To jest poziom Jarosława

Co trzeba zrobić, gdy czas goni, zbliża się termin oddania artykułu, a w głowie pustki? Trzeba poszukać innego, zapoznać się z nim, zdecydować czy poddać go krytyce czy nie, dać odpór czy wystawić laurkę. Można sobie z góry zdefiniować założenia i poszukać pasujących do nich fragmentów. Jeśli żaden nie pasuje, to też żaden problem, bo wystarczy tak je spreparować, żeby dowodziły założonej tezy. Ktoś na przykład pisze, że Warszawa po Marszu Niepodległości wyglądała jak po bombardowaniu. Prawicowy publicysta nie może tego wykorzystać wprost, ale od czego wyobraźnia? Niewielki wysiłek umysłowy i można spokojnie potępić autora za nazwanie uczestników marszu nazistami. Albo — jeśli komuś polityka kojarzy się z folwarkiem zwierzęcym — to można mu zarzucić, że nazywa polityków świniami.

Jarosław Bratkiewicz napisał artykuł zatytułowany »Tłum nie rozumie ni w ząb, co to jest patriotyzm, racja stanu, suwerenność«. Zaczął od poszukiwania paraleli.

Polska PiS-u 15 października cofnęła się o krok, o dwa. Ale trwa. Szczerzy kły, parska i furczy ze złości. I niepodobna jej opisać bez alegorii. Może z bajek Ezopa lub La Fontaine’a? Orwell podszeptuje przypowieść o folwarku zwierzęcym. Atoli sięgnijmy do Kiplinga…

Jak powiedział, tak zrobił — sięgnął do Kiplinga.

Już w latach 2006-07 w polskiej polityce, ponad powagą spraw i celów państwowych, rozhuśtała się iście małpoludzia czereda. Czyli rządzący PiS i nabożnie otaczający tę partię „lud pisowski”. Uprawiana przez nich polityka godnościowa i suwerenistyczna, huczna i awanturnicza, przypominała — żywcem wzięte z „Księgi dżungli” Rudyarda Kiplinga — poczynania ludu małpiego (Bandar-log). Który „wrzeszczał przez cały dzień, wychwalając się, iż jest ludem wielkim, zdolnym do czynów niezwykłych”. Naprawdę zaś był „głupi, zły, niechlujny, bezczelny, nie posiadał odrobiny wstydu, a pałał jednym tylko pożądaniem: żeby inne ludy puszczy zwracały nań uwagę. (…) Najczęściej po całych dniach wył przeraźliwie, śpiewał piosenki (…), wyzywał na bój wszystkie ludy kniei”.

Dominika Wielowieyska nie mogła takiej okazji przepuścić. Musiała, po prostu musiała dać odpór, ponieważ tylko taki język można tolerować, tylko to jest dopuszczalne, co wychodzi spod jej pióra względnie wydobywa się z ust.

To jest język oświeconych elit? „Małpoludzia czereda”? Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej, który w rządzie PiS był wtedy wiceministrem spraw zagranicznych, też się zalicza do tej grupy?

Jak się zawrzało świętym oburzeniem, to nie ma zmiłuj. Trzeba z jednej strony demaskować, a z drugie łajać, potępiać, pouczać, słowem demonstrować swą wyższość moralną, etyczną i w ogóle.

To jest poziom argumentacji charakterystyczny dla Jarosława Kaczyńskiego i Joachima Brudzińskiego, którzy wykrzykiwali pod adresem wyborców opozycji epitety w stylu „komuniści i złodzieje”. To jest poziom Krystyny Pawłowicz, która wypisuje rozmaite obelgi w mediach społecznościowych.

Nie będziemy dociekać na jakim poziomie dyskutuje Dominika Wielowieyska. Zwróćmy tylko uwagę, że Jarosław Bratkiewicz szukając wzorców w literaturze posłużył się Kiplingiem, zaś Kaczyński i Brudziński bynajmniej nie z literatury czerpali natchnienie. Ustaliwszy poziom Bratkiewicza red. Wielowieyska przystąpiła do pouczania.

Krytycy PiS powinni unikać takiego języka. 7,6 mln wyborców zagłosowało na PiS. Głosowali na tę partię z różnych powodów: boją się świata, boją się rewolucji obyczajowej, są konserwatystami, są przywiązani do Kościoła i jego nauki, uważają PiS za partię, która reprezentuje interesy mniej zamożnych Polaków. Być może czują się lekceważeni i wyśmiewani. Są też w tym gronie koniunkturaliści i cwaniacy, którzy wypompowują pieniądze publiczne do swoich kieszeni. Są to bardzo różni ludzie i bardzo różne są ich motywacje.

