Odpowiedzialność ponosi… kozioł ofiarny

Wyobraźmy sobie pole bitwy, a na nim dwie armie. Po jednej stronie dywizja pancerna, po drugiej piechota ukryta za umocnieniami. Czołgi atakują. Zamiast bronić się spoza umocnień dowódca każe atakować w bezpośrednim starciu. Piechota zostaje rozjechana przez pancerny zagony.* W konsekwencji odbywa się sąd polowy. Ale nie nad dowódcą, tylko nad ocalałymi żołnierzami, których oskarża się o to, że nie dopełnili obowiązków, nie byli dostatecznie mężni co było bezpośrednią przyczyną klęski.

Inna sytuacja**. Ponieważ brakowało kierowców z powodu epidemii grypy dyrektor firmy przewozowej wydał polecenie palaczowi kotłowni w biurowcu, by ten poprowadził autobus. Gdy palacz wzbraniał się tłumacząc, że nie umie prowadzić dużych pojazdów usłyszał, że albo wykona polecenie, albo pożegna się z pracą. Wykonał polecenie. Dwie osoby zginęły a 27 zostało rannych. Palacz został skazany na surową karę za prowadzenie autobusu bez wymaganych uprawnień i sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym. Dyrektorowi włos z głowy nie spadł.

Kobieta została brutalnie zgwałcona. Sprawca trafił przed oblicze wymiaru sprawiedliwości i… Udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że poszkodowana ubrana była w krótką spódniczkę, stringi, które wyłaniały się z każdym podmuchem wiatru, cieniutką bluzeczkę, pod którą piersi nie były zakryte biustonoszem. Czy można winić mężczyznę za to, że widząc wyłaniające się coś takiego nie potrafił oprzeć się pokusie? Mimo to sąd za nieobyczajny wybryk, sianie zgorszenia oraz uprawianie seksu w miejscu publicznym bardzo łagodnie potraktował kobietę skazując ją na 500 zł grzywny**.

Czego te absurdalne i absolutnie nierealne przykłady mają dowodzić? Ano tego, że nie są wcale takie absurdalne jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Albowiem przykładów sytuacji, gdy pokrzywdzony staje się niejako ofiarą, nie znajdując wsparcia i zrozumienia ani na policji, ani w sądzie, jest niestety bez liku. Ponieważ niejednokrotnie była już o tym mowa, więc tutaj oszczędzimy sobie przykładów. Wspomnijmy tylko dla kontrastu sprawę, którą sąd badał niebywale wnikliwie, jakby szło o życie lub wart miliony majątek, podczas gdy prawdziwe sprawy o życie lub wart miliony majątek traktowane są z reguły z niebywałą dezynwolturą. Sądami kapturowymi z kolei, zwanymi teraz zaocznymi, niedawno zajmowaliśmy się przy okazji procesów o ochronę „dóbr osobistych”. Okazuje się, że w tym trybie można nie tylko chronić dobra, ale i odbierać dzieci, traktując je jak przedmiot i umieszczejąc w placówce. Dowiadujemy się właśnie, że sąd odebrał dziecko matce tuż po porodzie, bo choć sędzia ma robotę, to rodzice są bezrobotni, a w domu panuje bałagan. Oczywiście samo odebranie dziecka byłoby rażącą niesprawiedliwością, dlatego bezrobotni rodzice zostali zobowiązani do ponoszenia kosztów opieki zastępczej.

Wyrok w sprawie umieszczenia Patrycji w placówce opiekuńczo-wychowawczej zapadł 7 czerwca 2017 roku, pięć dni po jej narodzinach. Na niejawnej rozprawie w Sądzie Rejonowym w Krakowie, o której matka, jak twierdzi, dowiedziała się po fakcie.

A jeszcze niedawno prasa ujawniała niektóre z metod stosowanych w jednym z ośrodków wychowawczych:

Dzieci […] były systematycznie gwałcone, bite i poniżane, a wszystko za przyzwoleniem dyrektorki […]. Sama także biła wychowanków drewnianym wieszakiem, upokarzała ich, wyzywając wulgarnie, zmuszała do biegania boso po śniegu, biła cienkimi linijkami. Dzieci nie mogły bawić się zabawkami ani głośno śmiać! W czasie mszy nie można było odwracać głowy. Dzieci były też karane za to, że moczyły się w nocy – musiały kilka godzin wachlować prześcieradło, by wyschło! Najgorsze jednak było przyzwolenie na gwałty.

