Tytuły i nazwy zawodów pań w świetle teorii i praktyki cz. 3

Uporawszy się z ściśle językowymi składnikami zagadnienia, można i należy wziąć pod uwagę składnik społeczny. On bowiem jest tu rozstrzygający; wprawdzie kształtowanie nazw żeńskich napotyka na trudności semantyczne i formalne, ale od strony systemu językowego byłyby one jakoś rozwiązane i pokonane, gdyby napór potrzeby społecznej w tym właśnie szedł kierunku. Historia jednak tych nazw pokazuje, że nacisk społeczny miał inny charakter. Długotrwały proces emancypacji, uwieńczony pełnym równouprawnieniem politycznym, społecznym, gospodarczym, kulturalnym, otwiera kobiecie drogę do wszystkich zawodów, funkcyj, stanowisk i wzmaga w niej poczucie równej wartości z mężczyzną, może niekiedy nadto wrażliwe, przeczulone, podejrzliwe. Chyba na takim tle powstaje obawa, że tytuł gramatycznie żeński miałby piętno jakiejś niższości. Jest przy tym rzeczą ogromnie znamienną, że zajęcia zawodowe i tytuły uznawane za niższe zatrzymują lub otrzymują nazwy żeńskie, np. konduktorka, laborantka, traktorzystka, włókniarka, szoferka, węglarka, szlifierka, zecerka, sprzątaczka, kelnerka, woźna itp. Niechęć do tytułów żeńskich rośnie w miarę, jak je zalecają głównie mężczyźni, i wydaje się, że w ten sposób pragną oni zachować przewagę. I tak w r. 1904 na łamach Poradnika Językowego (z. 1, s. 16) grono czytelników zakłada uroczysty protest «przeciwko gwałceniu języka polskiego i łączeniu z nazwiskami żeńskimi tytułu Dr (Doktor) zamiast Drka (Doktorka). A kobiety dowodzą, że skoro uzyskany w dyplomie łacińskim tytuł doctor znaczy po polsku doktor, to słusznie posługują się nim, a nie tytułem doktorka.

I zaczyna się walka dwu poglądów: tradycyjnego, który zaleca odrębne formalnie nazwy zawodów kobiecych, z nowatorskim, który przemawia za zachowaniem wspólnej formy, gramatycznie męskiej, dla obu płci. Przebieg tej walki jest pouczającym objawem udziału czynnika społecznego w procesach językowych. I dlatego warto go choćby w pobieżnym szkicu nakreślić.

Na przełomie w. XIX i XX «wyróżnienie płci z pomocą osobnej postaci rzeczownika zmienionego przez przyrostek, nie jest w języku polskim ustalone, a w użyciu zaniedbane». Wprawdzie szerzy się wtedy atakowana za nieścisłość znaczeniową prezesowa różnych towarzystw, ale kobiety coraz częściej podpisują się doktor. Bardzo to nie przypada do smaku purystom, których opinię wyraża Poradnik Językowy z r. 1901, dowodząc poprawności doktorki «choćby się to nie podobało interesowanym. W miarę przypuszczenia kobiet do studiów uniwersyteckich może będziemy musieli stworzyć jeszcze magisterkę (farmacji), a może i adwokatkę, i nie cofniemy się przed tym, czego różnica płci wymaga od logiki językowej» (1901, 8, s. 117-118).

Ale rozwój idzie w przeciwnym kierunku i szerzy się zwyczaj używania przez kobiety męskich tytułów. Redakcja Poradnika Językowego stwierdza w r. 1911 (z. 8, s. 117-119), że kobieta «doktor filozofii» to «horrendum», które podnosi głowę coraz śmielej i urąga nie tylko językowi polskiemu, lecz nawet logice prostej. Źe to objaw epidemiczny, świadczy ogłoszenie, że «Dr Sabina Weinberg» otwiera ambulatorium dentystyczne jako «lekarz-dentysta». Redakcja nie widzi żadnych argumentów; jej zdaniem przyczyną tego błędu «jest jeden fakt jedyny: brak cywilnej odwagi przyznania się do tego, że się jest kobietą, wstyd swojej kobiecości i podszywanie się pod płaszcz męski». W jak bardzo powikłane sytuacje może to wprowadzać, dowodzi notowany w Poradniku Językowym z r. 1925 (1, s. 15-16) fakt, że na bramie domu znajduje się napis: Dr J. Krzywy ordynuje w chorobach skórnych itd. A jest to kobieta; jakież może powstać zakłopotanie, kiedy mężczyzna uda się do niej o poradę.

