Co to będzie?

Janusz A. Zajdel
Czwarty rodzaj równowagi

Nad wypukłą powierzchnią planety przesuwały się z wolna kłęby gęstych obłoków. Mesy oderwał oczy od ekranu i bez słowa odwrócił się w stronę stojących z boku zwiadowców.
– Chyba… opada? – powiedział nieśmiało Greb.
– Być może – mruknął Mesy w zamyśleniu.
– To naprawdę nie nasza wina, dowódco! powiedział Kalla. – My postępowaliśmy zgodnie, z programem do chwili, gdy…
– Dobrze, dobrze – powiedział Mesy. Nikt was nie obwinia. Trudno przecież przypuścić, że dwie głupie sondy oceanograficzne narobiły takiego zamieszania.
Wszyscy odruchowo spojrzeli raz jeszcze na ekran. To, co ukazywał, było  zupełnie niepodobne do obrazu planety, jaki oglądali przed kilkoma dniami,  gdy wchodzili w orbitę stacjonarną. Wtedy był to lśniący jak płynny metal,  otoczony rzadką atmosferą glob, pozbawiony lądów i najmniejszych nawet wysepek. Całą powierzchnię pokrywał spokojnie falujący ocean, bez przypływów, bo planeta nie posiadała satelitów. Teraz przedstawiała się jak kipiący kocioł, otoczona kłębami pary i obłokami mgieł.
– Opuściliśmy się na powierzchnię – mówił Georg – i pobraliśmy pierwsze próbki. Kalla analizował je, a ja przygotowałem dwie sondy. Wyrzuciłem je równocześnie: jedną na wschód, drugą na zachód. Miały się zanurzyć do samego dna, gdy osiągną przeciwległe punkty globu. Obserwowałem obie na przemian, gdy szły ślizgiem po powierzchni. Kiedy skryły się za horyzontem, zabrałem się i ja do analiz. Czasu było dużo, badaliśmy spokojnie plankton, zasolenie i inne drobiazgi. Potem sondy zasygnalizowały zanurzenie i… zaraz się to zaczęło. Ledwie udało się nam wystartować. Słupy wrzącej cieczy strzeliły w niebo, ocean zafalował gwałtownie… Zresztą wiecie sami. Mieliście pełny obraz z wysokości orbity…
– Niemożliwe, żeby dwie sondy wywołały taką reakcję! – powiedział Greb z przekonaniem. – Trudno także przypuścić, by ktoś chciał zniszczyć naszą kapsułę.
– To drugie na pewno nie. Zjawisko rozciągało się na całą planetę. Wyglądało, jakby ocean zagotował się nagle – powiedział Mesy. – Sondy musiały spełnić rolę bodźca, wyzwalającego jakąś niezwykłą reakcję egzotermiczną…
– Jeśli owa reakcja nie była spowodowana czynnikami naturalnymi! – podsunął Verge. Nasze sondy mogły nie mieć z tym nic wspólnego. Jakiś wybuch podmorskiego wulkanu…
– Sporo musiało być tych wulkanów mruknął Georg sceptycznie.
– No, więc nie wulkanów, tylko…
– Dajcie spokój, to jałowa dyskusja – przerwał Mesy. – Jak się tam na dole uspokoi, wyślemy jeszcze raz kapsułę i powtórzymy eksperyment z identycznymi sondami.
– Ja nie mam ochoty lecieć po raz drugi  – powiedział Georg.
– Nie szkodzi, wyślemy inną załogę – zadecydował Mesy. – Wy macie dwa dni odpoczynku.
– Jaka więc konkluzja? – spytał Severius, gdy wychodzili z kabiny.
– Za wcześnie, profesorze – uśmiechnął się Mesy. – Na konkluzje będzie czas, gdy dostaniemy wyniki sondowań.
– Może to ,,żywy ocean”, jak u Lema? Czytaliście Solaris? – zażartował Greb.
– Owszem, żywy, ale w innym sensie. Ma na przykład bardzo bogaty plankton, ale to chyba nie wyjaśnia dziwnego zachowania się jego wód – powiedział Severius. – Myślę, że sondy naruszyły jakąś równowagę na tej wodnistej planecie. Tylko jaką?
– Mamy, jak wiadomo, trzy rodzaje równowagi: stałą, chwiejną i obojętną – powiedział Greb, udając powagę.
– Hm! W tym wypadku chodzi o coś innego… – Severius był tak pochłonięty myślami, że nie spostrzegł kpiny.
– Myślisz; że to jakiś czwarty rodzaj równowagi? – podsunął Greb, złośliwie wykorzystując nieuwagę Severiusa.
– Czwarty rodzaj równowagi… – powtórzył w roztargnieniu profesor.
Wszyscy parsknęli śmiechem i teraz dopiero Severius połapał się, że ktoś z niego kpił w czasie, gdy on był myślami gdzie indziej.
– Oto masz swoją konkluzję! – powiedział Mesy dobrodusznie. – Naruszyliśmy jakiś nieznany, nowy, czwarty rodzaj równowagi…