Sąd, potrafiący błyskawicznie i zaocznie odebrać dziecko rodzicom, w tym przypadku potrzebował kilkunastu lat by… skazać na karę więzienia w zawieszaniu. Następnych kilka lat zajęło sądowi umieszczenie dyrektorki w zakładzie karnym. Przy czym należy odnotować, że za nakłanianie do gwałtów i ukrywanie ich została skazana na dwa lata, choć za samo posiadanie zdjęcia gołego dziecka grozi do 5 lat więzienia, a na dwa lata może pójść siedzieć ten, kto takie dziecko sobie namaluje lub narysuje. Brak informacji, czy wychowankowie w tym postępowym ośrodku znaleźli się dobrowolnie, czy dzięki wyrokom sądowym. Wiadomo, że proceder trwał lata i nikt niczego niepokojącego nie dostrzegał. Na czele z MOPS-em, który w sądzie z reguły staje przeciw rodzinie, której pomaga.

Jeszcze jeden przykład. Pewna pani oblała egzamin na prawo jazdy, bo zatrzymała się przed przejściem dla pieszych. Po odwołaniu Dyrektor Departamentu Organizacyjnego Urzędu Marszałkowskiego unieważnił egzamin. Egzaminator odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które podtrzymało decyzję urzędu marszałkowskiego. Sprawa trafiła aż do sądu, który ostatecznie podtrzymał rozstrzygnięcie i oddalił skargę. Sprawiedliwości i zdrowemu rozsądkowi stało się zadość, szczęśliwe zakończenie, happy end. Czy aby na pewno?

Starożytni odkryli, że ryba psuje się od głowy. Co to oznacza? Że demoralizacja na szczytach władzy sięga coraz niżej i zatacza coraz szersze kręgi. Co łączy opisane przypadki, zarówno wyssane z palca jak i prawdziwe? Brak reakcji tych, którzy reagować mają obowiązek. W ostatnim przykładzie pan egzaminator nadal egzaminuje adeptów jeździectwa. Czego nauczy? Jak sprawnie i szybko zabić przechodzących po pasach pieszych? Dyrektor Departamentu Organizacyjnego Urzędu Marszałkowskiego nie tylko wywalił durnia z roboty, ale nawet na szkolenie nie wysłał. Unieważnił egzamin, czyli de facto ukarał kobietę, która musiała powtórnie zdawać egzamin, którego nie oblała.

Na tym właśnie polega problem. Bezmyślność, nieuctwo nie stanowią problemu dopóty, dopóki są eliminowane. Gdy jednak przełożeni przez palce patrzą na swoich podwładnych, nie reagują na nieprawidłowości, usprawiedliwiają uchybienia nie wyciągając konsekwencji, to skutki muszą być opłakane. Wystarczy chwila zastanowienia by w notatce prasowej, wypowiedzi polityka dostrzec obarczanie winą nie tego, kogo należałoby. Ostatnio opozycja wyzłośliwia się na temat nowego prezesa Orlenu. Trzeba mieć odpowiednią legitymację w kieszeni — tłumaczy niebywale cha cha charyzmatyczna przewodnicząca Nowoczesnej. Tłumaczy ponieważ rozumie. Rozumiem, że pan Obajtek ma legitymację PiS w kieszeni albo jest przyjacielem tych, którzy taką legitymację mają. Jest to typowy przykład „mierny ale wierny”. Czy to oznacza, że p. przewodnicząca obejmie jakieś odpowiedzialne stanowisko natychmiast po otrzymaniu legitymacji lub zaprzyjaźnieniu się z tymi, którzy taką legitymację mają? Przecież także nie nadaje się do pełnienia funkcji, którą pełni.

Choć prawo zna wiele rodzajów sprawstw, od jednosprawstwa, współsprawstwa, sprawstwa polecającego po sprawstwo kierownicze, a oprócz tego nakłanianie i podżeganie to większość spraw taktowana jest jako jednosprawstwo, choć ktoś nie dopilnował, ktoś nienależycie nadzorował, ktoś wydał polecenie, ktoś wymusił, ktoś oszukał. Doskonałą ilustracją jest tu sąd, który nie widział niczego nagannego w odsetkach wynoszących 7% dziennie (2555% rocznie) i uznał, że pożyczkodawca ma prawo domagać się 120 tysięcy zł narosłych odsetek. Sądu nie obchodziło, że pożyczono 700 zł, spłacono już 40.000 zł, a pozostało do spłaty 120.000 zł. Nie wnikał także skąd wzięły się te kwoty, że odsetki były naliczane, ponieważ dług został co prawda spłacony, ale z opóźnieniem. Dopiero nagłośnienie sprawy otrzeźwiło nieco niezależny wymiar sprawiedliwości i egzekucja komornicza została wstrzymana.