Tendencja nazywania kobiet męskimi tytułami znajduje poparcie w administracji. Jest to zrozumiałe. Częściowo tłumaczy się wspomnianym powyżej rysem wirylizacji, częściowo chęcią uproszczenia, ujednolicenia, zamknięcia w ramach biurokratycznego szablonu. Po co rozróżniać na wszystkich szczeblach hierarchii pracowniczej, urzędniczej itd. dwie nazwy, po co obciążać rozporządzenia, spisy itp. tym różnicowaniem, skoro tytuł męski może jako reprezentatywny wystarczyć. A dzięki tej okoliczności uzyskuje nazwa zawodowa męska wyższą cenę piętna oficjalnego. I znów w rocznikach Poradnika Językowego z lat 1920-29 znajdujemy użalenia na Gazetę Lwowską, na Monitora Polskiego, na magistrat krakowski, że kobiety nazywa się adiunktem, oficjałem, asystentem, starszym rachmistrzem, kontrolerem, lekarzem, lektorem, asesorem, księgowym, regestratorem, naczelnym sekretarzem. Toż samo w «Spisie nauczycielskim» z r. 1921 wydanym przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego kobiety są pomocnikiem referenta, kancelistą, sekretarzem, referentem, naczelnikiem wydziału itp.

Redakcja Poradnika Językowego potępia to jako «barbarzyństwo, na które by sobie żaden język kulturalny nie pozwolił». Szuka kogoś, kto by w Monitorze i poza Monitorem «tej swawoli koniec położył». Interweniuje w redakcji Gazety Lwowskiej, która uznaje «oburzenie z powodu pastwienia się nad pięknym naszym językiem polskim», ale jest bezsilna: «obwieszczenia i rozporządzenia urzędowe są niestety nietykalne, muszą się ad iotam zgadzać z tekstem autentycznym, a tekst ów aż nazbyt często wychodzi spod pióra ludzi nie dość dokładnie obznajmionych z tajnikami mowy ojczystej lub nie dość dbałych o to, by uszanować jej prawidła» (Poradnik Językowy 1920, nr 18, s. 110-111).

Daremne wysiłki i próżne żale: męskie tytuły zawodowe trwają w użyciu kobiet, a już w r. 1930 stwierdza Poradnik Językowy (z. 8, s. 109) z goryczą, że «… najwyraźniejsza i bijąca w oczy racja nie zdoła przekonać upartych, bo na upór nie ma lekarstwa», kobiety «żadnym argumentem nie dadzą się przekonać…», ba, rzecz posuwa się tak daleko, że w nrze 98 Kuriera Warszawskiego z r. 1931 czytamy ogłoszenie «Potrzebny nauczyciel języka niemieckiego (mężczyzna) do gimnazjum w Warszawie itd.», tzn. wyraz nauczyciel stracił w świadomości autora cechę naturalnej męskości. W tym czasie «dziwią się, a nawet obrażają niektóre niewiasty posiadające stopień doktorski za zwrot: pani doktorka. Trzeba wedle nich koniecznie mówić: pani doktor» (Język Polski 1931, z. 5), a redakcja Języka Polskiego nie zwalcza takiego stanowiska, choć przyznaje że «pani doktor dziś przynajmniej dla wielu osób brzmi jeszcze wulgarnie»; owo «jeszcze» zdradza, że opór ma charakter zanikowy, zachowawczy. A nawet redakcja Poradnika Językowego, zakłopotana bezradnością w utworzeniu żeńskiego odpowiednika wyrazu więzień, staje się ustępliwa: «Czy jednak forma żeńska jest koniecznie potrzebna? … zdaje się, że to jest chorobliwe szukanie form żeńskich tam, gdzie się wieki bez nich obchodziły» (Poradnik Językowy 1931, z. 9-10, s. 129).

