Moc głosu czyli impakt

Oko.press, portal prowadzący dziennikarskie śledztwa, sprawdzający fakty, monitorujący rzeczywistość, dwoi się i troi, robi wszystko co może, by PiS wygrało kolejne wybory. Agata Kowalska zaprosiła do studia gościa, analityka Leszka Kraszynę, ale nie po to, by zadawać mu pytania i słuchać odpowiedzi, lecz w zgoła innym celu. Za wszelką cenę starała się wykazać, że jest błyskotliwa i raz po raz przerywała mu, by rzucić jakąś niebywale cenną i celną uwagę. Pytania też zadawała inteligentne. Na przykład: Na czym polega moc głosu, czyli — jak chciałby nas słuchacz — impakt głosu?

Gdyby ktoś nie wiedział: impakt to «zderzenie meteoroidu, planetoidy lub komety z innym ciałem kosmicznym». W tym przypadku chodzi prawdopodobnie o zderzenie głosu z urną albo z czymś znacznie większym. Chociaż być może jest to zawoalowana forma wpływu. Słuchacz ma prawo wykorzystywać dowolne słowa, redaktorka powinna posługiwać się zrozumiałą polszczyzną i wystrzegać słów, których znaczenia nie można łatwo sprawdzić w Słowniku języka polskiego.

Z opisu rozmowy, zwanej podcastem, dowiadujemy się, że

Rozmawiamy też o powszechnym przekonaniu, że ordynacja w Polsce daje premię zwycięzcy, co oznacza, że nie warto głosować na mniejsze partie. „To mit” – przekonuje Kraszyna – „choć rzeczywiście wydawałoby się, że d’Hondt w Polsce tak został skrojony”. Jak jest więc z rozkładem mandatów między partiami i dlaczego tak ważne jest przekroczenie progu wyborczego przez całą opozycję?

W 2019 roku próg przekroczyła cała opozycja, a PiS zdobyło większość. Mimo to Andrzej Machowski w Wyborczej także dowodzi posługując się liczbami, że czarne nie jest czarne, bo żadnej premii nie ma. W tym celu „przygląda się” wyborom z 2015 roku gdy PiS zdobywszy 37,58% głosów, dostało 51,09% mandatów. Okazuje się, że to nie była żadna premia, bo — mówiąc w dużym uproszczeniu — należało mu się. Dowód robi wrażenie i warto się z nim zapoznać, ponieważ stanowi kolejne potwierdzenie, że jak się zna wynik, to można żonglując danymi wykazać dowolną tezę. Oko.press także przekonuje o tym swoich czytelników i też twierdzi, że premia dla dużych partii to mit, tylko założoną tezę uzasadnia w nieco inny sposób. Kraszyna: Prawdą jest, że mamy ordynację wyborczą, która rzeczywiście wspiera, daje premie dużym partiom. Rzeczywiście jest tak, że partia, która ma 30% głosów dostanie nadproporcjonalnie więcej mandatów niż partia, która dostanie 10% głosów, czyli partia, która ma 30% głosów dostanie przynajmniej 30-kilka procent mandatów, a partia, która ma 10% głosów dostanie mniej niż 10% mandatów, bo tak działa d’Hondt przy średniej wielkości okręgach.

Generalnie rzecz biorąc chodzi o to, że liczba mandatów dowolnej partii w wyborach zależy od jej odsetka głosów, procenta głosów zmarnowanych pod progiem i liczby partii, które się dostały do Sejmu. Od tych trzech rzeczy i tylko od tych trzech rzeczy. A nie zależy od rozkładu głosów między innymi partiami. I to jest naprawdę kluczowe odkrycie, że liczba mandatów PiS nie zależy od rozkładu głosów między Koalicją Obywatelską a Lewicą. Tu wreszcie dochodzimy do clou, czyli sedna. Otóż wszystkie rozważania o tym, że premia jest mitem można między bajki włożyć, ponieważ rozkład mandatów i wysokość premii, której choć nie ma, to jest, i to czasem znaczna, zależy od tego, czy partie opozycyjne przekroczą próg. A i wtedy zwycięzca zgarnia sporą premię jeśli uzyskał znaczącą przewagę. Prawdziwa tragedia jest wtedy, jeżeli nie przekroczą progu, no to wtedy te mandaty, które normalnie przypadłyby partiom opozycyjnym są rozdzielane między te partie, które przekroczyły próg. Mitem natomiast jest to, że premia dla zwycięzcy polega na tym, że zwycięzca dostaje wszystkie mandaty po partiach podprogowych. To jest nieprawda. Ale wystarczy, że dostanie proporcjonalnie, albo tam więcej niż proporcjonalnie, zgodnie z d’Hondtem, i to może wystarczyć do stworzenia większości. Na czym polega krecia robota tajnych współpracowników obozu rządzącego? Na manipulowaniu danymi. Weźmy wyniki z 2015 roku. Ile trzeba mieć tupetu, jeśli nie bezczelności, by dowodzić, że partia, która otrzymawszy 37,58% głosów, dostała 51,09% mandatów nie dostała żadnej premii?