***

Losquer popatrzył na Ooboo z tą szczególnego rodzaju podejrzliwością, z jaką spoglądać zwykli wielcy politycy na wielkich uczonych.
– Więc jak pan to określił? – zapytał, wracając do przerwanego  wątku. – Pana zdaniem…
– Nie mamy potrzeby obawiać się ataku ze strony Liquenidów. Jeśli oczywiście znajdą się środki na realizację mojego projektu.
– My, drogi profesorze, nie obawiamy się naszego potencjalnego przeciwnika! – przypomniał generał. – Odkąd posiadamy Broń Termiczną, nie mamy podstaw do obaw…
– Liquenidzi posiadają tę samą broń – odparował profesor. – Gdyby użyli jej pierwsi…
– Mamy nad nimi przewagę…
– Cóż to za przewaga? Jeśli oni zaatakują, a my odpowiemy atakiem na ich pozycje, dojdzie w najlepszym wypadku do totalnej zagłady. Jeśli to nazywa pan przewagą, mogę tylko współczuć narodowi.
– Pan przesadza, profesorze! – zaperzył się generał. – Państwo Hydrydów nie było nigdy tak silne, jak w chwili obecnej!
– Powtarzam panu, że Broń Termiczna nie gwarantuje bezpieczeństwa Hydrydom, lecz jedynie zapewnia możliwość likwidacji przeciwnika. Czy nie dostrzega pan subtelnej różnicy między tymi sprawami?
– Proszę przestać mówić do mnie w ten wyzywający sposób! – obruszył się generał. Wy, naukowcy…
– Daliśmy wam Broń Termiczną? Daliśmy! Uwierzyliście w jej skuteczność? Uwierzyliście! Dlaczego nie chcecie teraz wierzyć, gdy mówimy wam o niebezpieczeństwach wynikających z jej stosowania?
– W porządku, proszę mówić. Słucham pana! – napuszył się generał.
– Początkowo sądzono – zaczął Ooboo – że użycie Broni Termicznej spowoduje tylko lokalny nagrzew ośrodka i tym samym zniszczenie żywej siły nieprzyjaciela w ograniczonym obszarze. Z chwilą jednak, gdy produkcję Broni oddaliśmy wam, wszelka kontrola z naszej strony stała się niemożliwa…
– Oczywiście. Wszak chodzi o najwyższą tajemnicę państwową, o rację stanu, o…
– Zgoda. Nie wydaje mi się jednak, by było rzeczą właściwą, że naukowcy dopiero z prasowych przechwałek Sztabu Armii dowiadują się o mocy produkowanych jednostek Broni Termicznej! Wiem, że w komunikatach tych podano zawyżone wartości, jak to się mówi, „dla zmylenia wroga”. Już jednak połowa tej mocy może być podstawą głębokiego zaniepokojenia w kołach naukowych. Szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę najnowszą teorię cieczy, którą sformułował Godeab… .
– To ten młody maniak? – przerwał generał. – Więc i pan bierze serio jego bajdurzenia? Dziwię się, doprawdy… Od dawna wiadomo, że ośrodek, w którym żyjemy, spełnia szereg praw fizycznych… Nigdy dotąd nie obserwowano czegoś sprzecznego z tymi prawami. A tu nagle jakiś młokos śmie twierdzić, że w podwyższonej temperaturze ośrodek stanie się gazem…
– To nie jest takie śmieszne ani nieprawdopodobne! Przeprowadzono już pewne eksperymenty…
– Ech, być może, że w jakichś fantastycznie wysokich temperaturach… – zgodził się niechętnie Losquear.
– Właśnie, że nie w takich wysokich! – zaoponował profesor. – Wybuch Broni Termicznej …
– Mniejsza o to, mniejsza o to – niecierpliwił się generał. – Co ma do tego pański wynalazek?
– Jeśli zrealizujemy mój projekt i jeśli zdołamy zachować go w tajemnicy przed naszymi przeciwnikami…
Generał skrzywił się ironicznie.
– W tajemnicy? To stokroć trudniejsze od realizacji!
– Ale konieczne! Bez tego projekt Antybroni traci od razu cały sens i skuteczność. Otóż plan polega na tym, by w rejonie działania Broni Termicznej, którą nas ostrzela przeciwnik, spowodować tak znaczne obniżenie temperatury, by zneutralizować wpływ wybuchu. Wysoką temperaturę ośrodka należy natychmiast obniżyć, by nie osiągnął on stanu lotnego…
– Panie profesorze – przerwał znów generał. – Jesteśmy przygotowani na to, że w razie ataku ze strony Liquenidów zginie część naszego narodu, a część obszaru ulegnie zniszczeniu. Nasze skupiska mieszkalne i przemysłowe są rozmieszczone w ten sposób, że każde z nich trzeba by niszczyć osobnym pociskiem Broni Termicznej. Jak panu zapewne wiadomo – ciągnął tonem złośliwym – ośrodek, w którym żyjemy, składa się w głównej mierze z tlenku wodoru. Substancja ta dość słabo przewodzi ciepło: Lokalne nagrzew nie może mieć zasięgu większego niż…
