Polska potrzebuje prezydenta, nie rezydenta

Ledwo Andrzej Duda pod nieobecność przewodniczącego Rady Europy przeistoczył się z prezydenta elekta w prezydenta, a już postanowił dowieść, że niedaleko pada jabłko od jabłoni prezesa. Dlatego otworzył był usta i rzekł: Dzisiaj niektórzy dziennikarze i niektórzy politycy ochoczo manipulują moimi słowami mówiąc, że wycofuję się z obietnic wyborczych. Otóż ja się z żadnych obietnic wyborczych nie wycofuję. Ja tylko niestety z przykrością stwierdzam, że ci państwo chyba nie chcą tej współpracy, że chyba nie chcą podjąć tej wyciągniętej ręki. Ja to robię z serca. Uważam, że to jest dziś potrzebne. Chciałbym, żebyśmy zmierzali nie do destrukcji, tylko do konstrukcji, do budowania, a nie do burzenia. Dlatego chciałbym, żeby zakończyło się wreszcie mówienie o innych z pogardą, o tych, którzy mają inne poglądy. Tak powiedział prezydent Duda, co skrupulatnie odnotowały media.

Warto zwrócić uwagę na słowa prezydenta z wielu względów. Po pierwsze nastąpiła diametralna zmiana narracji. Duda nie jest ‚my’ jak wszyscy jego poprzednicy i prezes. Duda jest ‚ja’. Po drugie wzmocnieniu uległa znana z wcześniejszych czasów retoryka (Panu to ja mogę nogę podać czy „krótka lista”). Pan prezydent nie spotkał się z rządem, nie zwołał Rady Gabinetowej, ale nie przeszkadza mu to „z przykrością stwierdzać”, że „chyba nie chcą podać”. Po trzecie nie rachunek ekonomiczny, nie głowa, rozum, wiedza, doświadczenie, fachowość, ale serce Dudy ma od dziś stanowić źródło prawa. Po czwarte pan prezydent najwidoczniej cierpi na znaną od dwu tysiącleci przypadłość związaną ze wzrokiem — Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Kuracja też jest znana — trochę więcej pokory. Z tego, że Duda coś robi z serca, bo uważa, że to jest dziś potrzebne (komu?) nie wynika, że to ma sens i jest korzystne dla kraju i obywateli. „Na miłość boską!” — chciałoby się zakrzyknąć. — „Panie Duda! Prezydencka kampania wyborcza już się skończyła! Już pan jest prezydentem! Prezydent odpowiada za całe państwo! Prezes panu tego nie powie, sam musi pan na to wpaść. Ile czasu to panu zajmie? Wydał pan polecenie ‚Tak mi dopomóż Bóg’. I co? Zamiast dopomagać rozsądku pozbawił?”

Wierzę, że znajdę sprzymierzeńców na obecnej sali sejmowej, na przyszłej sejmowej, w rządzie, że będzie się dało naprawiać Rzeczpospolitą. Tako rzecze prezydent. Prezydent leżącego w środku Europy, choć na peryferiach Unii Europejskiej kraju, wierzy, że znajdzie. Co znajdzie? Pieniądze w pustym skarbcu, które porozdaje. I wspólników, którzy wesprą go w zbożnym dziele czynienia skarbca jeszcze bardziej pustym. Ta wiara upoważnia go także do mówienia o pogardzie, o destrukcji i temu podobnych banialuk. Gospodarka to byt realny. Jeśli nie ma za co kupić jedzenia, to wiara w to, że jest nie napełni garnka. Nie można w oparciu o wiarę multiplikować wydatków. Państwowy dług publiczny na koniec pierwszego kwartału 2015 r. wyniósł po konsolidacji 848 miliardów zł, co oznaczało wzrost o 21 miliardów zł (2,6%) w stosunku do końca 2014 r. To dane podane przez ministerstwo finansów. To daje po bez mała dwieście złotych na głowę miesięcznie. Jak te pieniądze przełożyły się na poziom życia Polaków pracujących na umowach śmieciowych? Do tego należy dodać bez mała trzy biliony zobowiązań, które są zapisane choćby na kontach przyszłych emerytów w ZUS-ie. Rozsądek i poczucie odpowiedzialności nakazuje więc naprawę Rzeczpospolitej zacząć właśnie od przykrócenia rozpasanych wydatków, a nie multiplikowania ich. Chyba, że z jakichś sobie wiadomych względów władza postanowiła jak najszybciej doprowadzić kraj do bankructwa. Dziś każdy obywatel, wliczając w to dzieci poczęte, ma ponad 20.000 zł długu. Długu, którego nie zaciągał, a który będzie musiał spłacać. A każde sto złotych pożyczone przez budżet dziś, to konieczność spłaty co najmniej 102,50 złotych jutro. Pod warunkiem, że znajdą się chętni, by pożyczać. Niby niewiele ale dla kwoty 848 miliardów zł to już jest 21 miliardów. Czyli tyle ile trzeba było pożyczyć w pierwszym kwartale. Te 21 miliardów nie zostanie wydane na podwyżki dla nauczycieli, na dofinansowanie służby zdrowia, lecz powiększy i tak już niemałe zyski instytucji finansowych.