Dziś wybory wygrała opozycja demokratyczna. To dobry moment, aby zawalczyć choćby o nieznaczne zasypanie rowów, jakie Jarosław Kaczyński kopie od wielu lat. Ale aby to zrobić, trzeba zrozumieć, że elektorat PiS jest różnorodny i warto postawić na spokojny dialog, a nie wpadać w retorykę, która ma poniżać pokonanych.

Kiedyś, gdzieś, ktoś śpiewał, że do tanga trzeba dwojga. Przez osiem lat p. red nie dostrzegła, że żadne próby dogadania się, żadne argumenty do ludu pisowskiego nie trafiają? Że nie da się niczego ustalić z partnerem, który żadnych reguł nie uznaje? Z tego, że 7,6 mln wyborców zagłosowało na PiS wynika, że 11 mln, które zagłosowały na opozycję powinny z pokorą słuchać obelg, bo to pomoże zasypać rowy? Szczęście w nieszczęściu, że

Jarosław Bratkiewicz ma pełne prawo ostro odpowiadać osobom, które go obrażają w sieci, ma prawo piętnować podłość. Ale czy musi wrzucać wszystkich do jednego worka?

No właśnie czy musi? Pewnie nie musi, ale Wielowieyska musi wyrwać coś z kontekstu, żeby pasowało jej do tezy.

Bratkiewicz pisze: „Nie żywię ‚oddania’ Polsce, gdzie rządzi PiS. Bo ‚lud pisowski’ oddał ją w pacht – za ‚chleb’ (500 plus, trzynastą emeryturę itp.) i za ‚igrzyska’ (szczucie na proeuropejskie elity) — rozjuszonym koczkodanom: w konfederatce, koloratce i z karabelką”.

Dlaczego nie dała następnego zdania? Nie pasowało?

Uważam, co więcej, że Polska pod rządami PiS-u utraciła szacunek w świecie zachodnim niczym tandetny cyrk z mocarzami podnoszącymi tekturowe sztangi i treserami świń przemalowanych na tygrysy.

Takiemu cytatowi musi, po prostu musi być przeciwstawiony smutny los dzieci lub poniżanych, przymierających głodem emerytów. I oczywiście jest! I bynajmniej nie jest to populistyczne wrzucanie do jednego worka. Co to, to nie!

Fajnie jest z pogardą i wyższością wypowiedzieć się na temat emeryta, który ma minimalne świadczenie i odlicza każdą złotówkę na leki i dla którego trzynastka ma duże znaczenie. Ma podstawowe wykształcenie i nie ma wiedzy o świecie i nie do końca rozumie zmieniającą się wokół niego rzeczywistość. Cynicy to wykorzystują, podsycając jego lęki.

Jak ma podstawowe wykształcenie, to nie może rozumieć otaczającą rzeczywistość. Nie to, co wszechstronnie wykształcona Wielowieyska, która rozumie, że jeśli spogląda się z wyżyn autorytetu swego, to trzeba obowiązkowo pomijać wszystko, co nie pasuje do narracji. Jak chociażby to, że zacytowany fragment to nawiązanie do wpisu facebookowego adresowanego do autora:

Bratkiewicz „nienawidzi postawy oddania własnej ojczyźnie i gardzi taką postawą (…) Jest [mu] wszystko jedno, czy Polska będzie szanowana, czy rządzona przez takie kundle, dla których nie ma znaczenia, czy możemy prowadzić politykę niezależną i samodzielną, zgodną z naszymi polskimi interesami. (…) To, co Bratkiewicz, Tusk, Sikorski robili przez tamte 8 lat PO/PSL, można ocenić tylko w kategoriach sprzedawczyków — a co robiliście, to wy najlepiej wiecie, a jest szansa, że i my dowiemy się z dokumentów »Reset«”.

Gdzie tu jest pole do dialogu? Jak Wielowieyska zamierza przekonać autora, że się myli skoro nie zrozumiał tego przez osiem lat? Włodzimierz Pańków (nie mam pojęcia kto zacz) z Saloniu24 twierdzi, że pani Dominika

Jest doskonałym przykładem procesu degradacji dziennikarstwa w stylu a la „Gazeta Wyborcza”: głupota, ignorancja, alienacja wobec Polski i rzeczywistości, zaprzaństwo, pro-rządowość, bezczelność i hucpa, itp. Po prostu: Wstyd i Hańba!

Wpis nosi datę 23.04.2012, wiec chodzi o rząd Donalda Tuska. Co ma piernik do wiatraka? Ano tylko tyle, że można się z kimś nie zgadzać, można polemizować, ale nie należy manipulować, besztać, pouczać. Włodzimierz Pańków nie ma argumentów, więc atakuje personalnie i zapewne znajdzie poklask u swoich. Dominika Wielowieyska nie przekona tych, w których obronie staje, bo jest dla nich niewiarygodna. A swoim nie musi tłumaczyć jak nie należy pisać, bo doskonale obejdą się bez przedstawionej przez nią wykładni.

Dodaj komentarz