Ufojcie nom

Zaufanie… Za ufanie często przychodzi słono płacić. Według najnowszego badania opinii publicznej Andrzejowi Dudzie ufa 46% Polaków. Tak twierdzi „najprężniej rozwijający się polski instytut badań i rynku”, który „dostarcza dane i rekomendacje do podejmowania kluczowych dla decyzji naszych klientów” (niezbadana jest polszczyzna, ale oryginalna). Prezydent ciężko pracował ostatni rok, by zaskarbić sobie tak duże zaufanie. Co prawda niewiele mniejszy jest odsetek tych, którzy mu nie ufają, ale na sprawy lepiej spoglądać od ich pozytywnej strony. Zwłaszcza, że drugą osobą w państwie, która cieszy się największym zaufaniem rodaków jest p. premier Beata Szydło, której ufa aż 36,6%. Badanie jest wiarygodne, ponieważ prezentowane wykresy rzadko sumują się do 100%. Więc na przykład Adrianowi Zandbergowi ufa, nie ufa i nie ma zdania łącznie niecałe sześćdziesiąt procent Polaków. Pozostali wyjechali, ankieterzy ich nie zastali, więc o zdanie nie spytali.

Jest rzeczą dyskusyjną, czy informacja, że 20% użytkowników uważa produkt za dobry, 8% za zły, 27% nie ma zdania, bo jest im obojętny, a 45% nie przerwało zmowy milczenia, jest pomocna w podejmowaniu kluczowych decyzji. Nie o to wszakże chodzi. Problem polega na tym, że polska scena polityczna jest jałowa jak pustynia. Właściciele partii wyeliminowali ludzi z charyzmą, reszty dokonała ordynacja, a przypieczętowało finansowanie z budżetu. Zdesperowani wyborcy próbują ratować się głosując na jakieś niszowe partie, które odcięte od źródeł finansowania nie mają większych szans zaistnieć i przekonać do siebie i swojego programu. Dlatego licytują się na populizm z jednej strony i radykalizm z drugiej. Ale nawet wtedy, gdy zaproponują to samo co dotowane, duże partie, to w najlepszym razie zostaną okrzyknięte mianem populistów, radykałów, liberałów, w ostateczności oszołomów. Gdyby na przykład partia Razem obiecała po pięćset złotych na każde dziecko, nikt nie potraktowałby jej poważnie.

Nowe partie mają jeszcze inny problem. Brakuje im mianowicie charyzmatycznych przywódców, którzy byliby w stanie porwać tłumy z jednej strony i zapanować nad wybujałymi ambicjami członków z drugiej. Od 2000 roku, gdy ukształtowały się dwie główne partie, przez lata trwała praca polegająca na eliminowaniu wszystkich, którzy mogli zagrozić przywództwu. Dotychczasowa trzecia siła, SLD, rękami sprawdzonych towarzyszy postanowiła popełnić polityczne samobójstwo i na czele partii postawiła najpierw młodego aparatczyka, a potem starego aparatczyka. Dziś, po rejteradzie szefa jednego z największych ugrupowań, na placu boju pozostał tylko jeden przywódca z krwi i kości.

Co to oznacza? Ano tylko to, że w wyniku długotrwałej, żmudnej pracy u podstaw politycy zapewnili sobie w zasadzie dożywotnią gwarancję władzy. Oczywiście nie wszyscy, ale na to, kto dostanie się do sejmu, wpływa nie tyle decyzja wyborcy, ile lidera partyjnego. Bo przecież to on decyduje kto znajdzie się na listach wyborczych. To, w połączeniu z obowiązującą ordynacją wyborczą, gwarantuje mandat starannie wyselekcjonowanym ludziom. Dlatego choć jeszcze do niedawna posłowie musieli dokonywać wyborów moralnych i głosować nierzadko niezgodnie z własnym sumieniem, od kilkunastu miesięcy nie mają już tych problemów. Po prostu robią to, czego od nich oczekuje kierownictwo partii. A pełną jednomyślność można już podziwiać nie tylko na starych kronikach z czasów PRL-u.