Kto ponosi winę? Człowiek, który w majestacie prawa został ograbiony? Lichwiarz, po którego stronie stanął wymiar sprawiedliwości? A może sędzia, który tak kuriozalny wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej wydał? Najwyższa pora powiedzieć głośno to, co powinno być oczywiste dla każdego. To nie OFE jest winne temu, że zarządy pobierały gigantyczne prowizje. To Tusk i jego koledzy z sejmu ponoszą odpowiedzialność za uchwalenie prawa, które umożliwiło pobieranie gigantycznych prowizji. To nie Misiewicz jest winny, że został zatrudniony na stanowisku, do którego nie dorósł. To nie wójt gminy Pcim sam się awansował na prezesa Orlenu. Nawet PiS nie doszło do władzy samo. Za każdym razem ktoś decydował. Mimo to za każdym razem winą obarczana jest ofiara, a nie sprawca. Narzędzie, a nie ręka, które je trzyma.


* To nie jest sytuacja wyssana z palca. Generał Rómmel, dowódca Armii „Łódź”, wbrew rozkazom naczelnego wodza kazał opuścić umocnione pozycje i wyjść do otwartego boju z niemieckimi oddziałami pancernymi. „Prowadzona w ten sposób armia Łódź zostaje po prostu rozjechana przez dywizje pancerne, zmotoryzowane i lotnictwo nieprzyjaciela już na przedpolach swoich pozycji obronnych” — pisał dowódca Grupy Operacyjnej „Piotrków” tej armii gen. Wiktor Thommée.
** Ta sytuacja jest całkowicie wyssana z palca. Przynajmniej mam taką nadzieję…

Dodaj komentarz


komentarze 2

  1. Dziękuję że przypominasz. Nie mogę się irytować, ale nie ma dnia totalnej głupoty, która nie powodowałaby irytacji. Nie ma, jeszcze trochę i ludzie zaczną się przyzwyczajać. Bo, „co my możemy?” Lubnauer pasuje do kawiarni, gdzie wśród chichów, śmichów, złośliwości, może uprawiać swoją „politykę”, na poziomie magla. Czy bardzo zgrzeszę przeciw zasadom gdy powiem tępa baba?

    Minister Czaputowicz (powinien być od Francji-elegancji w zachowaniach i mowie) oświadczył, że obatel Czarnecki nie powinien być karany za inwektywy, poniżanie, bo nie opluł jej w mowie będąc w parlamencie. Przecież w polskim parlamencie to norma, że chamstwo jest górą, a prostacy sobie w mowie używają. A jacyś tam w Europie nie wiadomo o co mają pretensje

    .Ale „Tysiąc złotych grzywny oraz ok. trzy tys. zł kosztów procesowych musi zapłacić Marek K. z Suwałk, który publiczne nawoływał do popełnienia przestępstwa wobec wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego. Mężczyzna napisał pod artykułem na stronie internetowej lokalnego radia komentarz o treści „spalić chałupę zielniakowi”.

    Mężczyzna nawet nie użył wzorców  mowy Pawłowicz czy Pięty czy Suskiego.Ciekawe co by było gdyby napisał, że spalić chałupę Tuskowi? Dostałby order? Miałby miejsce na listach do samorządu?

    Jeśli chodzi o kierowcę, to będąc ławnikiem miałam podobną sprawę. Był stan wojenny, przywieziono dla PGR węgiel i należało go rozładować. Praktyką stosowana przez dyrektorów było płacenie tym węglem prywatnemu kierowcy. Tak zrobił kierownik, bo w dniu wolnym nie mógł skontaktować się z żadnym z dyrektorów. Ale milicja złapała kierowcę handlującego węglem, który powiedział skąd ma to dobro narodowe. Sprawa trafiła do sądu. Prokurator żądał bardzo wysokiej kary finansowej. Kierownik miał czwórkę dzieci, w tym jedno na studiach i ciężko chorującą zonę. Gdy znalazł się w sadzie, nie potrafił wejść na ławę oskarżonych. Może ze zdenerwowania. Rozprawa długo nie trwała ..ędzia popatrzyła na nas i spytała: to co zaklepujemy? Druga ławnik kiwnęła głową. Ale ja nie, zrobiłam najpierw im wykład o lekceważeniu, o bezduszności, a potem poddałam ocenie całą sprawę. Mocno, ale grzecznie. Kara została obniżona, ale ja i tak wniosłam  sprzeciw i zdanie odrębne. Gdy zakończyłam wszystkie sprawy, w których brałam udział (taka zasada w karnym, że sprawę rozpatruje od początku do końca ten sam skład sędziowski) nigdy więcej nie otrzymałam zawiadomienia by pracować (bezpłatnie) jako ławnik. Czy ja nie jestem „bohaterką” stanu wojennego? tak sobie pomyślałam :-)))