Istotnie formy typu pani doktór stają się «co dzień natarczywsze», choć są dla niektórych «rażące równie dla ucha, jak dla logiki». Poradnik Językowy uważa to zagadnienie za «rzecz nieokrzepłą jeszcze dostatecznie w języku dla tej prostej przyczyny, że ruch kobiecy w ostatnich dopiero czasach ją wysunął» (Poradnik Językowy 1932, z. 2, s. 36). Zachęca do walki z innowacją, ale — co znamienne — nie argumentami, które zawiodły, ale «używaniem postaci żeńskiej tytułów w mowie i piśmie» (Poradnik Językowy 1932, 4, s. 73-74). Podejmuje to wezwanie dr-ka Wieleżyńska, której odczyty urządza Towarzystwo Poprawności Języka Polskiego w Warszawie.

Powoli szuka się kompromisu: «w znaczeniu oficjalnym, w aktach urzędowych» niechaj będzie doktor, «natomiast w życiu powszednim, zawodowym, w stosunkach codziennych» należy używać nazwy doktorka, która «… nikogo nie razi, przeciwnie upowszechnia się coraz więcej wśród mieszkańców miasta» (Poradnik Językowy 1932, 5/6, s. 91—92).

Bodajże pierwszy wyraźny znak kapitulacji przed męskimi nazwami zawodowymi dla kobiet znajdujemy w Języku Polskim z r. 1933 (z. 1, s. 28), który podkreśla, że w polszczyźnie nie było nigdy koniecznego związku między płcią ludzką a formą gramatyczną, a «dopiero od jakiegoś półwieku nastała ta ciasna, formalistyczna mania». To stanowisko wyraża K. Nitsch w r. 1938 (Język Polski z. 2, s. 36-37): «… uprzytomnijmy sobie pasję, z jaką niektórzy poprawiacze języka starają się — wbrew długowiekowej naszej tradycji, ale w zgodzie ze swym pedantycznie gramatycznym poczuciem porządku — tworzyć różne posłanki i więźniarki…».

Natomiast Poradnik Językowy jeszcze w roku 1931 podtrzymuje zasadę: «skoro… epoka, w której kobiety zaczęły nauczać, wydawać poezje itd., zaznaczyła się w języku powstaniem nazw: nauczycielka, poetka, urzędniczka itp. — jest rzeczą naturalną, że w czasach, gdy kobiety otrzymują doktoraty, katedry itd., tworzą się odpowiednie tytuły, jak doktorka, docentka, profesorka, adwokatka» (z. 3, s. 46-7).

Do okresu wojny sprawa się jeszcze nie ustaliła. Są zwolennicy maskulinizacji tytułów żeńskich, są rzecznicy nowotworów uwydatniających płeć żeńską. W. D. uważa, «że w języku urzędowym zwroty typu pani doktor, pani profesor, a w razie czego pani minister mogą się utrzeć, ale że z drugiej strony naturalna skłonność do odmieniania wyrazów na sposób polski spowoduje pewne rozszerzenie się form na –ka» (Poradnik Językowy 1938/9, z. 3, 8. 43-44).

Po wojnie tendencja używania gramatycznie męskich nazw zawodowych i tytułów przez kobiety ogromnie się wzmogła. Sprzyjały temu okoliczności gospodarcze i względy społeczno-polityczne. A. Obrębska-Jabłońska stwierdza w r. 1949 (Poradnik Językowy z. 4, s. 1-4), że «maskulinizacja zaczyna się stawać zjawiskiem niemal masowym». Wątpliwości jeszcze istnieją, ale «… nie pozostaje nic innego, jak zaufać temu, że się rzeczy jakoś ustabilizują, że zwyczaj językowy okrzepnie w tej lub innej formie…» (W. Doroszewski w Poradniku Językowym 1948, z. 1, s. 21). A jaki będzie kierunek rozwojowy? Zwycięży zapewne «tendencja do ignorowania… fizycznej natury jednostek w nazwach klasyfikujących jednostki ze względu na wykonywaną przez nie funkcję społeczną», a więc nazwy gramatycznie męskie w zastosowaniu do obu rodzajów (W. Doroszewski, Rozmowy o języku, 1948, s. 72-73).

