Uczyń zmianę znośniejszą

Ludzie są różni. Są ludzie prości i są skomplikowani, wykształceni i nie, ufni i zadufani, mądrzy, niemądrzy oraz niedowartościowani. I nad tymi ostatnimi pochylimy się z troską. W tym celu musimy sobie wyobrazić, że jesteśmy nikim, a chcemy być kimś. Co musimy zrobić? Zaistnieć.

Żeby zaistnieć samo nazwisko nie wystarczy, trzeba sobie wymyślić nazwę. Nazwa musi być tym bardziej wyszukana, im marniejsze mniemanie mamy o własnych talentach i umiejętnościach. Nie może to być na przykład „Moralny niepokój” czy „Mru mru Ani” itp. Najlepiej od razu zaznaczyć światowość i posłużyć się obcym językiem. Choćby angielskim. Stand-uper mógłby się nazwać „Fool on the hill”, a duet lub nawet trio choćby „Life is brutal”, „Zulu-Gula” czy bardziej odjazdowo i nieco od czapy „Make life harder”. Ta ostatnia nazwa sugeruje, że lekko nie będzie.

Bywa, że mimo dołożonych starań życie nadal płynie swoim nomen omen korytem, a światowa nazwa nie daje nawet lokalnej sławy. I nagle pojawia się szansa. Jakaś instytucja, medium, majętny biznesmen będąc pod wrażeniem dostrzega talent i postanawia rozszerzyć swoją ofertę. Do ustalenia pozostaje nazwa programu. W poważnym medium wykluczone jest „W tyle wizji”, „Studio YaYo”, „Rolniczy kwadrans” czy nawet „Klub komediowy”. Nazwa musi być niebanalna i najlepiej angielska, bo to polskie medium. „Make newspaper great again” zbyt pachnie lokowaniem produktu i jest za mało patriotyczne. Ale można w haśle wyborczym Reagana czy Trumpa zamienić Amerykę na Polskę i dostajemy nazwę na miarę aspiracji, możliwości i czasów.

Jest jednakowoż jeden szkopuł. Otóż satyrycy (żartownisie źle się kojarzy) tyle czekali na szansę na sukces, że należy ich podnieść na duchu utwierdzając w przekonaniu, że ich żarty są niebywale śmieszne. Aby to osiągnąć można kręcić program w stadninie koni, ale jak zmusić chabety by rżały po zakończeniu kwestii, a nie w trakcie? Z tego samego powodu odpada terrarium z rechocącymi żabami. Nie pozostaje nic innego jak wyciągnąć z lamusa zapomnianego klakiera. W tym celu należy skrzyknąć kilka osób, które nie muszą nawet znać polskiego, bo chodzi przecież tylko o to, by rżały i rechotały w odpowiednich momentach i voilà — program satyryczny gotowy. No i nikt nie zarzuci, że aplauz jest z tak zwanego offu czyli z taśmy. Wrażenia nie powinna popsuć nawet  odpowiedź na zadane publiczności pytanie: „jak podobał się pani/panu program?” w rodzaju „Я думаю, що це дуже хороша програма”.

Dobry program to program, w którym nie ma tematów tabu. W którym bicz satyry chłoszcze równo bez oglądania się na preferencje, przynależność, układy. Czy program o światowej nazwie spełnia te wymagania? Odcinek omawiający zawiłości systemu emerytalnego, w którym nie ma ani słowa o OFE każe w to wątpić. Rządową propagandę anty-OFE medium stojące za programem swego czasu wspierało z całych sił. Czy karty zostaną za jakiś czas odkryte i drugi sezon będzie nosił nazwę „Make Poland great again — let’s vote for PO”?

 

PS.
Problem polega na tym, że dwaj młodzi panowie poruszają w lekkiej, przystępnej formie istotne kwestie, jak szał antyszczepionkowy, reparacje wojenne czy powszechny dostęp do broni. Dlaczego zrobiono wszystko by program ośmieszyć, zohydzić i zmarginalizować? Czy „Ucho prezesa” cieszyłoby się tak wielką popularnością, gdyby twórcom strzelił do głowy szalony pomysł uzupełnienia dialogów rechotem i rżeniem w tle? Wiarygodność satyryka kończy się w momencie, gdy opowie się po którejś stronie, albo ustąpi z koniunkturalnych pobudek.

Dodaj komentarz