Polskie społeczeństwo jest podzielone. Po jednej stronie stoją nieudacznicy, frustraci, ludzie skrzywdzeni przez los, którzy w większości niewiele potrafią, brak im i talentu, i umiejętności, i doświadczenia, i kompetencji. Mądrzejszych od siebie, zaradniejszych, którym się powiodło, nienawidzą z całego serca. Swój los jednak usiłują zmienić nie pracą i staraniem, ale wykorzystując przywilej, naginając lub tworząc prawo dla własnych korzyści, ustawowo gwarantując sobie pomyślność. Im nie chodzi o to, żeby lepiej było wszystkim. Bo jakie korzyści można odnieść, gdy wszystkich stać, gdy wszyscy mają nieograniczony dostęp do dóbr, takie same możliwości i prawa? Dlatego zabiorą jednym po to, żeby rozdać, a tym samym uzależnić od siebie innych i dbają o to, by władza dawała profity i przywileje niedostępne bez protekcji.

Po drugiej stronie znaleźli się ci, którzy chcą żyć w normalnym, stabilnym kraju, sprawnie rządzonym, gdzie władza jest przewidywalna i dba o interes ogółu skupiając się na wyznaczaniu ram, a nie skupia na szczegółowych regulacjach wszystkich przejawów aktywności człowieka. Gdzie prawo nie zmienia się jak w kalejdoskopie nowelizowane na każdym posiedzeniu sejmu, jak na przykład obowiązująca od stycznia 1993 roku ustawa o VAT. Choć od jej uchwalenia minęło zaledwie niewiele ponad 150 miesięcy, to sama ustawa była nowelizowana niemal… 500 razy!

Podział pogłębił się gdy wybory wygrali przedstawiciele pierwszej grupy, dzięki czemu frustracja mogła wreszcie znaleźć ujście, a proces przekształcania demokratycznego państwa prawa w dyktaturę nabrał tempa i zmierza ku finałowi. Sprzyja temu roszczeniowa postawa wielu grup społecznych, które — jak to się teraz zwykło określać — „odzyskały godność”. Czyli ich los niewiele się zmienił, ale jest o nich głośno w narodowych mediach. Wreszcie bowiem usłyszeli to, czego oczekiwali — że nie muszą się starać ani wysilać, bo im się po prostu należy.

Wiele przyczyn złożyło na to, że Polacy zatracili instynkt samozachowawczy pozwalając politykom krok po kroku przygotowywać grunt pod rodzimy rodzaj samodzierżawia. Jedną z nich było sukcesywne zastępowanie miernotami ludzi z charyzmą, doświadczeniem, umiejętnościami. To sprawiło, że dziś brak jest w przestrzeni publicznej wyrazistych przywódców, którzy byliby w stanie porwać za sobą tłumy. A nawet gdy taki się pojawi, to nie jest w stanie przebić się ze swoim przekazem, wytrzymać konkurencji z opłacanymi przez podatnika, bogatymi partiami. Skutek jest taki, że PIS-u nie ma kto zastąpić. Mateusz Kijowski zdaje się zdawać sobie z tego sprawę, dlatego powściąga radykalne ciągoty niektórych co bardziej krewkich członków i sympatyków KOD-u. Bo nawet jeśli uda się doprowadzić do przyspieszonych wyborów, to kto mógłby z PiS-em konkurować? PO pod wodzą człowieka, który na każdym kroku, każdym słowem udowadnia, że przywódcą jest żadnym i został mianowany, ponieważ ktoś sztandar PO wyprowadzić musi? SLD, które pod wodzą Wojciecha Olejniczaka przekształcało się w formację lewicową na poziomie europejskim, co tak uwierało towarzyszy z PZPR, że postanowili rasowego ogiera zastąpić starą szkapą? Nowoczesna Ryszarda Petru, w skrócie Nowoczesna RP, z kropką na czele, której przywódca miewa omamy wzrokowe i zachodzi obawa, że zniknie ze sceny szybciej niż Palikot ze swoim ruchem? PSL primo voto ZSL? Razem ze swoim przesłaniem „Bilion długu? Furda! My osiągniemy dużo więcej w krótszym czasie, bo wszystkim się należy”? Komitet Wyborczy Wyborców Grzegorza Brauna „Szczęść Boże!”? Ktoś inny? Kto?

