Grypa czy covid, co najpierw?

Dziecku bardzo trudno pogodzić się z odmową. Oczywiście są takie dzieci, którym rodzice tłumaczą dlaczego ‚nie’, dzięki czemu one rozumieją, że nie zawsze i nie wszystko można. Te dzieci także łatwiej znoszą porażki. Wiedzą, że raz się jest na wozie, raz pod wozem, a sukces wypracowany samodzielnie, uczciwie, lepiej smakuje.

Nie wszyscy dorośli potrafią pogodzić się z odmową. Zwłaszcza politycy, a zwłaszcza ci, którzy teraz pełnią jakieś funkcje publiczne, na przykład ministra, a nic od nich nie zależy, decyzje zapadają gdzie indziej, a oni je jedynie firmują. Weźmy takiego ministra od zdrowia. W czasie pandemii nie robił w zasadzie nic przyjmując postawę na przeczekanie. Gdy liczba zakażeń biła rekordy ogłaszał, że to już szczyt pandemii i tak zmieniał zasady raportowania, że faktycznie zaczęła spadać. Teraz przychodnie i szpitale mają problem z trzema zakażeniami na raz — grypą, covidem i RSV. Jaka jest na to rada? Oczywiście testy. Czy fakt, że są niewiarygodne, mogą na przykład wskazywać grypę u chorego na covid, może mieć dla ministra jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście, że nie może! Z góry przyszło polecenie „zrób coś”, więc robi.

Z powodu bardzo niskiej czułości Rada Przejrzystości przy Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji wydała negatywną opinię o refundacji testów COMBO, mających wykrywać grypę, COVID-19 i wirus RSV. Minister zdrowia Adam Niedzielski odwołał szefa rady, a testy i tak kazał refundować — za 230 mln zł rocznie.

Rada już już miała wydać pozytywną opinię, ale

analiza zebranych przez pracowników AOTMiT doniesień, w tym cieszącego się wysoką renomą berlińskiego Instytutu Roberta Kocha, skłoniła większość z nich do wydania negatywnej rekomendacji. Chodziło o niską czułość (wykrycie infekcji) i niską swoistość (wskazanie, o jaki wirus chodzi). Producenci na ogół twierdzą, że są na poziomie 90 proc., a analizowane doniesienia mówiły, że w niektórych przypadkach sięgają tylko 50 proc.

Próbować zgadywać, czy pacjent jest chory na grypę czy na covid lekarz może bez konieczności wykonywania testu, zgodnie z którym być może ma grypę, ale nie na pewno. Tak się gospodaruje publicznym groszem w sytuacji, gdy dyrekcja szpitala im. św. Łukasza w Tarnowie przymierza się do zmiany zaszeregowania personelu medycznego po to, by móc obniżyć pensje, co może skończyć się masowymi zwolnieniami. Szpital bez doświadczonego personelu z wysokimi kwalifikacjami na pewno będzie świadczył usługi na jeszcze wyższym, światowym poziomie. Oczywiście takie działanie nie byłoby możliwe bez zmiany prawa. Na szczęście zjednoczona prawica nie próżnuje i grzebie w przepisach ile wlezie. W tej sytuacji zasadne staje się pytanie po co wydawać miliony na personel medyczny, specjalistów, skuteczne leki, procedury, skoro można je przeznaczyć na zakup bezużytecznych testów u handlarza testami?

Andrzej Duda, który jest p.rezydentem, ułaskawia nie tylko swoich kolesi zanim zapadnie wyrok. Jego specjalnością stało się ułaskawianie dilerów narkotykowych „ze względów humanitarnych”. Rzeczpospolita:

Andrzej Duda już po raz drugi w ciągu kilku miesięcy darował karę więzienia osobie skazanej za ciężkie przestępstwo narkotykowe.

Posiadanie znacznych ilości nowych substancji psychoaktywnych oraz udzielanie ich innym osobom w celu osiągnięcia korzyści majątkowej – za takie przestępstwo skazana była osoba, którą 7 grudnia ułaskawił prezydent Andrzej Duda.

Co prawda p.rezydent, którym jest Andrzej Duda, rzadko w porównaniu z poprzednikami ułaskawia, ale jak już się zdecyduje, to idzie na całość.