A może właśnie o to chodzi? Może właśnie to jest prawdziwym celem nowego prezydenta? Pamiętamy przecież jak nie tak znowu dawno były premier został doradcą banku Goldman-Sachs. Po czym nagle złoty zaczął gwałtownie tracić na wartości. Dziwnym trafem najgłośniej o konieczności „ratowania złotego” pieniędzmi podatników gardłował prezes Ja. Kaczyński. Co się okazało? Że to bank Goldman Sachs spekulował polską walutą i w ciągu kilku dni zarobił 8 groszy na każdej złotówce (a liczył tylko na 6). Gdyby rząd posłuchał Kaczyńskiego pewnie zarobiłby grubo więcej. O to chodzi Dudzie? O maksymalne zwiększenie zysków pożyczkodawców?

Dlaczego zamiast stawiać na rozwój, zamiast inwestować w nowe technologie, miejsca pracy, państwo, władza, zajmuje się utrzymywaniem i dzieleniem biedy? Nie jałmużna, nie czynienie z podatków elementu polityki socjalnej, lecz nowe miejsca pracy i godziwe zarobki — o to w pierwszym rzędzie należy zadbać. Ale… W czyim to leży interesie? Przecież dobrze zarabiający obywatele to kiepski elektorat, który na lep tanich, populistycznych obietnic nie da się nabrać, jałmużną skusić. Nie będzie głosował na tych, którzy obiecają, że niektórym dadzą zabierając wszystkim, którzy zadłużając kraj de facto przekładają pieniądze podatników do kieszeni właścicieli banków, ale na tych, którzy postarają się, żeby wszystkim powodziło się lepiej. Może więc należy się modlić, by Duda jak najszybciej zameldował komu trzeba wykonanie zadania i został prezydentem z prawdziwego zdarzenia? W interesie Polski, a nie jednej partii i kilku znajomych…

 

P.S. Do jakiej podłości są zdolni manipulatorzy manipulujący słowami Andrzeja Dudy najlepiej świadczą ich niecne knowania. Zdemaskujmy je. W maju Duda mówiłObiecałem, że podniosę kwotę wolną od podatku i może pan być pewien, że przygotuję taką ustawę. Mówiłem o obniżeniu wieku emerytalnego i też złożę odpowiednią ustawę, tak samo jak tę dającą każdej uboższej rodzinie 500 zł na dziecko. Ale w sierpniu majowa obietnica po zmanipulowaniu wygląda tak: To przede wszystkim jest pomoc dla polskiej wsi właśnie, ten plan musi zostać zrealizowany w absolutnym współdziałaniu z rządem, to rząd będzie musiał przygotować tutaj projekt ustawy, a w każdym razie nie wyobrażam sobie możliwości tego projektu bez bardzo ścisłej współpracy, bo to jest poważna kwestia finansowa. Manipulację widać gołym okiem: nie ja, Duda, złożę odpowiednią ustawę, lecz on, rząd, będzie musiał przygotować tutaj projekt ustawy.

Gdy uzmysłowić sobie, że autorem zarówno obietnicy w wersji obiecanej jak i zmanipulowanej jest Andrzej Duda, to… Kto nie chce podjąć współpracy i kto nie chce podjąć tej wyciągniętej do siebie ręki? A z tymi poglądami to chodzi o to, żeby nie gardzić tymi, którzy inne mają w maju, a inne w sierpniu?

Dodaj komentarz