Wszystkie analizy mają jedną cechę wspólną — nie są warte funta kłaków, ponieważ operując pewnymi, konkretnymi danymi odnoszą się do niepewnych. W 2015 roku nikt, włącznie z tymi, którzy teraz próbują dowieść, że czarne nie jest czarne, nie przewidział, nie wyliczył, nie dowiódł, że PiS zdobędzie większość bezwzględną w Sejmie. A przecież dziś mamy identyczną sytuację — Trzecia Droga jako koalicja to odpowiednik ówczesnej koalicji lewicy, a lewica to odpowiednik partyjusiąteczka Razem, które zawsze osobno. I tak jak wtedy „wolne” media promują małe partie balansujące na skraju progu. To podobieństwa, a fundamentalna różnica polega na tym, że kluczowe instytucje w państwie są teraz w rękach rządzących, włącznie ze stosowną izbą w Sądzie Najwyższym, która rozpatruje protesty wyborcze i zatwierdza wyniki wyborów. Czy ktoś z tych, którzy za wszelką cenę chcą rozprawić się z nieistniejącym mitem wziął to pod uwagę?

Premia jest faktem, wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów w kolejnych latach. Zawsze największe partie dostawały procentowo więcej mandatów niż głosów kosztem cieszących się mniejszym poparciem ugrupowań. Nawet z pragmatycznego punktu widzenia wcale lepiej by nie było gdyby wszystkie startujące ugrupowania dostały się. Teoretycznie im więcej partii przekroczy próg, tym mniejsza premia dla zwycięzcy, ale praktycznie nie jest to takie oczywiste. W 2019 roku wszystkie partie przekroczyły próg, a mimo to PiS znowu uzyskało bezwzględną większość. Teraz na dodatek sytuacja daleka jest od normalności. Po pierwsze nie ma pewności, że Lewica i Trzecia Droga przekroczą próg wyborczy. Jeśli nie, to wbrew twierdzeniom zaklinaczy rzeczywistości głosowanie na oba te ugrupowania będzie de facto oddaniem głosu na PiS (względnie na KO, jeśli uzyska przewagę). Po drugie i najważniejsze chyba nikt, łącznie z tymi, którzy próbują dowodzić, że czarne jest białe, nie ma wątpliwości, że PiS zrobi wszystko, by utrzymać władzę. A ponieważ ma pod kontrolą izbę Sądu Najwyższego, która rozpatruje protesty wyborcze, więc może — w zależności od tego kto wygra i z jaką przewagą — rozpatrzyć stosowną liczbę protestów wyborczych, by albo zmniejszyć przewagę KO, albo zwiększyć wygraną PiS-u spychając Trzecią Drogę i Lewicę pod próg.

Podsumowując, wbrew głoszonym może i w dobrej wierze choć nie wiadomo po co bałamutnym tezom jakoby nie istniała premia, która dwa razy dała PiS-owi samodzielną większość (w 2019 roku 43,59% głosów, 51,09% mandatów), głosowanie na małe partie to proste wspieranie PiS-u. Rozdzielanie głosów to igranie z ogniem. W ten sposób nie da się z PiS-em wygrać, a bardzo łatwo można dać mu w prezencie po raz trzeci samodzielną większość. Wynika to z faktu, że im więcej osób zagłosuje na Trzecią Drogę i Lewicę, tym mniej na Koalicję Obywatelską. PiS zaś na tej bratobójczej walce zyskuje zawsze.

 

PS.
Najpierw wolne media z całych sił obrzydzały ideę wspólnej listy, teraz dowodzą, że głosowanie na KO nie ma sensu. Trudno uwierzyć, że działają w interesie opozycji, a nie PiS-u.

Dodaj komentarz