Duda niezwykle rzadko ułaskawia skazanych za tak poważne przestępstwa, zwłaszcza że z dotychczasowych prezydentów najrzadziej sięga po prawo łaski. Za czasów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego liczba ułaskawień była liczona w tysiącach, a Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego w setkach. Tymczasem Duda w pierwszej kadencji zastosował prawo łaski jedynie 98 razy, zaś w drugiej do końca grudnia tylko 19 razy, odmawiając ułaskawienia aż 182 osobom.

Na koniec nieco inny problem prawny. Od jakiegoś czasu coraz więcej mówi się o sztucznej inteligencji. Dotąd rozwijała się bez przeszkód i większych zgrzytów, aż nagle twórcy poczuli się zagrożeni i zaczęli sypać pozwami. Na początku XIX wieku pewien tkacz, Ned Ludd, zamiast pozwać producentów maszyn tkackich po prostu je niszczył protestując w ten sposób przeciwko odbieraniu pracy przędzarzom. Do dziś badacze nie mogą zrozumieć, dlaczego malarze, zwłaszcza portreciści, nie pozwali producentów aparatów fotograficznych. Na szczęście niegdysiejsze błędy próbują dziś naprawić artyści pozywając producentów narzędzi działających w oparciu o sztuczną inteligencję. W czym problem? Ano w tym, że sztuczna inteligencja uczy się na stworzonych przez nich dziełach.

Amerykańscy artyści w ramach pozwu zbiorowego zdecydowali się skierować zarzuty przeciwko firmie Stability AI (twórcom algorytmu Stable Diffusion), Midjourney oraz serwisowi DeviantArt umożliwiającemu publikację prac artystycznych w formie cyfrowej. Zdaniem przedstawicieli branży kreatywnej, podmioty te naruszają obowiązujące w USA prawo ochrony własności intelektualnej i praw autorskich, prawa do publikacji oraz zaburzają konkurencyjność na rynku sztuki cyfrowej.

Chodzi o to, że

Generatory obrazów AI są zwykle szkolone na publicznie dostępnych danych. Zgarniają zdjęcia, ilustracje i inne obrazy z internetu bez zgody oryginalnych artystów (i oczywiście bez ich wiedzy).

Postępu nie da się zatrzymać. Muzycy już raz strzelili sobie w stopę walcząc ze swymi fanami. Firmy, w imieniu przymierających głodem artystów, także nieżyjących, pozywały dzieci i kobiety za ściąganie muzyki z sieci i zabezpieczały wydawane przez siebie płyty tak dokładnie, że kłopoty z ich odtwarzaniem mieli ci, którzy je legalnie kupili. Jedyne co osiągnęli to załamanie rynku płyt kompaktowych i powrót do płyt winylowych, których nie da się zabezpieczyć przed słuchaniem. Sztuczna inteligencja z kolei, przynajmniej na razie, jest odtwórcza. Uczy się na tym, do czego ma dostęp, czym się ją „nakarmi”, po czym to modyfikuje i powiela. Twórca natomiast, jak sama nazwa wskazuje, tworzy. Od zarania dziejów byli twórcy i byli odtwórcy, naśladowcy. Beatlesi, Rolling Stonesi byli jedyni w swoim rodzaju, niepowtarzalni. Naśladowców mieli na pęczki. Z kolei Led Zeppelin czerpali garściami od innych, przetwarzali i przemieniali w perełki. Praktycznie wszystkie utwory z pierwszej płyty są jeśli nie zapożyczone to wręcz ukradzione. Problem ze sztuczną inteligencją polega więc nie tyle na naśladownictwie, ile na możliwościach —  szybkości i skali.

Zawsze istniała sztuka elitarna, dla wybranych i masowa, dla pozostałych. Dawniej żeby posłuchać muzyki trzeba się było wybrać do filharmonii. Dziś w tym celu idzie się do sklepu ze sprzętem i do sklepu z płytami. Ze sztuczną inteligencją też tak będzie. Tak długo będzie bawić, aż się nie znudzi. Płyty Beatlesów, Rolling Stonesów odkrywają kolejne pokolenia. Ilu zna i sięga po muzykę ich naśladowców?

Dodaj komentarz