– Pan mnie raczy argumentacją, która służy wam do tumanienia opinii publicznej! – oburzył się profesor. – Ja wiem nieco więcej na temat Broni Termicznej i fizyki hydrosfery. To, o czym naucza się w szkołach na temat Wszechświata, jest przeżytkiem i bzdurą Nieprawdą jest, jakoby Wszechświat składał się głównie z tlenku wodoru, w którym tu i ówdzie pływają kuliste globy! Planety otoczone są tylko cienką stosunkowo warstwą tlenku wodoru! Dalej rozciąga się ośrodek niepomiernie rzadszy, gazowy, może nawet próżnia!
– Bzdury! – odparował generał. – Wiadomo przecież, że w miarę posuwania się w górę hydrosfery ciśnienie maleje równomiernie o jednostkę na każde dwadzieścia trzy płetwy wzniesienia! Tak pan sobie wyobraża nagłe przejście do tego „rzadszego ośrodka”? Tak ni stąd, ni zowąd, skokowo?
– A dlaczegóż by nie? To jedna z możliwości, jakie się bierze pod uwagę. Co zaś stąd wynika nietrudno przewidzieć: jeśli wybuchnie zbyt wiele pocisków Broni termicznej równocześnie, może się zdarzyć, że wyparuje znaczna część ośrodka ciekłego, jaki otacza naszą planetę.
– Co to za nawy termin: „wyparuje”? zdziwił się generał.
– Znaczy tyle, co: „przejdzie w stan lotny”. Otóż jeśli zmniejszy się tak znacznie poziom cieczy, spadnie również parcie na każdą płetwę kwadratową dna. Rozumie pan? Poziom górnej powierzchni cieczy musi się wyrównać, ciecz spłynie w miejsca, z których wyparowała wskutek działania Broni Termicznej! Nie muszę wyjaśniać, jak podziała na nasze organizmy tak wielki i gwałtowny ubytek ciśnienia. Nie przeżyje tego nikt! Ani my, ani nasi wrogowie! Jeśli dodać do tego lokalne gradienty temperatury…
– Profesorze! Wszystko, co pan mówi, oparte jest na teoretycznych hipotezach! My, wojskowi i politycy, nie możemy sobie pozwolić na luksus opierania naszych decyzji na nie sprawdzonych przypuszczeniach. Kiedy wasze teorie nabiorą realnych kształtów, przyjmiemy je do wiadomości…
– Więc co z moim projektem?
– Zastanowimy się… – generał opędzał się prawą płetwą od drobnych rybek, które wpływały przez otwarte okno gabinetu i kręciły się wokół jego skrzeli. – Postawię pańską sprawę na Kolegium Ministerstwa.
Profesor nie odrzekł na to nic. Zabulgotał tylko gwałtownie z nie tajonym. niezadowoleniem i oświadczył:
– Żegnam pana, generale. Odpływam wielce niespokojny o losy państwa pod rządami nieodpowiedzialnych dygnitarzy! – po czym odpłynął, majestatycznie poruszając płetwami.
Generał wypuścił rój baniek powietrza i pomyślał: Bezczelny, stary, śnięty dorsz! – Sięgnął do sygnalizatora i nacisnął kilka klawiszy.
Do gabinetu wpłynął najpierw Kelmali, a za nim Estekma i Asas, szefowie sztabów.
– Był tu ten dureń Ooboo. Usiłował mi przedstawić jakąś nową Antybroń swojego pomysłu…
– Co mu pan odpowiedział, generale?
– Słuchałem cierpliwie, dopóki nie zaczął bredzić o tych nowych poglądach Godeaba, o działaniu wybuchów termicznych na hydrosferę. Potem już nie miałem cierpliwości.
– Niedobrze… – mruknął Asas. – Jeśli on to sprzeda Liquenidom…
Na biurku generała zadźwięczał ostry sygnał. Porwali się z miejsc i patrzyli, trwożnie wachlując płetwami, na twarz generała.
– Alarm! – zawołał Losquear, ciskając słuchawkę. – Nieprzyjacielski pocisk wykryty w górnych warstwach hydrosfery! Wydać rozkazy według planu A, wariant drugi. Nim dopadli schronu, ze wszystkich wyrzutni pobiegły w stronę Liquenizji śmiercionośne pociski Broni Termicznej. W połowie drogi minęły je takie same pociski, zmierzające w kierunku Hydryzji…
Pierwszy pocisk, który stał się przyczyną alarmu, zarył się w mule dennym, nie czyniąc nikomu szkody. Rozkazy były już jednak wydane. Następne pociski eksplodowały skutecznie.

