Stoimy twardo na… czymś

Wielki polski polityk, mąż stanu i wizjoner ujawnił był onegdaj, że socjalizm to był ustrój hołoty dla hołoty. Ów mąż nie zdradził był, czy ci, którzy z tego ustroju dla hołoty korzystali pełnymi garściami, kończyli studia, zdobywali tytuły naukowe, to też była hołota. Albo ci, którzy mienią się prawicą, a w podlizywaniu się — teraz Kościołowi — biją na głowę nie tylko tow. Szmaciaka, ale nawet Pawkę Morozowa, przemawiając językiem działaczy nawet nie komunistycznych, ale stalinowskich. A przecież nie tylko w poziomie serwilizmu biją rekordy. Zamordyzm nie jest im obcy i nie napawa obrzydzeniem.

W kapitalizmie, który — co bezpośrednio wynika z powyższego i rozumie się samo przez się — nie jest ustrojem hołoty dla hołoty, to człowiek, tak zwany kapitalista, jest właścicielem środków produkcji. A to oznacza, że od niego, jego zaradności, pomysłowości i pracowitości zależy powodzenie i status materialny. Nie tylko jego osobiście, ale także zatrudnianych przezeń pracowników. Dlatego tak bardzo ważne jest, by każdy obywatel działał w identycznych dla wszystkich warunkach.

Państwo to jeden wielki organizm. Każde działanie niesie ze sobą określone skutki finansowe. Jeśli w ustroju dla hołoty można się było nie oglądać na rachunek ekonomiczny w imię jakichś „wyższych celów”, to w kapitalizmie tak się nie da. Wydawać by się mogło, że takie truizmy są oczywiste dla każdego. Niestety, nie są. Można zastanawiać się, czy to wina szkoły, która uczy wiary w cuda, czy władzy, która woli udawać, że można coś mieć za darmo i prędzej zacznie drukować pieniądze niż to przyzna.

Zostawmy jednak państwo i zejdźmy na nasze podwórko. Oto kreowany na bohatera narodowego profesor Chazan postanowił, że ma być tak jak chce jego ego rozdęte, czyli sumienie. I było tak. Lecz pełnym podziwu i uwielbienia parafianom do głowy nie przyszło, że chcą nosić na rękach człowieka, który być może pozbawił ich właśnie pomocy medycznej. Dlaczego? Ano dlatego, że kobieta po zabiegu usunięcia ciąży wróciłaby do domu. Ponieważ do zabiegu nie doszło, więc zmuszona była przez wiele miesięcy korzystać z opieki medycznej, poddawać się kosztownym badaniom itp. Po urodzeniu podtrzymywanie dziecka przy życiu też nie odbywało się za darmo, lecz na koszt podatnika. Dziecko przemęczyło się kilka tygodni i zmarło, pieniądze zostały wyrzucone w błoto.

System opieki zdrowotnej cierpi na permanentne niedobory pieniędzy. Pacjenci umierają pod szpitalami, w kolejce na zabieg, są odprawiani z kwitkiem, bo wyczerpał się limit. Jednocześnie cieszą się jak dzieci gdy pieniądze są marnotrawione, bezsensownie wydawane na „ochronę życia”, którego ochronić przed śmiercią się nie da. A nawet jakby się dało, to przecież państwo z kolei łoży krocie na ośrodki dla dzieci upośledzonych czy kalekich, tworzy dla nich szkoły, dokłada do opieki nad nimi. Gdy nauka pozwala określić we wczesnym etapie ciąży czy dziecko będzie zdrowe, zamiast dziękować Bogu za ten dar, za to błogosławieństwo, zmusza się kobiety do rodzenia dzieci niepełnosprawnych. To barbarzyństwo, a nie ratowanie życia. Pan Bóg dał wszystkim wolną wolę i nikt, żaden parafianin, lekarz czy kapłan nie ma prawa tego daru kwestionować, a tym bardziej odbierać!

W kraju z gospodarką rynkową, gdzie każdy jest kowalem własnego losu, do obowiązków władzy należy egzekwowanie odpowiedzialności za dokonywane wybory. Jeśli funkcjonariusz publiczny podejmuje decyzję sprzeczną z obowiązującym prawem lub zdrowym rozsądkiem, to powinien ponosić konsekwencje i ponieść wszelkie koszta, jak i pokryć straty. Jeśli lekarz uważa, że życie jest święte, to ma obowiązek partycypować w kosztach utrzymania tego życia. Bo życie to nie coś nieokreślonego, iluzorycznego jak bóg, ale jednostka ludzka, człowiek. A człowiek, to także potrzeby, oczekiwania, aspiracje. Czy ktoś z obrońców życia pytał to „uratowane” życie, czy ma z czego żyć? Czy ma się w co ubrać? Czy jest szczęśliwe? A może — o Boże! — jest gejem!? Co w takim przypadku? Po to ratować, żeby później mieszać z błotem, odsądzać od czci i wiary, poniżać, upokarzać i potępiać, wręcz odmawiać (sic!) prawa do życia, szykanować, gnoić, a jak się nadarzy okazja to ukamienować?

Pan premier powtarza na każdym kroku, że nie ulegnie szantażowi. I nie da się ukryć, że mężnie tkwi na posterunku niczym skała. Cóż z tego, skoro szantażowi ulegają wszyscy wokół? Wystarczy kilku krzykliwych górników potrząsających kilofami i już rząd obiecuje kolejne ulgi i zwolnienia. Kilku parafian i już przedstawienie zostaje odwołane, choć to przecież strata i dla teatru, i aktorów. Inni żwawi parafianie pod wodzą księdza i zgwałcone dziecko nie może skorzystać z przysługujących mu praw. A państwo nie tylko ulega presji, ale nawet nie udaje, że zamierza wyciągać konsekwencje wobec łamiących prawo, po czym płaci odszkodowanie pieniędzmi podatników. Polskie uczelnie zaczynają otwierać wydziały na których wykłada się pseudonaukę, a ministerstwo nie cofa finansowania i w ogóle nie reaguje. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Cóż więc z tego, że fasada błyszczy niewzruszona niczym opoka, jeśli wokół rozkład…

Dodaj komentarz