początku roku 2020 przekroczyła 4% i byłaby sobie radośnie rosła nadal gdyby nie pandemia i związane z nią lock-downy. Wtedy też do rozbuchanych programów socjalnych dołączono wszelkiego rodzaju tarcze pompując już nie dziesiątki, ale setki miliardów złotych.

Kiedy ceny nie rosną? Gdy trafią na barierę popytu. Producenci nie mogą żądać za wiele za swój wyrób, bo nie znajdą nabywcy. Gdy władza dosypuje grosza, to nabywcę stać. A jeśli na dodatek drożeją środki produkcji, rosną płace, to podniesienie ceny przestaje być kaprysem, chciwością, pazernością. Staje się przymusem. Rządzący szastają miliardami bez opamiętania, ale — co ewidentnie umyka ich poplecznikom — w mniej lub bardziej sprytny sposób najwięcej pieniędzy transferują do kieszeni swoich i bogatych. Słynna ulga na renowację dworków to tylko jeden z wielu najbardziej spektakularnych przykładów. Warto też zwrócić uwagę, że ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy nie mogą się jej ani doprosić, ani doczekać. Natomiast miliardy przeznaczane są na pomoc dla wszystkich, także takich, którzy jej nie potrzebują.

Weźmy obniżkę stawki VAT-u, którą władza tak się chełpi. Ile zaoszczędzi na obniżeniu stawki emeryt, który na żywność przeznacza kilkaset złotych, bo więcej nie ma? Owszem, 23% (było 22, ale rząd Tuska podniósł na chwilę na 23% i ta chwila trwa do dziś) to już jest coś. Zakupy za 100 zł z VAT-em będą tańsze o bez mała 19 zł. Tyle że większość produktów spożywczych była objęta preferencyjną stawką 5%, a inflacja jest ponad dwukrotnie wyższa. Kto więc na obniżce VAT-u korzysta? Ten, kogo stać na to, żeby sobie kupić czereśnie za 200 zł bez VAT-u, bo z VAT-em byłoby drożej. Jeszcze lepiej widać to na przykładzie paliw. Zyskuje, to znaczy mniej traci, transport, ale także ci, którzy dużo jeżdżą. Także służbowymi samochodami z kierowcą i bez. Coraz wyraźniej widać, że bez mała wszystkie inicjatywy rządzących mają jeden cel — transfer pieniędzy do zaprzyjaźnionych kieszeni w majestacie prawa i poza wszelką kontrolą.

Człowiek nie tylko lubi wiedzieć co go czeka, ale także mieć poczucie stabilizacji. Dlatego zastanawia się dlaczego miałby chcieć zmieniać rząd, skoro opozycja nie ma niczego do zaproponowania i jest równie niewiarygodna? Ilu podziela pogląd „szanuj prezesa RM swego, albowiem możesz mieć gorszego”?

 

Dodaj komentarz