***

– No, i co? – Severius wyszedł z laboratorium i tryumfalnie popatrzył na oczekujących. – Wiecie, co było w tym mule dennym. który przyniosły sondy po kataklizmie?
Patrzyli na niego pytająco.
– Białka! Rozumiecie: białka…
– No, to w porządku – powiedział Georg. Plankton…
– Jaki tam plankton! Ani jednej całej komórki, pojedyncze drobiny wysoko zorganizowanego białka!
– Wirusy?
– Do diabła! Przecież odróżniam wirusa od cząsteczki wyosobnionej z organizmu o wysokim stopniu złożoności. Analizowałem strukturę kwasów dezoksyrybonukleinowych… Ten organiczny muł pochodzi z zupełnie świeżych, wysoko zorganizowanych tkanek. Tkanek, które się rozpadły na pojedyncze cząsteczki… Jakby ktoś porozdzierał komórki na strzępy.
– Zgadza się. To wewnętrzne ciśnienie… W czasie tych… wybuchów podwodnych poziom oceanu opadł w sposób wyraźny. Organizmy denne…
– Tak. To samo stwierdziliśmy z Vergem. Poza tym wszystkie te białka poddane były działaniu temperatury rzędu stu stopni Celsjusza powiedział Severius.
– Innymi słowy, ugotowały się – podjął Georg.
Severius skinął głową, a potem, jakby po głębokim namyśle powiedział:
– O ile moja metoda badań strukturalnych jest słuszna, część spośród białek, jakie udało nam się wyodrębnić z próbek mułu, pochodzi z organizmów o bardzo wysokim stopniu komplikacji…
Wszystkie czoła schyliły się nieco ku podłodze.
– Miałeś rację, Severius – powiedział Greb ponuro. – Zdaje się, że wiem, jaki to czwarty rodzaj równowagi naruszyły nasze sondy: to była równowaga polityczna…
Nikt się jakoś nie roześmiał…

 

Dodaj komentarz