Wniosek, wynikający z tego szkicu dziejów nazw zawodowych żeńskich, jest jasny i wyraźny: wbrew nakazom i zakazom obrońców ich dwurodzajowości, jako rzekomej normy zgodnej z wewnętrznymi prawami rozwoju języka, powoli, ale stale rozszerza się krąg osób używających nazw męskich w funkcji tytułu żeńskiego, a taki sposób wyrażania się zyskuje na powadze. Niechże za dowód starczy następujący tekst: «Prezydium Polskiej Akademii Nauk zawiadamia z żalem, że w nocy z 16 na 17 marca zmarła w Paryżu IRENA JOLIOT-CURIE wybitna uczona, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, laureat nagrody Nobla, profesor fizyki i radioaktywności Uniwersytetu Paryskiego, dyrektor Laboratorium Fizyki Ogólnej i Radioaktywności Instytutu Radowego w Paryżu, członek Holenderskiej Królewskiej Akademii Nauk. Irena Jóliot-Curie zapisała się trwałymi zgłoskami nie tylko w nauce światowej, której była jednym z najwybitniejszych przedstawicieli, ale i w pamięci setek milionów miłujących pokój ludzi jako niestrudzony bojownik o pokój i przyjaźń między narodami. Cześć Jej pamięci! PREZYDIUM POLSKIEJ AKADEMII NAUK» (r. 1956).

Ta zwycięska tendencja miała — jak to widzieliśmy — pewne podparcie w faktach natury semantycznej i słowotwórczej, a bynajmniej nie kłóciła się ze starą tradycją polską: przecież Rej nazywał kobietę kapłanem, a odwiecznie jest ona świadkiem. Rozstrzygnął moment społeczny: użycie przez kobiety nazw męskich, uznanych za pełnowartościowe, wprowadzenie tych nazw męskich dla kobiet, jako urzędowo obowiązujących. Nazwy żeńskie są w użyciu w odniesieniu do zawodów i stanowisk podrzędnych (istotnie jakoś śmiesznie brzmi Józefina N., przodujący dojarz z PGR X), w odniesieniu do funkcji, np. sekretarka, lekarka, ale stanowisko urzędowe, szczebel w hierarchii oznacza rzeczownik męski, np. sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, naczelny lekarz, dyrektor wydziału itp.

Pouczające może być, jak podobny proces przebiega w języku francuskim. Tam maskulinizacja przejawia się w zakresie niektórych zawodów i w sferze inteligencko-mieszczańskiej; natomiast w języku potocznym na odwrót: obejmowaniu nowych funkcji przez kobiety, jeżeli nie są to wyższe stanowiska, towarzyszy normalnie utworzenie odpowiedniej formy żeńskiej. Na przykładzie francuskim znów się pokazuje przemożny wpływ czynnika społecznego (por. artykuły A. Obrębskiej-Jabłońskiej w Języku Polskim 1951, z. 4 s. 80-82, i H. Lewickiej tamże, 1952, z. 1, s. 37-41).

Warto nadmienić, że taki rozwój może być poczytany za objaw postępu językowego. Bo przecież równie dokładne wypowiedzenie się przy użyciu mniejszej liczby środków wyrazu stanowi uproszczenie; a jest nim także rozszerzenie funkcji znaczeniowej tej samej struktury słowotwórczej przy oczywistym uwzględnieniu tła kontekstowego i sytuacyjnego, które zapobiega nieporozumieniom.

Koniec części trzeciej

Dodaj komentarz