Ja jako

Się mówi. Się mówi na przykład, że dopóty dzban wodę nosi, dopóki się mu ucho nie urwie. To zjawisko jest cudem samym w sobie, ponieważ żadne inne naczynie, nawet wyposażone w dwa ucha samo niczego nie nosi. Się mówi także często o kropli, która przelała czarę. Przeważnie jest to czara goryczy. Się niekiedy wspomina także o przeciąganiu struny. Wiąże się to z faktem, że jak się ją przeciągnie, to ona pęknie pięknie.

Co jest cechą wspólną wszystkiego, o czym się mówi? Oczywistość przyczyn i skutków. Urwanie się ucha uniemożliwi noszenie wody. Gdy w czarze jest już tyle goryczy, że utworzył się menisk wypukły, następna kropla spowoduje przepełnienie i rozlanie się jej szeroko. Z kolei naciągana struna pęka, gdy jest za mocno naciągnięta. To proste i oczywiste. Sytuacja zmienia się diametralnie gdy postawi się złą diagnozę, lub źle powiąże skutki z przyczynami. Jeśli ktoś uzna, że dopóty dzban wodę nosi, dopóki ściany mają uszy, a kropla jednym uchem wchodzi, a drugim wychodzi, to nie ustrzeże się od błędu. W medycynie  źle postawiona diagnoza, to złe, nieskuteczne leczenie.

W ten sposób powoli i nader okrężną drogą zbliżamy się do konstatacji, że na złej baletnicy czapka gore. Ponieważ żeby cokolwiek przewidzieć, zaplanować trzeba wiedzieć jakie mogą być następstwa i konsekwencje zjawisk lub decyzji. Kucharz wie, że nie ugotuje rosołu ze schabu, dowódca na polu bitwy wie, że jeśli wyśle oddział saperski do walki z czołgami, to niewiele wskóra. Przywódca, któremu wydaje się, że ma olbrzymie poparcie, krocząc na czele pochodu szybko może ku swojemu rozczarowaniu przekonać się, że nikt za nim nie poszedł. Z drugiej strony przywódca znając prawdziwe przyczyny wydarzeń ze względów taktycznych nie wyjawi ich komplementując tych, którzy akurat w konkretnym przypadku na bieg wydarzeń wpływ mieli niewielki, ale pomniejszanie ich roli, sianie zwątpienia nie leży w niczyim interesie.

Wspierany przez protesty uliczne PiS odniósł kwalifikowany sukces — prezydent zablokował dwie trzecie z trzech ustaw uchwalonych w skandalicznym stylu, bez zachowania choćby pozorów rzetelnej procedury parlamentarnej. A pan prezydent zamiast konsultować się z towarzyszami z własnej partii oznajmia, że jako prezydent nie tylko odbył wiele konsultacji z kolegami, ale także rozmawiał z profesorami i prawnikami! W czasie tego weekendu, który minął od czasu uchwalenia przez Senat ustawy przede wszystkim o Sądzie Najwyższymoznajmił p. prezydent jako Prezydentodbyłem jako Prezydent Rzeczypospolitej bardzo wiele konsultacji – z moimi kolegami prawnikami, z sędziami, adwokatami, ale rozmawiałem także z profesorami i prawnikami, i socjologami, filozofami, rozmawiałem również z politykami, rozmawiałem z bardzo wieloma osobami. Żadna z tych osób nie poinformowała p. prezydenta, że te ustawy są niekonstytucyjne. Dlatego p. prezydent postanowił zawetować dwie z nich nie dlatego, że lamią konstytucję, ale dlatego, że pozbawiają kontroli nad Sądem Najwyższym i Krajową Radą Sądownictwa doktora prawa jako prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych i składają ją w ręce magistra jako ministra wskazywanego przez lidera partii.

Ten fakt uświadomiła p. prezydentowi p. Zofia Romaszewska: Pani Zofia powiedziała do mnie tak: „Panie Prezydencie, ja żyłam w państwie, w którym Prokurator Generalny miał nieprawdopodobnie silną pozycję i w zasadzie mógł wszystko, i nie chciałabym z powrotem do takiego państwa wracać”. Dodajmy, że w polskiej Konstytucji i w polskiej tradycji konstytucyjnej Prokurator Generalny nigdy nie miał żadnego nadzoru nad Sądem Najwyższym. Nad sądami powszechnymi tak, ktoś musiał mieć baczenie, by sprawiedliwość ludowa była powszechnie stosowana. Oczywiście miał mniejszy, większy ‒ różnie bywało ‒ nadzór nad sądami powszechnymi. Zwiększenie nadzoru nad sądami powszechnymi było zresztą znane wszystkim tym, którzy czytali program ‒ było postulatem wyborczym programowym Prawa i Sprawiedliwości. Ale nie nad Sądem Najwyższym – nie było tam takiego postanowienia.