Swego czasu, gdy wydawało się, że odwilż Solidarności potrwa wiecznie, Andrzej Mogielnicki ustami Izabeli Trojanowskiej przekonywał, że na bohaterów popyt minął. Dziś wrócił…

I władzy znowu się przydały
Laurowe wieńce, złote wstęgi,
Na nowe, lśniące piedestały
Popyt się zwiększył do potęgi.

Pewnego dnia we mgle odpłynął
Wolności, swobód, prawa ląd.
Na bohaterów zbyt nie zginął,
Bo już tyranii czuć jest swąd.

Kompleksy wzmaga już, nie koi,
Spikera znów kłamliwy głos.
W kolejce karnie szuja stoi
By dać Bolkowi prztyczka w nos.
Tych co umieli czas już minął
Zachować twarz nie wiejąc stąd.

Itd.

Dodaj komentarz


komentarzy 6

  1. Gdyby nie te lata, nie te oczy, nie to zdrowie, to wyemigrowałabym. Najchętniej do Czech, bo i język podobny, bo Kk nie ma tam nic do gadania, bo Czesi są racjonalni, a nie emocjonalni i z byle powodu nie ma tam „bij, zabij”. Ale tam nie ma wiatrów od morza. To też ważki problem dla mnie. Ale są jeszcze dwa interesujące kraje. Walia i Luksemburg.

    Męczy mnie miernota polskich polityków. Te ciągłe kłamstwa… kłamstewka… niedopowiedzenia… oszustwa historyczne… niski poziom etyczny.

    Po raz pierwszy nie pójdę na wybory. Bo jeśli nawet kandydat na posła z mojego okręgu jest do rzeczy, to jego partia już taka nie jest. Zmiany zaczęto wprowadzać już od czasu Goryszewskiego i jego deklaracji: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka.” 1993 rok

    Co zostało wprowadzone przez kolejne rządzące partie? W Polsce jest demokracja katolicka. I to określenie podobne jest do dawniejszego „socjalistyczna”.

    Czyli „ni pies ni wydra, coś na kształt świdra” Wł.Reymont (ale autorstwa pewna nie jestem) Wokół przewodniczących, prezesów partii pełno takich i innych nie ma, co to ni pies, ni wydra, nawet nie świder – bo ten byłby przydatny. Jeszcze tylko brakuje jednego. By szanowny prezes wszedł na drabinkę i do wielbiącego go ludu zakrzyknął:

    Pomożecie? I dobrze, tak ma być, tak trzymać, a wszystkich niezadowolonych zero załatwi.

    1. Mądry głupiemu ustępuje. To powoduje, że głupota zwycięża. Jaka jest logika w tym, że „jeśli nawet kandydat na posła z mojego okręgu jest do rzeczy, to jego partia już taka nie jest”? Prosta, acz zabójcza — nie pójdę, nie wybiorę kandydata do rzeczy, pozwolę głupcom wybrać głupca, bo partia mi się nie podoba, a innej nie ma. Takie podejście zdziałało cuda i pozwoliło ugrupowaniu cieszącemu się poparciem niecałej jednej piątej społeczeństwa rządzić samodzielnie.

      Myślę, że warto to przemyśleć. Bo już zadecydowali za nas i… Piętek w niedzielę (dla tych, którzy jeszcze nie wyczerpali, i dla tych, którzy już wyczerpali, choć nie przeczytali).

      1. „Mój” poseł jest z PO. Ale to Schetyna jest ich twarzą, to Schetyna wyznacza kierunki. Mnie nie jest po drodze z żadnym z nich. Do wyborów jeszcze trochę. Ale to co się dzieje w moim okręgu, mieście zniechęca do czegokolwiek. Najważniejsze w działaniach to podstawić nogę, nagadać, obgadać. To nie dla mnie. Ten coś osiąga (stołek) w polityce, kto ma lepsze układy z plebanem.

        Teraz nadszedł czas dużo młodszych.

        1. Owszem, to Schetyna wyznacza kierunki, ale gdyby było w PO więcej mądrych, samodzielnych, myślących, to Schetyna nigdy nie pełniłby tej funkcji, którą pełni. Bo to mierni, bierni ale wierni (ciekawe komu, prezesowi?) zadecydowali, że nie będą wybierać przewodniczącego, ale mianują Schetynę. Powtarza się droga SLD ze szczytu do niebytu, z tą różnicą, że tamci przynajmniej starego aparatczyka wybrali.