Tym oto sposobem tylko sądy powszechne zostały oddane w pacht ministrowi sprawiedliwości, co dobrze owej sprawiedliwości wróży. Ponieważ p. prezydent odwołuje się do programu jednej, konkretnej partii rzućmy i my nań okiem:

Ustanowimy wymaganie, by każdy nowo powołany sędzia ukończył co najmniej 35 lat i miał za sobą co najmniej 5 lat samodzielnej pracy w innym zawodzie prawniczym. Chodzi o to, by urzędy sędziowskie obejmowali wyróżniający się prokuratorzy, radcowie prawni, adwokaci i pracownicy naukowi. Nominacja sędziowska musi być ukoronowaniem prawniczej kariery, a nie – jak z reguły jest obecnie – początkiem pierwszej samodzielnej pracy. Zanim prawnik zostanie niezawisłym sędzią wymierzającym sprawiedliwość, z czym wiąże się wielka władza i odpowiedzialność, powinien zdobyć doświadczenia w dochodzeniu sprawiedliwości oraz w poznawaniu prawa i jego praktycznego funkcjonowania, wykazać się w tym względzie odpowiednim dorobkiem oraz zawodowa i życiową dojrzałością. […]

Znacznemu zwiększeniu ulegną kompetencje Ministra Sprawiedliwości wobec sądów. Minister nie może zajmować się tylko sprawami administracyjnymi sądownictwa, lecz musi być także odpowiedzialny za należyte wypełnianie jego konstytucyjnych i ustawowych funkcji. W tym celu uzyska prawo wizytacji sądów, badania skarg na ich działalność oraz wnoszenia apelacji nadzwyczajnej (nadzwyczajnego środka zaskarżenia) od każdego prawomocnego orzeczenia, które w jego ocenie będzie niezgodne z prawem i dobrem jednostki lub dobrem wspólnym.

I króciutki fragmencik nawiązujący do „ustaw sądowych”:

Rola Prezydenta Rzeczpospolitej w sprawach sądownictwa nie może być redukowana do funkcji „notariusza” sporządzającego akty nominacji sędziowskich. Głowa państwa powinna uzyskać ograniczony, ale realny wpływ na funkcjonowanie sądownictwa. Oprócz powoływania członków organu orzekającego w sprawach odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów Prezydent Rzeczypospolitej będzie sprawować, przy pomocy powołanej przez siebie komisji złożonej z wybitnych, cieszących się autorytetem prawników (na przykład przedstawicieli nauki prawa oraz sędziów Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku), nadzór nad rozpatrywaniem skarg na sądy. Wspomniana Komisja będzie badać odwołania skarżących i sędziów od rozstrzygnięć wydawanych w pierwszej instancji przez Ministra Sprawiedliwości w wyniku skarg na sądy.

Program nie brzmiał groźnie, a laikowi mógł wręcz wydawać się wręcz obiecujący. Przecież już w PRL-u władza przy aplauzie ludu pracującego miast i wsi mnożyła instytucje kontrolne, bo nic nie wywierało takiego wrażenia na społeczeństwie jak kontrola, nadzór i kara. Cechą charakterystyczną bowiem każdej totalitarnej władzy jest bowiem totalny brak zaufania do obywateli. Obywatel zajmuje stanowisko, pełni funkcję, jest uczciwy i kompetentny? Niemożliwe! Co prawda trudno sobie wyobrazić państwo, w którym wszyscy kontrolują wszystkich, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by do ideału dążyć. IRCHa to nie wyprawiona skóra owcza, lecz Inspekcja Robotniczo-Chłopska wymyślona w KC PZPR i powołana do życia w roku 1984 po to, by kontrolować handel i — a jakże — walczyć ze spekulacją. Bynajmniej nie jest przypadkiem, że gorliwie kontrolowano handel uspołeczniony, czyli państwowy. I bynajmniej nie przypadkiem podporządkowując sądy ministrowi jednocześnie powołano do życia rozbudowany organ kontrolny. Najwidoczniej nikt, na czele z twórcami przepisów nie wierzy, że to, co zaproponowano usprawni pracę sądów i zlikwiduje patologie. Wręcz przeciwnie, prerogatywy, apanaże i liczebność „kasty kontrolnej” wskazuje na to, że prawdziwy horror zacznie się dopiero po reformie.

Na stronie Senatu RP w dziale Ustawy uchwalone przez Sejm znajduje się Ustawa o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych oraz niektórych innych ustaw. Pod rozwijanym menu „Ekspertyzy i materiały Kancelarii Senatu” kryje się Opinia do ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych oraz niektórych innych ustaw (druk nr 563). Ta opinia to dowód, że szanowny p. prezydent ma w szanownym poważaniu Konstytucję Rzeczpospolitej Polskiej, a zdobył się na odwagę jedynie ze względu na to, że go poniżono, oszukano, wykpiono i pozbawiono prerogatyw. W głębi duszy poczuł, że to nie fair, by nie on jako Duda, lecz minister sprawiedliwości jako Ziobro decydował o obsadzie stanowisk w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, więc zawetował jako Prezydent. Ja, jako Prezydent, czuję w głębi duszy ‒ i to jest w związku z tym moja decyzja i moja odpowiedzialność ‒ że ta reforma w tej postaci tego poczucia bezpieczeństwa i sprawiedliwości nie zwiększy.

Czterostronicowa opinia jest druzgocząca. Już na pierwszej stronie można przeczytać, że

Ponieważ nie da się jednoznacznie oddzielić funkcji administracyjnej od orzeczniczej prezesów sądów uprawnienie Ministra Sprawiedliwości po powoływania i odwoływania prezesów musi być oparte w poszanowaniu przepisów Konstytucji art. 10 – zasady podziału i równowadze władz, art. 173 – odrębności i niezależności sądów od innych władz oraz art. 178 ust. 1 – zasady niezawisłości sędziów w sprawowaniu urzędu.

Co na to p. prezydent? Uznał, że łamiącą konstytucję i wątpliwą z prawnego punktu widzenia ustawę podpisze. Bo choć w polskiej Konstytucji i w polskiej tradycji konstytucyjnej Prokurator Generalny nigdy nie miał żadnego nadzoru nad Sądem Najwyższym to nad sądami powszechnymi miał. A skoro za Stalina miał, to i za Putina też powinien mieć.

Dodaj komentarz